środa, 24 grudnia 2014

Życzenia ze Świata Cieni.

Wszystkim odwiedzającym i komentującym mojego bloga życzę Wesołych Świąt!
Aby każdego dnia zmagać się z wyzwaniami i z odwagą godnego Nocnego Łowcy
Dawać wycisk naszym demonom i  zaznać prawdziwej miłości w naszym zwyczajnym lecz zaskakującym świecie.
Mam dla was okropny wierszyk mojego pomysłu. Wymyśliłam go niedawno, więc wiem, że nie jest idealny.

Nie dawajcie się wampirom,
Przeciwnościom, czarownikom
Aby Nocne nasze życie
Wypełnione demonów biciem
Było długie tajemnicze...
Aby runy nie bolały
tylko siły nam dawały
Aby serfickich noży ostrze
Było ciągle lśniące, ostre.
Tego Łowcom Nocnych życzę
W nadchodzącą dziś Wigilię...




wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 6 Przysięga zemsty

Clary stała lekko się uśmiechając i czując jak z tego szczęśliwego widoku przyśpiesza jej serce. Tylko jedno i najważniejsze nie dawało jej spokoju. Wyrzuty sumienia będą ją później długo nękać. Ma przed sobą człowieka, który uważa się za największego szczęściarza na ziemi, ale jednak nie wie, że to nie potrwa długo.
Czuła gorzki smak w ustach i ból, którym będzie dalej żył ten człowiek po ponownej utracie rodziny. Zaczynała żałować, że w ogóle przywołała ją na chwilę. Uświadomiła sobie, że to tylko pogorszy sprawę.
Westchnęła głośno i podeszła do Wiliama i Sophie.
Pierwszy raz popatrzył na nią wielkimi, szklanymi oczami wypełnionymi łzami. Uśmiechał się ukazując wszystkie zęby i znów popatrzył na żonę i syna.
-Sophie...- wyszeptał, ale można było wyczuć zawartą w tym słowie moc tęsknoty i miłości. Rzucił się przez podium prosto w jej objęcia, ale przeszedł ją na wylot. Na postaci Sophie pozostała tylko mocniejsza poświata światła. Zdziwiony Wiliam nie odwrócił się nawet przez chwilę aby spojrzeć na ukochaną. Zacisną mocno dłonie w pięści i staną przodem do Clary ze złością w oczach. Czuła, że w każdej chwili może na nią skoczyć. Odruchowo cofnęła się parę kroków, prawie wpadając na Jace'a.
-Po co mi to pokazałaś?!- wykrzyczał, a jego głos odbił się echem od ścian. Clary poczuła, że Jace stanął bardzo blisko niej, głośno oddychając. Zerknęła na niego bokiem i zobaczyła, że trzyma w gotowości jeden z sefickich noży.- Jesteś taka sama jak brat i ojciec! Sprawiacie tylko sam ból i sprowadzacie śmierć. Ale nie pozwolę na to! Przeklinam całą waszą rodzinę!
-Wiliamie.- odezwała się spokojnie Sophie. -Nie możesz się mścić. To uczucie cię zgubi.- obrzucił ją tym samym spojrzeniem co Clary.
-Mylisz się! Ono mi pozwala żyć! Bez was umieram każdego dnia, każdej minuty moje ciało robi się coraz bardziej puste, a tylko chęć zemsty motywuje mnie do życia!- odwrócił się znów do Clary. Widziała taką nienawiść, że przeszedł ją chłodny dreszcz. Chwycił ponownie miecz z pochwy i opuszczając go przy boku, zbliżył się o krok w jej stronę. Teraz dopiero zauważyła jak bardzo czarne są jego oczy, a rysy twarzy podobne i znajome.
-Przysięgam tu przed tobą.- wskazał mieczem na Clary.- Czyli na anioła, że nie spocznę dopóki wszyscy winowajcy Clave nie zostaną zabici!- wykrzyczał to głośno na całą salę. Opuścił niechętnie miecz , który jarzył się teraz dziwnym czerwonym blaskiem. Przeszywając wzrokiem Clary i Jonathana, zszedł niechętnie z podium. zerkną jeszcze na Sophie gniewnym spojrzeniem i przyśpieszył. Szedł szybko pomiędzy rzędami nie odwracając się do tyłu i nie spoglądając na boki. Przeszedł przez otwarte wrota od Sali i zniknął w snopie słonecznego światła.
Przez chwile wszyscy pozostali w głębokim zaszokowaniu i grobowym milczeniu. Clary poczuła jak nigdy wcześniej potęge tej przysięgi. Nagle zaczęła ją palić skóra na dłoni. Podniosła ją z cichym jękiem, który nie uszedł bez zauważenia. Jarzyło się na niej dziwne, jaskrawe światło, które formowało się na jej wierzchu. Uczucie było takie jak przy rysowaniu runów stelą tylko niewyobrażalnie mocniejsze. Po chwili przybrało to na sile, a Clary krzyknęła kucając i chowając dłoń. Skulona czuła jak ból pulsując rozlewając się na całe ciało ,jak żywy nieujarzmiony płomień. Po chwili, nawet gdy miała zamknięte oczy, zobaczyła oślepiające światło. Ból zelżał, ale wciąż rozchodził się z dłoni na ciało. Cała zesztywniała, ale poczuła silnie dłonie, które uniosły ją w powietrze. Otumaniona spod prawie zamkniętych powiek zobaczyła Jace'a. Patrzył na nią z troską, a jego złote oczy jaśniały z nerwów i podenerwowania. Mimowolnie uśmiechnęła się do niego. Chciała go dotknąć, przejechać dłonią po zarysie szczęki i kości policzkowych, ale przesłonił to mrok. Kolejna fala bólu przytłoczyła jej wszystko strącając w ciemność. Próbując ją zwalczyć, przed utratą przytomności usłyszała wołający ją głos Jace'a.

Była w ciemnym pozbawionym światła lesie. Ze wszystkich stron otaczały ją drzewa i najróżniejsze dzikie rośliny. Nagle z gęstwiny wyłonił się Wiliam z nienawistnym spojrzeniem i czerwonym połyskującym mieczem. Uśmiechał się złowieszczo, a jego twarz była wykrzywiona z bólu. Z pleców wyrastały mu rozłożone na boki czarne lśniące skrzydła. Podchodził z uniesionym  mieczem w jej stronę, a mrok jakby do niego legną. Nagle w lesie zobaczyła pierwsze złotawe światło. Okazało się, że dłoń pulsuje niczym płomień, a bijący od niego żar, aż parzył. Wiliam był coraz bliżej, a ona miała tylko ten ogień. Nagle Wiliam zniknął, a na dłoni zamiast płomieni pojawił się znak. Był to symbol obietnicy i zapieczętowania losu. Jej i Wiliama...

Otworzyła szybko oczy, ale zaraz je zamknęła. Tam gdzie była przywitało ją oślepiająco białe światło, które aż bolało od przyzwyczajenia się oczu do ciemności. Niechętnie spróbowała kolejny raz, tym razem spokojniej. Gdy otworzyła powieki, wszystko było zamazane i spowite jaśniejącą mgłą. Po chwili obraz się wyostrzył i zobaczyła postać, opartą leniwie pod ścianą. Dostrzegła złote włosy idealnie pasujące i podkreślające ten sam kolor co u oczu. Kości policzkowe były mocno zaznaczone, a naciągnięta skóra na twarzy idealnie podkreślała linię szczęki. Jego ciało było umięśnione naznaczone małymi jasnymi bliznami po latach rysowania runów. Czarne tym razem ubranie podkreślało zarys mięśni na brzuchu i dawało dużo miejsca na chowanie broni. Uśmiechnęła się szeroko na ten widok i po chwili złote dzikie oczy zwróciły się w jej stronę. Po chwili były już tak blisko, że przesłaniały jej cały świat. Dołączył do tego jeszcze anielski, śnieżnobiały uśmiech. Poczuła ciepło na policzku i przeszedł ją przyjemny dreszcz.
-Jace.- wyszeptała, a on jeździł delikatnie palcami po jej twarzy. Głaskał czoło schodząc do kości policzkowych, brody i ust wykrzywionych w lekkim uśmiechu.
-Myślałem, że umrę, aby cię znów dotknąć.- powiedział cicho i czule.
-Nie musiałeś się tak poświęcać. Ubiegłam cię.- uśmiechnął się szerzej i nachylił się ku jej twarzy. Zobaczyła jak jego źrenice się rozszerzając, co nadało mu to drapieżność. Przejechał ciepłymi ustami po jej policzku i zjechał do usta. Nagle z łagodności zmienił się w czystą namiętność. Rozchylił szerzej jej i swoje wargi, a usta połączył się w jedno. Nagle poczuła, że łóżko po jej bokach  zapada się, a sam Jace opiera się nogami nad nią. Czuła jego umięśniony brzuch przy swoim i delikatność materiału ubrań. Kolejny przyjemny dreszcz oblał jej ciał całkowicie otrzeźwiając. Wyciągnęła dłonie i przyciągnęła go mocniej do siebie. Poczuła jak się lekko śmieje i mruczy z zadowolenia. Przejechała dłońmi po jego włosach, schodząc do pleców, by później zarzucić mu je ponownie na szyję. Nagle przeturlał się łapiąc ją za sobą i teraz ona była na górze, a on przypatrywał  się jej z figlarskim uśmieszkiem spod niej . Jego oczy były niemal czarne od podniecenia, a jego pierś unosiła się bardzo szybko. Usta jeszcze lekko rozchylone miał czerwone od pocałunków. Teraz dopiero poczuła jak jest jej ciepło, a jej serce tłukło się z przejęcia jak oszalałe o jej żebra.
Włosy zwisały jej po bokach przykrywając lekko jego policzki. Wciągną dłoń i zarzucił jej jeden z kosmyków niedbale za ucho. Pod dotykiem jego skóry doznała kolejnego dreszczyku. Jego dłoń przeszła na jej policzek, na którym wykwitł rumieniec.
-Tęskniłam.- powiedziała cicho, a jej głos sam zadrżał.
-Za uwodzeniem mnie w takim stroju, czy całowaniem przystojnego nocnego łowcy.- teraz dopiero spojrzała na swój strój. Miała prześwitująca białą bluzkę na ramiączka, które i tak  już dawno się zsunęły. Podciągnięta i napięta sięgała jej do połowy ud. Przeniosła znów wzrok na swojego towarzysza i zauważyła, że przygląda jej się z zwycięskim uśmieszkiem.
-Za wszystkim.- pocałowała go namiętnie, sunąć dłońmi po jego policzkach schodząc na pierś. On trzymał ją w tali przesuwając rękoma wzdłuż jej ciała.
-Ehym- usłyszeli za sobą. Jace przeturlał Clary i znów był nad nią. Pocałował ją szybko i mocno, a potem zeskoczył zadowolony z łóżka. Clary podniosła zdenerwowana wzrok i zobaczyła Jonathana w drzwiach. Uśmiechał się szyderczo ukrywając ledwo śmiech.
-Bo zacznę żałować, że ci pomogłam.- wytknęła mu z groźbą w oczach. Jace za to parsknął śmiechem i zadowolony rzucił Jonathanowi wyzywające spojrzenie.
-Wybaczcie, że wam przerywam, tylko chciałem zobaczyć czy wszystko dobrze z moją  małą siostrzyczką.- wyszczerzył się zadowolony.
-Nie jestem taka mała. -zaprzeczyła. -Co chcesz, nie widzisz, że jesteśmy zajęci.- dodał Jace
-No wiesz Clary była nieprzytomna dwa dni, a wszyscy się niepokoją i zadręczają mnie pytaniami. Siostra powinna wspomóc brata więc naciągaj coś na siebie i schodź.- powiedział drażniąc się spoglądając na jej ubranie.
-Dobrze daj nam chwilkę.- powiedział wciąż uśmiechnięty Jace.
-Tylko nie deprawuj mi siostry, gdy wyjdę.-zagroził udając powagę.
-Jej to powiedz. Ona ma w zwyczaju uwodzić takich niewinnych przystojniaków jak ja.- Jonathan wzruszył ramionami i wesoło wyszedł zamykając drzwi. Jace odwrócił się do Clary, która przekręciła się na bok podpierając głowę o rękę. Wypięła usta i udała naburmuszoną.
-Ja cię deprawuję i uwodzę?- zapytała wyzywająco.
-A nie? Chodzisz w takich strojach i uśmiechasz się tak seksownie, że nie mogę oderwać oczu.- podchodził coraz bliżej do niej.- Uśmiechasz się i czarujesz mnie błyskiem w oczach. Przerzucasz uwodzicielsko włosami z ramię na ramię. Do tego nieziemsko pachniesz i masz najsłodsze usta na świecie.- był już przy jej łóżku i skoczył na nią jak wampir gotowy na ucztę. Podciągną jej dłonie nad głowę i przytrzymał w nadgarstkach. Schylił się i przejechał ustami od jej brzucha po samo czoło. -I na koniec. Sam jestem za słaby, żeby się tobie oprzeć.- pocałował ja znów namiętnie, przyciągając do siebie mocniej...



poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział 5 Ten który stracił wszystko...

Ten rozdział będzie z perspektywy Clary, ale także będzie z jej toku myślenia... Mam skrytą nadzieję, że się spodoba taki mój próbny pomysł. Miłego czytania!

Stałam tak, wpatrując się w najpiękniejszy i tak oczekiwany obraz. Byłam koło Jace'a, trzymał mnie bardzo mocno, aż poczułam ból w ramionach, ale to nie było teraz ważne. Po prostu zbyt błahe!
Uśmiechał się pokazując wszystkie śnieżnobiałe zęby. Jego twarz, albo sama lśniła lub to od tego blasku słońca, który wpuściłam przez dziurę w suficie. Troszkę speszona tym wyczynem oblałam się rumieńcem.
Jego oczy jarzyły się czystym i płynnym złotem, które tak idealnie pasowały do pięknego zarysu szczęki i kości policzkowych. Wydawał się dla mnie taki nierealny, że aż chciałam go poszturchać palcem, tak dla pewności.
Nagle i niespodziewanie przyciągną mnie bardziej do siebie i pocałował tak czule, że przestałam oddychać. Nic nie było teraz tak ważne, od tego, jakby to przedłużyć tą chwilę w wieczność. Całował mnie namiętnie coraz bardziej rozchylając wargi. Niemal łączyliśmy się w jedno. Stykaliśmy się całkowicie, ale i tak uważałam, że muszę przybliżyć go coraz bardziej. Jeździłam ręką po jego plecach, a drugą wczepiłam w jego złote włosy. Poczułam, że są lepkie, ale to nie było ważne. Nagle zakręciło mi się w głowie i Jace niechętnie odchylił się ode mnie. Nabrałam momentalnie powietrza uświadamiając sobie, że je wstrzymywałam.
Znów się zaróżowiłam i popatrzyłam w mojego uwodziciela. Czułam jak ciepło w moim ciele stopniowa maleje, a serce i oddech zwalniają. Moje obserwacje zajęły zaledwie parę sekund, ale dla mnie były wszystkim.
-Jesteś tu...- wyszeptał to z takim uczuciem, że zapragnęłam się na niego rzucić, całując, aż do utraty tchu. A ze mną było to bardzo proste. Kolejnym powodem dla, którego przełożyłam moje niecne plany, była świadomość, że całe Clave zobaczyło, to dla mnie cudowne, przedstawienie rodem z filmu romantycznego.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, dając do zrozumienia, aby nigdzie nie odchodził. Prychnął rozśmieszony i pokazał gestem ręki, że mogę dawać kolejny występ, ale jednocześnie z uśmieszkiem, abym się pośpieszyła.
Przeszedł kolo mnie stając po mojej prawej szepcząc
-Mam do ciebie dużo pytań i jeszcze więcej szatańskich pomysłów co z tobą uczynić.- obdarzył mnie znów figlarskim i moim ulubionym uśmiechem i odwrócił mnie zachęcająco przodem do ław z naszą publicznością.
Usłyszałam jak ktoś ledwo utrzymuje śmiech i od razu moje przypuszczenie się potwierdziło. Blisko nas stał Magnus z rękoma złożonymi na piersi. Koło niego zobaczyłam Luka i wstrząsnęłam się jak kiepsko wyglądał. Podkrążone, zmęczone oczy, które teraz błyszczały błękitem patrzył na mnie w zdziwieniu i euforii. Uśmiechnęłam się do niego i przeniosłam wzrok dalej. Wiedziałam, że teraz zacznie się tłumaczenie w moim wydaniu, jakbym wymknęła się z chłopakiem w nocy na randkę. Teraz zaczyna się przesłuchanie co się wydarzyło i czekać na reakcje.
Nie wiedzieć czemu, ale mówienie czegoś przed radą było bardziej trudne od całowania się z półaniołem na podium na oczach każdego Nocnego Łowcy w Idrisie.
Zamknęłam na chwilę oczy i westchnęłam aby się uspokoić i pozbierać myśli. Gdy je otworzyłam dostrzegłam moją, mamę stojącą blisko Jonathana, który trzymał ją w miejscu. Próbowała się oswobodzić, ale on szczerząc się z dobrej zabawy trzymał ją w żelaznym uścisku. Koło nich stał Alec, Isabelle i Simon. Najgorzej było właśnie z nim. Był bardzo blady, a jego oczy aż przerażająco ciemne. Wszędzie pod jego skórą nawet z takiej odległości widziałam dobry zarys żył. Przeraziła mnie myśl, że ledwo się kontroluje, alby nie rzucić się na trzymającą go Izz. Ona zaś uśmiechała się triumfalnie, jakby wiedziała, że dam taki dobry pokaz w środku obrad. Albo po prostu ją rozbawiłam wyrywając z nudów procedur.
Alec patrzył na mnie z ulga i uśmieszkiem. Znów się zaróżowiłam i wzięłam głęboki wdech, jakbym rzucała się na głęboką wodę, co w tym przypadku było bardzo dobrym określeniem.
-Clave!- powiedziałam donośnie aby każdy wiedział, że nie wolno mi przerywać.- Jestem tutaj, bo chronię mojego brata Jonathana.- od razu zobaczyłam gniewne spojrzenia przeszywające mnie jak sztylety lub pociski. Niestety teraz byłam wyczulona na zmiany nastrojów moich słuchaczy.
-Pewnie znacie już moja historię i wiecie dobrze kim jestem teraz i co potrafię. Trochę tego przybyło więc nie polecam mnie atakować tak jak Jonathana.- usłyszałam prychnięcie zniecierpliwienia i poczułam złość.
-Jeśli jednak ktoś nie wierzy w opowieść mojego brata, który powstał z martwych dzięki mnie, to niech powstanie.- cisza była przytłaczająca, ale jednak kojąca. Niestety moje koszmary się sprawdziły. Stał teraz naprzeciw mnie jeden dobrze zbudowany mężczyzna. Usłyszałam jak koło mnie Jace cały się spina oddychając głośniej. Po chwili rozpoznałam go. To nie był jedynie ten który próbował przebić Jonathana mieczem, wydał mi się dziwnie znajomy. -Powiedz mi. Co masz do Jonathana? Uważam, że ty najbardziej nienawidzisz jego poczynań jako Sebastiana, ale pytanie brzmi dlaczego?
-Znam cię dobrze Clarisso Morgenstern. Poznałem twojego ojca, twoją matkę, twojego brata- wspomniał o nim nie tylko z nienawiścią, ale także z odrazą. -ale ciebie widziałem tylko przelotnie. Wiem co wycierpiałaś i co poświęciłaś, ale wiedź, że ja nigdy nie zrezygnuję z zemsty na nim.- wskazał oskarżycielsko ręką.
-Odebrał mi wszystko! Zabrał mi żonę, jeszcze nie narodzonego syna i mojego parabatai. Musiałem go zabić...- poczułam wielki, żal do tego mężczyzny, chociaż próbował zabić mojego brata. Ten wysoki i muskularny facet w oka mgnieniu stał się drobną i kruchą osóbką-... i tylko myśl o ty że go pomszczę pozwoliła mi jeszcze tu stać. Nic nie zmyje jego czynów. On może będzie tu sobie stał odmieniony, ale nie moi bliscy.- załamał mu się głos, ale spojrzenie miał nieugięte.
Westchnęłam czując ogarniający go smutek. Podeszłam bliżej krańca podium i wyciągnęłam ręce na boki.
-Wiliamie.- Zdziwiłam go faktem, że znam jego imię. Uśmiechnęłam się blado. - Wiem o tobie dużo więcej niż myślisz. Jesteś jedynym synem z rodu Hansbornów. Boisz się, że pamięć o poświęceniu twoich bliskich wyblaknie wraz z twoim rodem. Twoja żona Sophie została przemieniona w Mroczną i w tym samym momencie zabijając wasze dziecko demoniczną krwią z Piekielnego Kielicha. W bitwie pod cytadelą Żelaznych Sióstr zginą twój przyjaciel. Sam zakończyłeś jego cierpienia.- wszyscy patrzyli na mnie w ciszy i zdziwieniu. Poczułam jak znów na mojej twarzy rozkwita nowy rumieniec. Zamknęłam na chwilę oczy aby przemyśleć to wszystko.
 Co mogę zrobić dla osoby, która straciła wszystko? Została w nim tylko żądza mordu do Jonathana. Chyba nie miałam wyboru. Jeszcze raz westchnęłam i otworzyła oczy. Nic się nie zmieniło, chociaż rozmyślałam parę minut.
-Ktoś chce z tobą porozmawiać, ale muszę cię prosić o pozwolenie.- przyglądał mi się niepewnie patrząc i oceniając czy powinien zaufać siostrze Jonathana. Wyczułam jego obawy więc uśmiechnęłam się zachęcająco. Ku mojemu zdziwieniu odwzajemnił go i pokiwał głową.
Teraz musiałam to zrobić, nie mogłam przecież tego ukrywać lub zatajać. Oddychałam równomiernie, ale czułam jak robi mi się słabo i jak przyśpiesza mi serce. Nie robiłam tego jeszcze tu na ziemi i się obawiałam. Co pomyślą i jak zareagują? To pytanie zadawałam sobie w duchu i błagałam by dobrze to znieśli. Rozłożyłam jeszcze bardziej ręce i skupiłam się najbardziej jak mogłam. Zamknęłam ponownie oczy i zobaczyłam tylko ciemność. Po chwili ujrzałam przed sobą światło, w które od razu pobiegłam. Im dalej tym cieplej i silniej, jakbym piła kawę, która zawsze otrzeźwia mój umysł i daje energie ciału. Po chwili doszłam do końca i jęknęłam z podniecenia.
Stałam teraz przed tymi ludźmi w mojej normalnej formie. Czułam ich energie i światło w nich samych. Dłuższą chwilę zajęło mi stwierdzenie, że nie czuję już ziemi pod nogami, a sama patrzę na wszystko z góry.
Byłam w powietrzu. Unosiłam się lekko na pięknych złotawych skrzydłach. Były wielkie, a zarazem majestatyczne. Moje włosy falowały pod wpływem mocy tkwiącej i  za razem uwolnionej ze mnie. Zdziwiło mnie też to, że biały strój żałobny zmienił się w delikatną, zwiewną sukienkę ze złotymi symbolami i runami. Sięgała mi do kolan, a w pasie była przewiązana złotym sznureczkiem. Zdumiał mnie fakt, że moja skóra była... Idealna. Delikatna, a zarazem mocna, a do tego w odcieniu miodu. W zamyśleniu doszłam do porównania, że nawet Jace takiej nie ma. Miałam na sobie potężne runy, od których normalny Nocny Łowca by umarł lub oszalał. Były tego samego koloru co na sukience tylko jaśniały swoim własnym blaskiem.
Zdziwiona nie byłam osamotniona. Wszyscy patrzyli na mnie ze zmieszanymi uczuciami. Podziwem, lękiem, uniesieniem, podnieceniem, ale najbardziej z zaskoczeniem. Obdarzyłam wszystkich ciepłym uśmiechem.
-Jestem teraz w mojej normalnej postaci. Nie musicie się lękać.- sama już siebie bałam. Czułam jak niebiańska siła, która mogła by zabić wszystkich tutaj i zmieść w oka mgnieniu Idris, wypełnia moje ciało. Spokojnie opadłam na podłogę i złożyłam skrzydła, aby przypadkiem komuś nie wydłubać oka lub co gorsza odciąć głowy. Niby delikatne, a jednak czułam jak mogą ścinać czubki drzew w locie. Znów skupiłam w sobie niewielką cząstkę energii i po chwili usłyszałam jęk zdziwienia. Wiliam wpatrywał się w coś za mną, a ja podążyłam wzrokiem. Ku mojej radości zmieszanej ze zdziwieniem, że jednak się udało, stała  Sophie ze swoim synkiem, który mógłby mieć z dziesięć lat.
-To cud!- wymamrotał pod nosem i niepewnie ruszył w jej stronę. Oni nie zastanawiając się zrobili tak samo, uśmiechnęli się do siebie, a po policzkach Wiliama spływały lśniące ze szczęścia łzy.

niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 4 Rozjaśnia wszystko...

-Jonathan...- powiedziała cicho Jocelyn. Jace nie wierzył własnym oczom. Nawet przetarł je kilkakrotnie by się przekonać, czy nie dostaje obłędu.
Ale nie, on stał koło frontowych drzwi, otworzonych na oścież. Miał na sobie jeden z białych strojów żałobnych Nocnych Łowców. Uśmiechał się, a jego włosy wydawały się jeszcze bielsze tworzyć świetlistą aureole. Ale nie to było zdumiewające. Sama jego obecność była cudem, ale jego oczy nie były już czarne jakby pochłaniały każde światełko. Znów błyszczały zdrową, piękną zielenią, widoczna nawet z podium. Poczuł ucisk w żołądku, bo były takie same jak u Clary.
Przeszedł pomiędzy ławami, prosto przed siebie, wpuszczając świeże powietrze z dworu i promienie słoneczne. Zatrzymał się na chwilę przed Jocelyn. Uśmiechnął się szerzej i wyciągną rękę. Ona jeszcze niepewnie chwyciła ją i powstała. Stali na przeciwko siebie patrząc głęboko w oczy. Nagle Jocelyn uśmiechnęła się tak jak on i przyłożyła dłoń do jego zaróżowionego policzka.
-To ty. Naprawdę ty!- powiedziała to i po policzkach poleciały jej lśniące przez promienie światła łzy.
-Tak matko, jestem tu. Ten prawdziwy.-
-Ale jak...jak to możliwe. Widzieliśmy jak umarłeś, od wypalenia Niebiańskim Ogniem z miecza.- nie ukrywała zaszokowania.
-To Clary...- powiedział to i od razu Jace zerwał się z miejsca i podszedł do niego. Simon, Alec i Izabelle powstali z miejsc i także się zbliżyli. Nawet Luke i Magnus ruszyli w ich stronę, aby lepiej słyszeć i widzieć.
Gdy Jace znalazł się na przeciwko Jonathana, chwycił go błyskawicznie i przybliżył w żelaznym uścisku.
-Ona... Czy ona żyje?- nie łatwo zadał to pytanie luzując uścisk.
-Tak.- odpowiedział krótko, ale Jace dostrzegł jakąś iskierkę bólu w jego oczach.- Ale nie wróci. Przykro mi.
-Tobie przykro?! Uratowała twój tyłek, a sama jest gdzieś i nie może wrócić. Co to oznacza? Gdzie ona jest?- krzyczał na całą Salę i czuł spojrzenia wszystkich na sobie, ale to go nie obchodziło. Chciał wiedzieć co się z nią dzieje i zrobił by wszystko aby ja sprowadzić nawet ponowne wtargnięcie do piekła.
-Tak, uratowała mnie, dając drugą szansę. Dostała Run zawarcia Przymierza od samego Anioła Razjela.- mówił to donośnie, a po sali przeszedł cichy szmer. -Ten znak mógł każdemu Nefilim, który ma więcej krwi anioła, by zostać jednym z nich za przysługę.- Jace wypuścił go z uścisku i ledwo trzymał się na nogach. Poczuł, że ktoś go wspiera, aby nie upadł. Zobaczył, kruczoczarne krótkie włosy i niebieskie oczy. Alec zerwał się momentalnie i zjawił się koło niego podpierając go.
-Tak Jace. Clarissa Morgenstern została prawdziwym Aniołem.- szmer w sali przeszedł w głosy niedowierzania i zdziwienia.-  Ostatnim życzeniem Clary było ocalenie nas.  Poprosiła o ogólny ratunek, czyli wasz powrót do naszego świata, a mnie, abym otrzymał szansę nawet u samego Anioła, który spisał mnie na stratę, już przed urodzeniem.
-A ona...nie może wrócić?- odezwał się po raz pierwszy Simon. Wpatrywał się w Jonathana oczami pełnymi nadziei. Stał właśnie w blasku słońca, gdy Lily z Rady Podziemnych wciągnęła bardzo głośno powietrze.
-Tego nie wiem. Jest teraz Aniołem, czyli można ją przyzywać, ale to wiąże się z konsekwencjami.- Simon zrobił się jeszcze bardziej bledszy, chociaż wydawałoby się to za nie możliwe, jako wampir. Stał jak wryty z stężałą twarzą. Isabelle chwyciła jego dłoń i przysunęła się do niego czule. Jace nie mógł patrzeć na coś takiego. Właśnie się dowiedział, że jedyna siła, która dawała mu sens życia, jest teraz aniołem. Wyrwał się z objęć Aleca, zapewniając wzrokiem, że się kontroluje.
-Co tutaj robisz?- spytał donośnie ledwo panując nad tonem głosu. Wszyscy skierowali wzrok z Jace'a na Jonathana, który już się nie uśmiechał. Odszedł oo nas kierując się w  stronę podium.
-Nie podchodź w stronę pani Konsul, Sebastianie.- odezwał się szybko Robert.
-Chcę zabrać głoś, oficjalnie.- poprawił się szybko. -Muszę wam przecież wszystko wyjaśnić, nieprawdaż.- znów używał tego przesłodzonego głosu, który Jace dobrze zaznał. Nauczył ich tego Valentine, aby mogli wpływać na ludzi. Niechętnie i z wahaniem zabrała głos Jia
-Dobrze Sebastianie. Clave pozwala ci mówić. Podaj powód zabrania głosu.- ostatnie słowa wypowiedziała z nieskrywaną złością.
-Po pierwsze chcę poprzeć Jace;a, Magnusa i Luka w sprawie łagodnej kary Faerie.- na sali znów wybuchły głosy sprzeciwu.
-On nie ma prawa!
-To on wszystko na nas ściągną!
Jego powinniśmy sądzić, jako pierwszego!
-Nie jest Nocnym Łowcom, tylko zdrajcą Clave! - tym razem zadziałał Magnus. Tylko pstryknął palcami i wszystkie magiczne kamienie w Sali zajarzyły się oślepiającym światłem. Zrobiło się po chwili kompletnie ciemno, ale było czuć napięcie w powietrzu. Magnus zapalił w dłoni płomyk niebieskiego ognia i kamienie zaczęły działać.  Wszyscy ucichli i popatrzyli się na czarodzieja  z wyrzutem, ale i z podziwem.
-Dajmy mu mówić! Podobno Clave wysłucha każdego, więc niech się wypowie!- powiedział lekko wyprowadzony z równowagi. Jonathan skiną w podziękowaniu głową i poszedł dalej stając na środku podwyższenia.
-Po pierwsze, nie jestem Sebastianem. Nazywam się Jonathan Morgenstern. Sebastian, który wyrządził tyle zła i tak go nienawidzicie nie żyje. Został wypalony mieczem z Niebiańskim Ogniem. Wszyscy dobrze
znaliście Valentina.- po tych słowach wszyscy zesztywnieli. -Robił eksperymenty na własnych dzieciach, na mnie i na Clary. Ja dostałem krew demona, a moja siostra anioła. Miecz wypalił ze mnie tą demoniczną truciznę i umarłem. Przed śmiercią na chwilę wróciłem i pożegnałem się z matką i siostrą. -w tym momencie spochmurniał i Jace też.
-Ale na koniec Clary zapytała się mnie znienacka czy chciałbym drugą szansę i czy bym ją dobrze wykorzystał. Odpowiedziałam tak i wtedy pamiętam tylko ciemność  i przeraźliwy chłód. Nie czułem swojego ciała, byłem od niego oddzielony. Ale zobaczyłem ją... Clary w snopie światłą. Była piękna i olśniewająca w snopie złotego światła. Wyciągnęła do mnie dłoń i opowiedziała co się wydarzyło. Ze łzami w oczach pożegnała się ze mną i powiedziała, że będzie nas miała na oku. - przeniósł wzrok na Jace'a.
-Wtedy zniknęła, a ja pojawiłem się przez Salą Anioła w stroju żałobnym. Usłyszałem od tej rozprawie w sprawie Faerie i wszedłem. Resztę wiecie już sami. -nikt nic nie mówił, ani nie protestował. Wszyscy wpatrywali się w Jonathana ze zdziwieniem i zaszokowaniem.
-Teraz Clave proszę o zrozumienie i bardzo przepraszam za poczynania w przeszłości. Ale wiedźcie, że Sebastian zapłacił za swoje grzechy i już nie wróci.- uśmiechnął się jakby poczuł wielką ulgę  po wyznaniu tego wszystkiego. Niepewnie zza swojego miejsca wstała Jia
-Czy Clave będzie żądało ukarania Se... Jonathana?- spytała wszystkich zgromadzonych i po chwili znów powstał ten sam mężczyzna co wcześniej.
-Ja!- oznajmił stanowczo. Wpatrywał się w Jonathana z nienawiścią ukazując lekko zęby. Cały się trząsł, ściskając mocno pięści.
-Nigdy nie pozwolę aby ten tu, nawet jakby się nazywał inaczej, Żył!- wyciągną miecz z pochwy i wyszedł z rzędu.
-Tyle wycierpieliśmy przez ciebie. Tyle straciliśmy! Zniszczyłeś nasz dom, zabiłeś naszych przyjaciół, rodaków, rodzinę lub zmieniłeś ich w Mrocznych, którzy zabijali swoich bez litości, jak demony. Zbeszcześciłeś ich krwią demona to jest gorsze niż śmierć...- załamał się.
-Nie pozwolę abyś tu stał i prosił o litość nawet skoro nie jesteś nim. Masz jego twarz i to wystarczy!- krzykną i po chwili powstali kolejni popierając go. Jonathan stał zdumiony nie wiedząc co zrobić.
-Mówiłem wam, że to nie byłem ja! Nie karzcie mnie za błędy mojego ojca!-
-To nie były tylko błędy twojego ojca, JONATHANIE. Sam byłeś sobie panem i władcą, chcą sobie panować w Edomie i przy okazji spalić nasz świat!- po woli przybliżał się do Jonathana, który stał wmurowany w marmurową posadzkę.
-Prędzej umrę niż pozwolę ci chodzić niewinnie po ziemi, nie wspominając o Idrisie!- zerwał się z miejsca celując mieczem w pierś Jonathana. Już Jace i inni chcieli zareagować, gdy nagle wielki snop światła przebił sufit sali zrzucając wszystkich z nóg. Przez chwilę nie było nic widać przez zbyt wielką jasność, ale po chwili rozproszony blask zebrał się w jednym miejscu. Zaczął przybierać i formować jakąś drobną postać.
Teraz każdy wstrzymywał oddech na ten widok. Postać się wyostrzyła i teraz można było zobaczyć drobną i chudą dziewczynę o płomiennych rudych włosach.
-Clary...- powiedział zdumiony Jace, mają przed sobą piękną twarz ukochanej osoby. Miała te same zielone
błyszczące oczy wypełnione łzami. Wpatrywała się własnie w niego. Nie przejmowała się spojrzeniami innych tak jak on. Teraz byli sami. Ona i on patrzących sobie w oczy, uśmiechając się w radości.
-Jace wróciłam do ciebie.- łza poleciała po jej rozjaśnionym policzku i wyciągnęła do niego dłoń. Całe zdumienie wyparowało z Jace'a w jednej chwili. Szybko podbiegł do Clary, chwytając mocno za rękę. Przyciągną ją do siebie i przy całym Clave pocałował namiętnie w usta. Bał się, że to sen, lub omam, ale chwytał się go mocno bojąc się, że zniknie. Ale czy coś takiego może być, aż tak cudowne. Miał ją w objęciach. Czuł jej ciepło, jak łączą się w jedno pod wpływem dotyku. Całował ją zawzięcie rozchylając coraz bardziej jej wargi. Po chwili odchylili się od siebie niechętnie i odetchnęli.
-Jesteś tu...- wyszeptał to z szerokim uśmiechem i w ciągłym niedowierzaniu.


sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 3 Burzliwa narada Clave

Znów był przy Clary. Leżeli sami, przytuleni przy zniszczonej rezydencji Waylandów. Całowali się i turlali po świeżej zielonej trawie. Wtedy myślał, że jest jego siostrą, a on jednym z demonicznych eksperymentów krwi, demonem. Jej włosy były mierzwione przez delikatny i chłodny wiatr, ale to im nie przeszkadzało. Jace cały był rozpalony i spięty. Czuł ciepło bijące od jej ciała. Była tak blisko... Dotykał jej, całował...był z nią.
Nagle obraz się zmienił, byli razem w sali treningowej w Instytucie. Uczyła się równowagi, ale i tak chodziła po drewnianych słupkach lekko jak piórko. Nawet nie zauważyła jak Jace ją obserwował w zakamarku pokoju. Wyciągnęła telefon i rozmawiała z Simonem. Uśmiechała się i śmiała, a na tej wysokości,  z góry wyglądała jak anioł. Na jej ciele pojawiły się krople potu, a ona potrząsnęła swoimi rudymi niczym ogień włosami. 
Wyłonił się z zakamarka, gdy skończyła i obdarzyła go pięknym uśmiechem.
Poprosił, aby zeskoczyła do niego. Po kilku minutach przekonywań i zapewnień, zaskoczyła robiąc lekkie salto i wylądowała w jego ramionach. Miał ją przy sobie, pocałował i w mgnieniu oka wylądowali na jednej z mat ćwiczebnych całując się i rozbierając. 
Wraz z przybyciem Isabelle obraz znikł. Została ciemność. Po chwili stał znów na marmurowej posadzce trzymając zapłakaną Clary.
-Przepraszam...- wyszeptała cicho z smutnym uśmiechem. Trzymał ją mocno, ale to nie pomogło...Stracił ją...w Edomie... na zawsze.
-Jace?- usłyszał podobny głos do Clary. Podniósł szybko wzrok i zobaczył Jocelyn. Nie ukrywał zawiedzenia i znów poczuł się samotny i opuszczony. Ściskał zaciśnięte w piąstki dłonie, które zrobiły się lekko sine. Siedział w swoim pokoju w całkowitej ciemności. Mimo dnia nie odsłaniał zasłon. Chciał pozostać sam ze sobą i swoim żalem. Nie potrzebował poklepywań, że wszystko będzie dobrze. Zdenerwowany warkną
-Odejdź. Nie jestem w humorze zaszczycać was moją osobą i wdziękiem.- powiedział twardo, a ona spojrzała na niego smutno. Najbardziej nienawidził tego wzroku, litości.
-Ja też za nią tęsknie Jace. Była moją córką...- słychać było jak z trudnością wypowiedziała słowo ,,była''.
-Straciłam Jonathana gdy się urodził, kiedy dowiedziałam się o Clary, chciałam za wszelką cenę ją ukryć. Wiedziałam, że robię jej krzywdę, odcinając ją od Nocnych Łowców, ale świadomość, że mogę...że odeszła.- nie pohamowała łez, wytarła je szybko wierzchem dłoni i spojrzała na niego z determinacją - Wiedziałam jaki żywot mają Nefilim, nie mogłam pozwolić na ponowną utratę swojego dziecka. Jonathana mi zabrano już przed urodzeniem, a Clary nie. Teraz jej nie ma, a ja opłakuję dwójkę swoich dzieci. Rozmawiałam z utraconym synem, a teraz straciłam też córkę w tej samej chwili.-
-A ty myślisz, że ona nic na mnie nie znaczyła!- wykrzyknął zrywając się na równe nogi. Sam zdziwił się swoją gwałtownością. Ale ona stał nie poruszona trzymając coś w dłoni.
-Wiem, że ją kochałeś. Widziałam jakie uczucie was łączy. Patrzyłam jak moja córka staję się przez to silniejsza i pokonuję przeciwności dla was. Jestem z niej dumna i ty też  powinieneś
-Bo co?! Bo się poświęciła?!  Bo nas uratowała!? Bo tam została, opuszczając Mnie?!
-Tak...- powiedziała spuszczając wzrok, a po policzkach spłynęły świeże łzy.
Nagle za drzwi wyłonił się Luke. Widać było, że nie trzyma się dobrze, z resztą każde z nich. Podkrążone  i zmęczone bólem oczy po stracie Amatis i Clary, był widoczne nawet w takiej ciemności. Przybyło mu parę siwych włosów po bokach, a ubranie zaczyna z niego zwisać. Podszedł do Jocelyn i objął w pasie. Otarł delikatnie łzy, chociaż jego też lśniły.
-Clave chce nas widzieć na zebraniu rady. Wszystkich.- spojrzał prosto w oczy Jace'a.
-A jeżeli ktoś na przykład nie ma ochoty rozmawiać?- powiedział ostro.
-Nie chodzi o przesłuchanie w sprawie wydarzeń z Edomu. Będzie zebranie o decyzję kary Ferie.
-No to tym bardziej nie mam ochoty iść. Chyba, że ktoś będzie próbował mnie zmusić. Może próbować, a ja się rozerwę.
-Jace nie utrudniaj, proszę.
-Dlaczego? -powiedział obojętnie, wzruszając ramionami.
-Dlatego, że każdy ma dość. Nikt nie chcę z tobą walczyć, ale nie pozwolimy ci tak siedzieć i się zatracić.
-A może ja chcę? Może chcę być złym chłopcem z? I nie wspominaj mi o zatracaniu się. Simon robi to samo a on ma jakieś przywileje...
-Już nie.- usłyszał głos dochodzący za drzwi. Po chwili wszedł Simon z Isabelle u boku. Pierwsze co Jace zobaczył to jeszcze czerwony ślad na jego policzku i malinkę na szyi Izz.
-Czyli teraz, ktoś mnie spoliczkuje i pocałuję, abym się otrząsną. Nie dziękuję, za tę ciekawą propozycję.
-My wcale się...- zaczęła zdenerwowana Izz.
-Jasne. Tylko leżeliście na dywanie i graliście w kolory.
-A żebyś wiedział. Czerwony pocałunek, zielony Iz się rozbiera, niebieski robię to ja, a żółty trzeba walnąć skretyniałego Nocnego Łowcę.
-Uważaj, bo Alec ci odda.
-Przestańcie.- krzyknęła Izy. -Zachowujecie się okropnie, patrząc tylko na siebie.
-Niestety mam tylko rozbite lustro i cały czas muszę się nudzić. Całogodzinne podziwianie mojej atrakcyjności jest moim ulubionym zajęciem.
-Jace, bo naprawdę cię uderzę.
-Możesz próbować, tylko nie uszkodź mi twarzy, bo wybieram się na zebranie Clave.
-To może walnę cię...Co? Idziesz?- zrobiła duże oczy, które obserwowały Jace. Praktycznie wszyscy się na niego gapili ze zdziwieniem.
-Wiem, że jestem sexy, ale nie wpatrujcie się we mnie. Lepiej jakbyście patrzyli z uwielbieniem, a nie zdziwieniem.
-Tak już to robię , śliniąc się bezmyślnie pocałuję twoje buty..- powiedział pierwszy Simon.
-Tylko nie na dywan,a buty ostatnio czyściłem. Jeszcze byś mi je zadrapał tymi kiełkami.
Simon próbował już coś powiedzieć, ku uciesze Jace'a, ale Luke uciszył go gestem dłoni.
-Idźcie na dół. Za raz do was dojdziemy. Zebranie niedługo się zacznie.- Izabelle wyszła naburmuszona pociągając za sobą Simona, który jeszcze piorunował Jace'a wzrokiem. Jocelyn pocałowała Luka w policzek i wyszła zamykając drzwi pokoju.
-To co? Teraz będziesz mnie kardził po ojcowsku, lub wlepisz szlaban?
-Nie. Chcę abyś się opanował. Znam cię zbyt długo Jace. Wiem, że jak cierpisz ranisz innych, karząc siebie wyrzutami sumienia.
-Tak. Już mnie boli od tego głowa. Miałem tez biczować się, ale Izabelle nie chciała mi pożyczyć swojego bata.- Luke zignorował go i ciągną dalej.
-Nie karz nas wszystkich za decyzję Clary. Jesteśmy tu dzięki niej, nie po to aby się kłócić tylko aby pomagać sobie i innym.
-A ja nie prosiłem o ratunek. Mogłem tam zostać razem z nią!- zaczął się trząść z nerwów. Ściskał znów dłonie w pięści i czuł napięcie każdego z mięśni. Luke podszedł do niego spokojnie z rękoma na widoku, jakby się bał ataku. Widząc to, zaczął głęboko oddychać aby się uspokoić. Po chwili stał przed nim, wpatrując się w jego smutne niebieskie oczy. Położył mu dłoń na ramieniu, ściskając lekko.
-Nie chciała, żebyś cierpiał. Ale teraz ratujmy siebie, aby jej ofiara nie poszła na marne.
-O co ci chodzi?
-Wiesz, że Faerie są nieśmiertelne, a ich zemsta może być wieczna i mogą na nią długo poczekać. Jeżeli Clave wybierze najgorszą z kar, stworzymy sobie nowego wroga, a dość mamy wojen.
-I co mam zrobić? Mam pójść do Faerii i zaczarować urokiem osobistym, tylko, że w niektórych przypadkach nie działa. Wracając do zebrania, nie jestem pełnoletni. Nie mam prawa głosu.- opuścił wzrok.
-Ale ludzie cie wysłuchają. Myślisz, że nie uznają twojej opinii. Przeszedłeś wiele i jesteś bardzo znany. Rada może sobie nie poradzić. Wciąż nam nie ufają.
-Dobrze...postaram się.- Spojrzał na przyjaciela i zobaczył, że pierwszy raz od dawna się uśmiecha.
-Zejdź zaraz na dól, jak tylko będziesz gotowy. To będzie długi dzień. -westchnął i poklepał go po ramieniu. Wyszedł nie oglądając się za siebie, a Jace został sam.

*  *  *

W Sali Anioła panował zamęt i gwar. Pierwszy raz od wieków pozwolono przyjść na naradę Clave dzieciom powyżej piętnastego roku życia. Luke pocałował Jocelyn w czoło i szybko zajął swoje miejsce w Radzie Podziemnych. Był przedstawicielem Wilkołaków, a koło niego zasiadł nie kto inny tylko Magnus Bane, a na miejsce Raphaela przyszła młoda wapirzyca Lily. Po chwili na podium znalazła się Jia Penhallow.
-Kto reprezentuje Dwory Faerie?- zapytała rzeczowym i podniosłym tonem.
Nikt z nich nie mógł na razie zasiąść w Radzie dopóki trwa proces przeciwko Dworowi.
Spośród tłumu powoli wstała młoda kobieta. Oczy były u niej całkiem niebieskie, a uszy szpiczaste jak u Helen.
-Nazywam się Kaeli Whitewillow i występuję w imieniu Jasnego Dworu.- przedstawiła się.
Jace stał z boku sali, opierając się wygodne o jedną z marmurowych kolumn. Na nich były pozawieszane jasne flagi symbolizujących zwycięstwo. Jace chciał prychnąć, ale znów odezwała się Jia.
-Ale nie Ciemnego?- Kaeli pokręciła przecząco głową, a po sali przebiegł głośny szept. Jace wypatrzył       w tłumie Lightwoodów. W jednej z ław siedziała spięta Maryse, a koło niej Izz i Alec, którzy pochyleni ku sobie szeptali cicho. Jocelyn usiadła koło nich, obserwując wszystko dookoła.
-Ciemny Dwór rezygnuje z przedstawiciela.- ogłosiła Jia, wciąż notując.- Jakie wieści przynosisz od Jasnego Dworu? Zgadzają się na nasze warunki?
Kaelie ruszyła przejściem między rzędami i zaczęła iść w stronę podium. Robert Lightwood wstał zza stołu.
-Trzeba prosić o pozwolenie, aby zbliżyć się do Konsula.
-Nie udzielam zgody.- odparła Jia. -Stań tam gdzie jesteś Kaeli. Dobrze cię stąd słyszę.
Wszyscy patrzyli na nią ostro jak sztylety, gdyby nie uraza Jace mógłby poczuć do niej żal.
-Dwór faerie prosi was o łaskę. Warunki, które postawiliście, są zbyt surowe. Faerie zawsze miały suwerenność, własnych królów i królowe. Własnych wojowników. Jesteśmy starożytnym ludem. To czego żądacie, całkowicie nas zniszczy.
Przez sale przebiegł niemiły pomruk.
-Może podsumujemy. Domagamy się, żeby Dwory Faerie przyjęły na siebie całą odpowiedzialność za utratę życia i krzywdy doznane przez Mrocznych. Faerie pokryją koszty odbudowy zniszczonych czarów ochronnych, odbudowy Preator Lupus, oraz wszelkich zniszczeń Alicante. Wydacie na to własne środki. Jeśli chodzi o uprowadzonych Nocnych Łowców...
-Jeśli chodzi o Marka Blackthhorna, to zabrało go Dzikie Polowanie i...
-Nie tylko jego straciliśmy.- przerwała jej Jia. -Ale żadne odszkodowanie nie wynagrodzi nam utraty życia Nocnych Łowców, wilkołaków z Preator Lupus, oraz tych, którzy polegli w bitwach lub zostali przemienieni przez Piekielny Kielich...
-To zrobił Sebastian Morgenstern, a nie Dwory. On był Nocnym Łowcą!
-Dlatego nie wybuchnie wojna. Zamiast tego nalegamy jedynie abyście rozwiązali swoje armie. Nie będziecie mieli wojowników faerie i nie wolno nosić wam broni przez pozwolenia Clave. Każdy faerie przyłapany z bronią zostanie zabity.
-Te warunki są zbyt surowe- zaprotestowała. -Faerie nie będą mogły się bronić!
-W takim razie zarządzam głosowanie. Każdy kto sprzeciwia się warunkom na faerie niech przemówi teraz.
Zapadła głucha cisza, która nagle została przerwana przez skrzypnięcie krzesła. Po chwili uniósł się Magnus Bane, który jeszcze był trochę blady i osłabiony.
-Może niektórych nie interesuje historia, ale istniały czasy przed Nefilim. Czasy, kiedy Rzymianie walczyli z miastem Kartaginą i po wielu wojna wygrali. Rzym zażądał aby Kartagina płaciła mu daninę, zrezygnowała z armii, a ziemie posypali solą. Kartagińczycy nigdy nie zapomnieli. Nienawiść do Rzymu doprowadziła do kolejnej wolny, a ta skończyła się śmiercią i niewolą. To nie był pokój. To nie jest pokój.- po tych słowach przeszedł gwizd niezadowolenia i kolejny szum.
-A może my nie chcemy pokoju, czarowniku!- krzyknął ktoś z tłumu.
-Więc jakie masz rozwiązanie?- rzucił kto inny.
-Wyrozumiałość.-odparł krótko.- Faerie od dawna nienawidziły Nefilim za ich surowość. Okażcie im coś innego niż surowość, a dostaniecie w zamian coś innego niż nienawiść!
-Czy ktoś jeszcze wstawi się za faerie?
Magnus usiadł szukając poparcia wśród Podziemnych. Lily tylko się uśmiechnęła, a Luke opuścił głowę.
-Luke- szepną Magnus. -Proszę.
Luke niechętnie wstał i zachęcił Jace na wystąpienie na podium. Po chwili ociągania się stali tam obaj, obtoczeni przez nienawistne spojrzenia.
-Całe Preator Lupus zostało wyrżnięte przez armie Mrocznych i Faerie, jeżeli ktoś ma im mieć coś za złe to przede wszystkim wilkołaki. Ale ja popieram Magnusa.- Zaczęto wstawać i głośno krzyczeć.
Po chwili wstał Robert Lightwood i uciszył ich gestem dłoni.
-Spokój! Każdy ma prawo wypowiedzieć się po czyjejś stronie.- rozejrzał się po sali i zapanowała cisza, ale było wyczuwalne zamieszanie. Robert spojrzał na Luka dziwnym wzrokiem
-Mów dalej Luke.- siadając Luke posłał mu uśmiech i znaczące spojrzenie podziękowania.
-Posłuchajcie mnie. Walczyłem w nie jednej wojnie i wy zresztą też. Widzieliście jak nasi wrogowie pod osłoną czasu wychodzili z liczną armią wywołując rzeź wśród nas. Czy to nie jest dostateczny dowód aby zmienić historię zalaną krwią i śmiercią?
-Jeżeli pozwolimy faerie na wszystko to gdzie sprawiedliwość?- spytał ktoś z tłumu.
-Faerie będą miały wobec nas dozgonny dług wdzięczności czy to nie jest leprze nisz kryta i gromadzona nienawiść? Gdy przyjdzie pora staną po naszej stronie i stratami w ewentualnej wojnie odpłacą nam szkody.
Zgadzam się co do pomocy odbudowy, ale czy warto grozić im śmiercią, lub zabierać źródła obrony?
-A jeżeli użyją broni przeciwko nas?!- rozległ się kolejny głos.
-Każmy im obiecać. Faerie nie kłamią, gdy przyrzekli nam oddanie, będziecie mieli jasność?-
-Przecież Melior z Jasnego Dworu, który zasiadał w Radzie Podziemnych kłamał!-
-Właśnie, skąd mieć pewność!- rozległy się kolejne głosy.
-Na honor królowej Faerie obietnica jest wieczna. Jeżeli sama ich królowa przyrzeknie zrobią to inni dopóki żyje.- po tych słowach zapanowała cisza, ale widać było skryte wzburzenie.
NIE!- rozległ się czyjś głos i po chwili spośród tłumu wstał mocnej budowy mężczyzna. Miał krótkie brązowe włosy i bardzo niebieskie włosy.- Nie pozwolę na ugodę z faerie! Gdyby nie oni, tylu naszych by nie poległo. Gdyby nie ich zdrada z Mrocznymi moglibyśmy ich odeprzeć. Wiedzieli o planach Sebastiana, ale nam nie powiedzieli. Mówisz Lucjanie, że faerie nie kłamią, ale czy ukrywanie prawdy i zdrada, mnie czyni ich kłamcami?- na sali wybuchły głosy poparcia.
-Jeżeli okażemy im litość, oni to wykorzystają. Jak powiedział czarodziej. Żywią do nas urazę od wieków, a czy to nie jest już skrywana nienawiść.
-Własnie!- wstał wzburzony Magnus. -Byliście dla nas wszystkich surowi i faerie odpłacili wam za to w tej wojnie. Jak myślicie, czy to powtórzą jeśli dopniecie swego?- Aż tak mocno potrząsał rękoma, że z nich poleciały niebieskie iskry.
-Czy to kolejna zdrada?- zapytał ten sam mężczyzna.
-Nie! Ostrzegam was przed konsekwencjami. Sami jesteście po części winni tej wojnie!-
-Aj jednak to zdrada! Popierasz faerie. Sam najchętniej staną byś po ich stronie, gdyby nie porwanie. Możliwe, że poszedłeś do Edomu samodzielnie.- Magnus zrobił się całkiem biały. Opadł bezwładnie na krzesło z założonymi rękoma. Tym razem Jace nie wytrzymał.
-Nikt nie ma prawa mówić i sądzić coś innego o wydarzeniach z Edomu!- krzykną, a jego głos uciszył wszelkie rozmowy i szmery.
-Czy chciałbyś powiedzieć nam Jace co się stało w Edomie?- spytała nieśmiało Jia. Po dłuższej ciszy, Jace westchnął
-Tak.
-Słuchamy.- dodała jeszcze konsul. Teraz Jace wyczuł, że wszyscy wpatrują się wyłącznie w niego. Luke poklepał go po plecach i zajął swoje miejsce koło Magnusa. Usłyszał jeszcze podziękowania czarodzieja i już samą ciszę.
-Wyruszyliśmy do Edomu przez wejście w Dworze Faerie. Dowiedzieliśmy się, że Sebastian chowa się tam ze swoją armią, planując ataki. Dostaliśmy się do tunelu i wylądowaliśmy w Edomie. Tam na miejscu dowiedzieliśmy się gdzie mogą być przetrzymywani członkowie rady Podziemnych. Niestety napotkaliśmy wiele przeszkód. Ataki demonów, rany przyjaciół i na końcu mój własny problem czyli Niebiański Ogień. Podczas mojej warty zaatakował mnie demon i sprowokował do uwolnienia mocy. Wtedy...- załamał mu się głos. Zamkną na chwilę oczy, wstrzymując oddech.- Wtedy Clary dzięki swojemu darowi, zamknęła Niebiański Ogień w mieczu Morgensternów Hesperosie. Gdy dostaliśmy się do Mrocznego Gard
-Mrocznego Gard?- wymsknęło się komuś.
-Tak w Edomie znaleźliśmy zniszczone doszczętnie miasto, które swoim wyglądem przypominało Gard. Na wzniesieniu ujrzeliśmy zamek, w którym był Sebastian i jego armia.
Gdy dostaliśmy się do środka rozdzieliliśmy się, aby przeszukać budynek. Ja poszedłem z...- kolejny raz załamał mu się głos.- Ja poszedłem z Clary. Dostaliśmy się komnaty gdzie Sebastian narysował krąg zamykający każde wejście i wyjście do Edomu. Chciał, żeby Clary została jego królową, a w zamian dostanie świat. Obiecał, że gdy z nim zostanie nie zaatakuje już naszego, ale będzie rządził w swoim świecie. Zgodziła się pod przymusem. Wtedy weszli Alec, Izabelle, Simon i zakładnicy Sebastiana, oprócz Raphaela, który został zabity z jego ręki. Gdy krąg został zamknięty, Clary zbliżyła się na tyle aby przebić pierś Sebastiana Hesperosem. Niebiański Ogień zawarty w mieczu dzięki jednemu z runów Clary wypalił z niego całą demoniczną krew. Przez chwile wrócił prawdziwy Jonathan Morgenstern. Niestety od urodzenia demoniczna krew go niszczyła umarł. Przedtem zniszczyliśmy Piekielny Kielich i mroczni umarli.
Przez zapieczętowanie kręgu nie mogliśmy się wydostać, ale Clary...-nie mógł już dalej mówić. Czuł wielką gulę w gardle.
-Ale Clary się dla nas poświęciła.- powiedział wszystkim znajomy głos. jace jak i wszyscy w sali zamarli na widok przybyłego Nocnego Łowcy. Przy drzwiach stał...
-Jonathan.-wyszeptała wstrząśnięta Jocelyn.

Wybaczcie mi za wszelkie błędy... Dodałam także dialogi z książki z prawdziwej rozprawy. Mam nadzieję, że się podoba i proszę was o komentarze. Dzięki, że ze mną jesteście!








piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział 2 Ból i strata.

Jace wylądował na twardym podłożu. Przeturlał się na bok, by zamortyzować upadek, tak jak uczył się na treningach. To i tak nie wiele dało. Uderzenie było zbyt mocne, poczuł jak ból rozchodzi się od pleców na całe ciało. Dźwignął się na nogi lekko chwiejąc i rozejrzał.
Zobaczył, że koło niego wylądowała reszta. Najbliżej był Luke i Jocelyn. Dalej zobaczył Simona i Isabelle, która odtrącała jego rękę, alby samemu wstać. Dalej zobaczył Aleca z leżącym koło Magnusem. Nie wyglądał zbyt dobrze. Był cały blady, ale jakby wracały mu kolory od samego powrotu.
Jace oderwał wzrok i stwierdził, że wylądowali przed samą Salą Anioła. Po chwili już niezaryglowane drzwi otworzyły się z hukiem. Z sali wypłynęli Nocni Łowcy w pełnym rynsztunku bojowym. Inni byli umazani krwią, a niektórzy mocno poranieni, ale to i tak nie przeszkadzało im w radości. Przylecieli i zebrali się wokół nich, najbliżej wokół Magnusa. Z pomocą Aleca podźwignął się na nogi i zawiesił się na jego ramieniu.
Nefilim pierwszy raz o dawna poczuli smak prawdziwego zwycięstwo zmieszanego z potężną ulgą. Cieszyli się końcem tego wszystkiego i nie mogli wiedzieć, co własnie się stało.
Wszyscy Mroczni zostali zabici, ale przecież to byli dawni Nocni Łowcy. Żałoba po nich będzie trwać tygodniami przed prawdziwą radością.
Jace stał oddalony od tłumu. Patrzył jak przyjaciół zalewa fala rąk. Niektórzy tylko by usłyszeć wyjaśnienia, a nieliczni aby poklepać zachęcająco i obdarzyć uśmiechem. Jace opadł znów na kolana, a przed oczami staną mu widok Clary.
-Przepraszam...- wypowiedziała te słowa ze łzami w oczach. Gdyby wcześniej podbiegł, nie pozwoliłby... na to. Nie ma jej. Naprawdę jej nie ma. Została w Edomie, mówiąc, że poświęciła się dla nich. Ale on nie chce! Nie chce żyć tutaj, jeżeli wie, że Clary tam umrze. Znów zobaczył jej zapłakaną twarz. Jej oczy lśniły zielonym blaskiem od łez, a ogniste fale miała rozrzucone woków głowy.
Był przy niej...wtedy gdy przeniósł się tutaj. Trzymał ją za rękę, krzyczał do niej, a ona uśmiechała się smutno.
Poczuł ciepło na policzku i zobaczył Siomna. Patrzył na niego jak na męczennika, którym i tak teraz był. Czekał na cios, który zakończy cierpienie, ale on ukucną obok niego i pomógł mu wstać. Obok niego pojawiła się Isabelle, robią to samo co on. Patrzyli na niego ze współczuciem i swoim własnym żalem. Podeszła do niego bliżej i dotknęła jego twarzy. Teraz zrozumiał, że ocierała jego własne łzy. Uśmiechnęła się i przytuliła go do siebie. Nie miał siły. Miał dość! Opadł w jej czułym uścisku, nie stawiając się. Ostatnie co usłyszał to szept Clary
,,Zawsze jestem z tobą''

*  *  *

Wszyscy byli w białych strojach symbolizujących żałobę. Całe Clave ją przechodziło. Na nich widniały narysowane runy przemyśleń, żalu pomagających przetrwać trudne chwile. Ostatniej nocy zginęło wiele Nocnych Łowców, chociaż przewidywano, że to jedyne rozwiązanie. Mówiono o wielkiej rzezi Mrocznych w Edomie, ale prawda była inna.
Simon siedział w pokoju jednego z opuszczonych jeszcze domów. Widocznie właściciele nie stawili się na ceremonii, albo polegli w bitwie. On też nie mógł tam być. Dzisiaj był także pogrzeb Clary.
Uznano ją za zamrłą. Nawet Magnus twierdzi, że jej poświęcenie ograniczało się do naszego ratunku, a jej śmierci. Pytali się go jakiego runu użyła, ale on nie wiedział. Stwierdził tylko, że to jej własny znak i nie ma go w żadnej z ksiąg.
Przetarł zmęczone oczy wierzchem rękawa od bluzy. Nie mógł nosić strojów Nefilim, chociaż Isabelle upierała się, że na nie zasługuje. Miał to samo ubranie od powrotu. Zniszczone i podarte czarne jeansy, z podkoszulkiem z tekstem ,,Uważaj mogę gryźć''. Kurtka leżała bezwładnie na podłodze koło łóżka,a on siedział na parapecie wyglądając przez okno, obserwując wielki pióropusz dymu.
Przypomniał mu się pogrzeb ojca. Czuł wielki smutek, ale opłakiwanie Clary...
Nie poznał ojca. Zamarł gdy był bardzo młody, a pozostały teraz tylko urywki wspomnień. Z Clary się wychował. Kochał ją jak własną siostrę, którą właśnie stracił. Czuł jak jego niebijące już serce wypełnia się żalem, które łamie je na kawałki.
Gdyby nie to uczucie byłby pusty w środku. Nie chciał płakać, nie mógł. Był wściekły, a nie wiedział na co. Nawet Isabelle wydawała mu się odległa, chociaż krzyczała, żeby się otrząsną.
Potrząsną szybko głowa, próbując nie myśleć przez chwilę. Spoglądał na oświetlone blaskiem słońca wierze Alicante, który odbijały promienie jak diament. Bezchmurne niebo byłoby doskonałe, gdyby nie opary dymu, po palonych stosach ciał. Na dole widział kompletne inny obraz. Zniszczone budynki i domy przez pożar spowodowany demonicznym ogniem. Kamienne i brukowane drogi były zagracane przez szczątki budowli i demoniczną posokę. W niektórych miejscach pojawiały się ciemne zakrzepłe plamy krwi.
Poczuł jak wysuwają mu się kły, raniąc jego wargę. Czuł jak bardzo pali go szyja. Karał się głodem, a to uczucie wypełniało go i odwracało uwagę od smutku. Mimo iż miną dopiero jeden dzień od powrotu uważał to za całą wieczność.
Nagle coś się zmieniło. Poczuł słodkawą woń krwi, zmieszaną z zapachem perfum waniliowych i oparów dymu. Usłyszał skrzypnięcie starych drzwi i powolne kroki po pokoju. Poczuł rękę na swoim spiętym ramieniu. Nawet teraz nie odwrócił wzroku, chociaż wiedział kto to.
Nagle bez ostrzeżenia, oberwał w policzek. Uderzenie może nie było mocne, ale z zaskoczenia. Zachwiał się i spadł na podłogę z hukiem.
-Przestań! Simonie nie możesz tego robić!- teraz wpatrywał się w zapłakane i lśniące oczy Isabelle. W zaróżowione policzki na bladej cerze. Dostrzegł wory pod oczami i napiętą skórę na kościach policzkowych. Spojrzenie miała gniewne wymieszane z bólem. Usta miała zaciśnięte w wąską kreskę, chociaż można było zobaczyć lekkie muśnięcie szminką. Tak samo jak inni miała na sobie biały strój żałobny z złotymi runami wyszytymi na tkaninie. Ręka która go powaliła zwisała swobodnie przy ciele, a druga dotykała czerwonego kamienia na szyi.
Simon otarł obolały policzek z lekkim uśmieszkiem.
-Ładny cios.- pochwalił. -Ale zamierzanie się od tyłu to nie jest w twoim stylu Izz.
-A w twoim!- krzyknęła -Od powrotu z nikim nie rozmawiasz, podobnie jak Jace. Siedzisz tutaj w zakrwawionym ubraniu i patrzysz jak trup w okno.
-Szczerze. Jestem trupem. Dla twojej wiadomości umarłem już dawno.-
-Możliwe, ale nie musisz zachowywać się jak zombie.- usiadła koło niego na podłodze opierając głowę na jego ramieniu. - Ja tylko...Też bardzo za nią tęsknię. Też jestem na nią zła, ale to nie powód, abyś mnie odtrącał.- spojrzała w jego oczy z uczuciem. Wiedział, że Izz rzadko rozmawia o swoich przeżyciach i odczuciach. Przytulił ją mocno i pocałował w usta. Po policzkach spłynęły jej nowe łzy, które otarł z delikatnością.
-Dobrze.- wyszeptał. - Będę z tobą Izy.- Usłyszał westchnienie ulgi i sam oparł na niej głowę. Zamknął oczy i poczuł się lepiej i cieplej. Wiedział, że nie odczuwa żadnej różnicy, ale miał takie wrażenie.
-Kocham cię.- szepną jej do ucha. Wcześniej spinała się na samo to wyznanie, a teraz poczuł jak się śmieje.
-Ja też Simonie.

czwartek, 18 grudnia 2014

Co na blogu?

Co jakiś czas będę dodawała na bloga różne informacje dotyczące ,,Darów Anioła''.
Również będę się z wami dzieliła moimi ulubionymi cytatami z książek...
W późniejszym czasie dodam także odtwarzać muzyki i proszę was o pomysły na wasze ulubione utwory.
Mam nadzieję, że spodoba wam się mój blog, a przede wszystkim moje opowiadania.
Wiec jak już wspominałam akcja moich opowiadań będzie się toczyć od chwili przebicia Jonathana mieczem z niebiańskim ogniem. Najbardziej nie pogodziłam się z tym faktem, że umarł. U mnie na blogu wszystko potoczy się inaczej.  Nie obejdzie się bez miłości, akcji i mocy wyzwań.
Serdecznie zapraszam do mojej wersji Świata Nocnych Łowców...

Krótkie wprowadzenie dla niewtajemniczonych...

Jeżeli, ktoś z was nie czytał, przypadkiem ostatniej, czyli szóstej części Darów Anioła Miasto Niebiańskiego ognia to tu będzie lekkie wyjaśnienie, tego co się stało w moim pierwszym rozdziale.

Sebastian siał spustoszenie w Świecie Cieni. Przeniósł swój gniew nie tylko przeciwko Clave , ale także Podziemnym. Udało mu się stworzyć Piekielny Kielich, czyli kompletne przeciwieństwo Kielicha Anioła.
Wieki temu Razjel wymieszał w nim swoją krew, oraz człowieka i tak powstali Nocni Łowcy. Jednak Sebastian czyli tak teraz nazywany Jonathan Morgenstern stworzył swój własny kielich i wymieszał w nim swoją krew i krew Lilitih, czyli Wielkiego Demona Piekieł.
Zaczął atakować ten świat, zmieniając po drodze większość Nefilim w Mrocznych Nocnych Łowców. Byli lepsi, silniejsi i pozbawieni władzy nad sobą. Ona zaś spoczywała w jego rękach.
Większość Instytutów na całym świecie została zaatakowana również siedziba wilkołaków że straży Pretor Lupus.
Jednak marzeniem Sebastiana było także mieć przy sobie Clary i Jace'a. Chciał być przez nich akceptowany, ale to była zwykła żądza.
By pokonać Sebastiana, trzeba było zaatakować go w miejscu, którym się ukrywał. Okazało się, że w Świecie ferie jest droga do Edomu, czyli piekła. Clary, Jace, Alec, Isabelle i Simon wyruszają na niebezpieczną misję ratowania świata i członków Rady Clave porwanych przez Sebastiana. W jej skład wchodzili Jocelyn mama Clary, jej przyszywany ojciec Luke, przedstawiciel wampirów z Manhattanu Raphael Santiago, oraz Wielki Czarnoksiężnik Brooklynu Magnus Bane.
By ich ratować przenoszą się na terytorium Ferie i dowiadują się o spiski czyli współpracy z Sebastianem w atakach.
Informują Maryse, ale dalej podążają na pomoc porwanym. Gdy znaleźli się w Edomie musieli chronić się przed zamieszkałymi tam demonami, ale także przed armią Sebastiana.
Niestety Jace momentalnie traci kontrole nad niebiańskim ogniem, który płyną mu w żyłach i był jedyną bronią zdolną zabić Sebastiana.
Był nim obdarzony dzięki Clary, która przerwała więź bliźniaczą mieczem od Razjela, Wspaniałym między Sebastianem, a Jace'em.
Gdy Clary pomogła mu okiełznać ten ogień skierowali się do twierdzy Sebastiana. Tam znajdują porwanych i stają do walki. Ostatecznie Clary wbiła miecz Sebastianowi, w którym był zamknięty runem niebiański ogień Jace'a.
W tym czasie Clary odzyskuje na chwile prawdziwego nieskażonego krwią demona Jonathana.
Zniszczyli Piekielny Kielich i niestety wszyscy Mroczni umarli, w tym siostra Luka Amatis.
I tu właśnie powstaje moja historia...
Clary wiedziała, że nie uda im się uciec z zapieczętowanego kregiem wymiaru i tu czeka ich rychła śmierć. Dostaje Runę od Iruthiela i ratuje resztę ostatnim życzeniem. Pozostaje na moment w Edomie z martwym już Jonathanem, aby dać mu drugą szansę w zamian za najwyższe poświęcenie...

środa, 17 grudnia 2014

Rozdział 1 Największe poświęcenie.

Na początek będzie krótkie wprowadzenie do zakończenia książki, a już w pewnym momencie zacznie się moja własna historia...Będą podobne tylko dialogi, ale moje opisy, a potem wszystko brane z mojej fantazji!
 Miłego czytania!

Jonathan leżał na czarnej, marmurowej posadzce w kałuży własnej krwi, która powiększała się z każdą minutą. Białe poplątane włosy lśnił nawet w takiej dramatycznej chwili. Czarny strój bojowy byłby nienaganny gdyby nie wielka dziura na piersi, a pod nią krwawiąca głęboka rana. Miecz, który powalił jednego z największych Nocnych Łowców, a zarazem syna i brata leżał obok niej.
Nie miał już zamiast oczu dwóch czarnych wydrążonych dziur, tylko błyszczące z dala zielone ogniki.
To był on...prawdziwy Jonathan. Ten, którego Clary i Jocelyn straciły przez eksperymenty Valentina.
Clary wypuściła z rąk Hesperosa i ugięły się pod nią kolana.
-To ty...- powiedziała to prawie szeptem. Patrzyła po raz pierwszy w życiu na prawdziwego brata. Blada jak papier twarz była zwrócona w jej stronę, a na niej malował się szeroki uśmiech. Nawet w takiej chwili Jonathan skrywał uczucia, a w tym przypadku ból.
-Ty uwięziłaś...niebiański ogień...w ostrzu miecza. Sprytne.
-To był tylko run.- odparła bez przejęcia, przyglądając się wciąż jego twarzy. Zobaczyła, że nie tylko oczy uległy zmianie. Jego dotychczasowa twarz była nienaturalna, dzika, a teraz jego rysy były wygładzone i łagodniejsze.- Sebastianie..
-Nie jestem nim... sprzeciwił się szybko. -Jestem Jonathanem.
-Idźcie po Sebastiana!- w sali rozgrzmiał głos siostry Luka Amatis, która gniewnie wydała rozkaz Mrocznym.- Zabijcie dziewczynę!
Jonathan cały się spiął i widocznie próbował się podnieść.
-Nie!- widać sprawiało mu to wiele trudu. -Cofnąć się!
Podniósł jeszcze bardziej głos, a Mroczni Nocni łowcy cofnęli się odruchowo. Clary dostrzegła, że tłum mrocznych zaczął się przerzedzać i spomiędzy nich wyleciała Jocelyn. Jonathan spoglądał na nią nerwowo
-Matko?- nagle zaczął kaszleć. Zakrył usta ręką i Clary dostrzegła, że ma na niej krew. Coraz ciężej i trudniej oddychał. Clary przypomniały się słowa matki
,,Czasami śnię o chłopcu z zielonymi oczami, chłopcu, który nie został zatruty demoniczną krwią, który potrafiłby się śmiać, kochać i być człowiekiem, i to nad nim płakałam, ale on nigdy nie istniał''.
Widziała wyraz twarzy matki. Chłopiec, którego uznała za martwego, własnie teraz leży i odchodzi. Mimo wewnętrznej walki, uklękła i położyła głowę Jonathana na swoje kolana. Wiedziała, że już nadchodzi jego koniec, ale będzie z nim gdy odejdzie.
Jego oddech momentalnie się poprawił, ale po boku ust spływała drobna strużka świeżej krwi.
-Przepraszam - wyszeptał. - Jestem taki...- Znów spojrzał na Clary.- Wiem, że nie mogę powiedzieć ani zrobić nic, co pozwoliłoby mi umrzeć z choć odrobiną twojej łaski. I wcale bym cię nie winił, gdybyś poderżnęła mi gardło. Ale ja... żałuję. Przepraszam.
Clary nie wiedziała co powiedzieć. Leżał przed nią jej Jonathan, jej prawdziwy brat. Ale jego nigdy nie zdąży poznać. Znała w tym świecie Sebastiana, który niszczył wszystko co dobre, bo nigdy nie zaznał choćby jednego ludzkiego uczucia oprócz żądzy, zemst, nienawiści czyli wszystkiego co demoniczne.
A;e czy to cofnie wszystko w niepamięć, jego czyny, których dokonał...
-Nie - dodał po chwili Jonathan. Jego powieki ledwo były otwarte i opadały coraz ciężej. - Widzę, że próbujesz to rozgryść siostro. Czy powinno mi się wybaczyć, tak jak Luke wybaczyłby Amatis, gdyby Piekielny Kielich ją uwolnił. Ale widzisz, ona była kiedyś jego siostrą, byłą kiedyś człowiekiem. Ja...- Ponownie zakaszlał i tym razem z jego ust popłynęło więcej krwi.- Ja nigdy nie istniałem. Niebiański ogień wypalił to, co złe. Jace przeżył zranienie Wspaniałym, bo jest dobry. Ja urodziłem się zepsuty. Nie zostanie ze mnie dość, żebym ocalał. Widzisz ducha kogoś, kto mógłby istnieć, to wszystko.
Jocelyn siedziała sztywno i po jej twarzy leciały łzy. Ale czy Jonathan nie zasługuje na życie? To nie jego wina, że urodził się demonem. Wszystko to za sprawką Valentina, ale on odpokutował śmiercią za swoje grzechy przez samego Anioła Razjela. Nie powinno się tak skończyć, nie tak. Powinien dostać drugą szanse...
-Muszę wam coś powiedzieć- Jego słowa były ledwo słyszalne nawet dla nich, które siedziały tak blisko niego.- Kiedy umrę, ruszą na was Mroczni. Nie będę mógł ich powstrzymać.- spojrzał na Clary - gdzie jest Jace?
-Tutaj - odezwał się Jace.
Stał lekko oddalony na podium. Clary popatrzyła mu w oczy i zrozumiała. Patrzył teraz na Jonathana, ale jego wszystkie doświadczenia były związane z Sebastianem. Tyle wycierpiał, ona i wszyscy, a teraz musiał spojrzeć na kogoś innego. Na kogoś kto nigdy nie zrobił nic złego.
-Weź mój miecz- powiedział to z trudem, oddychając ciężej. Wskazał na Fosforosa, który niedaleko od niego. -Rozetnij go
-Kogo?- spytał zdziwiona Jocelyn.
Ale Jace zrozumiał bez pytań. Zeskoczył szybko z podium i przeciną się obok stłoczonych przy ścianie Mrocznych prosto do demona leżącego we posoce własnej krwi.
-Co on robi?- dopytała się Clary, kiedy Jace uniósł miecz i przeciął nim cielsko martwego demona.- Skąd wiedział?
-On... mnie zna. -wyszeptał Jonathan z lekkim uśmieszkiem na bladej twarzy.
Ohydny odór z wnętrzności demona rozlał się po całym pomieszczeniu wraz z nimi. Wszyscy się skrzywili nie mówiąc o Jace. Ale po chwili na jego twarzy pojawiło się zdziwienie zmieszane z zaskoczeniem. Schylił się i z lekko dymiących trzewi wyciągną Piekielny Kielich połyskujący od ciemnej posoki.
Przeniosła wzrok na Jonathana.
-P... powiedz mu.- wyjąkał. Po ciele przechodziły mu dreszcze przechodzące w drgawki. -Powiedz, żeby wrzucił go do runicznego kręgu.
Clary uniosła głowę i krzyknęła do Jace'a :
Wrzuć to do kręgu!
-Nie! wrzasnęła Amatis. - Jeśli Kielich zostanie zniszczony my wszyscy zginiemy!- Odwróciła się w stronę podium. -Mistrzu Sebastianie! Nie pozwól zniszczyć twojej armii! Jesteśmy lojalni!
Jace spojrzał na Luka. Patrzył teraz na siostrę smutnymi niebieskimi oczami. Gdy Clary odzyskała właśnie brata, on straci swoją siostrę na zawsze. Ale teraz wszystkich czekała śmierć.
-Przepraszam- powiedział Jonathan. -Nie powinienem był cię stworzyć.
Luke skinął głową i Jace rzucił Kielich w stronę kręgu. Naczynie upadło na podłogę, jego odgłos odbił się od ścian i roztrzaskał się na kawałki.
Amatis zaczerpnęła szybko tchu przykładając rękę do piersi. Popatrzyła nagle na brata z wyrazem miłości i rozpoznania.
-Amatis -wyszeptał Luke.
Mroczni na czele z nią upadli już na ziemię i więcej nie powstali.
Luke odwrócił się, a Clary zobaczyła w jego oczach tyle bólu, że uciekła wzrokiem. Nagle uniósł się przeraźliwy dźwięk. Pomyślała, że to jeden z Mrocznych jeszcze odchodzi w agonii, ale Jonathan uśmiechnął się dziwnie.
-Lilith- szepnął Jonathan. Płacze po zamarłych dzieciach. dzieciach własnej krwi. Płacze po nich i po mnie.
*  *  *
-Nie żyją- stwierdziła ze smutkiem Clary, spoglądając po umarłych. -Wszyscy nie żyją.
Jonathan wydał z siebie zdławiony śmiech. Zaczął cytować fragment z ,,Króla Leara'', najbardziej tragiczny ze wszystkich tragedii. - To było coś. Wszyscy Mroczni odeszli.
-Jonathanie, powiedz nam, jak otworzyć granicę. jak wrócić do domu. Musi być jakiś sposób.
-Nie... nie ma żadnego- wyszeptał Jonathan.- Zniszczyłem przejście. Ścieżka do Jasnego Dworu została zamknięta. Wszystkie inne też. Powrót jest... niemożliwy.- Jego pierś unosiła się coraz szybciej.- Przykro mi.
Clary oddychał teraz jak Jonathan. Wszystko co zrobiła... uratowała świat,ale to i tak nie starczy aby się stąd wydostać.
-Dobrze- powiedział Jonathan, obserwując jej twarz.- Nienawidzisz mnie. Ciesz się kiedy umrę. Ostatnie, czego bym teraz chciał to przysporzyć ci więcej smutku.
Ale to nie prawda. To wszystko czego nienawidziła i chciała zapomnieć przysporzył jej Sebastian. Nie mogła tego żywić do Jonathana. Tak bardzo marzyła o bracie. Śniła o nim nocami, a teraz on leży przed nią i błaga ze skruchą. Jak mogła nawet... Skardziała się w duchu i zamknęła na chwilę oczy. Spod jej przymrużonych już powiek poleciały łzy. Spojrzała na Jonathana
-Nie nienawidzę cię- oświadczyła przybliżając się do niego.- Nienawidzę Sebastiana, a ciebie nie znam.
-Śniło mi się jakieś zielone miejsce. Wiejska rezydencja, mała dziewczynka o rudych włosach i przygotowania do wesela. Jeśli istnieją inne światy, może to jest taki, w którym byłem dobrym bratem i dobrym synem.
-Nie sądziłam, że potrafisz marzyć- powiedziała Clary i wzięła głęboki oddech.- Valentine napełnił twoje żyły trucizną, a potem wychował cię do nienawiści. Nigdy nie miałeś wyboru. Ale miecz wszystko wypalił. Może naprawdę taki jesteś.
-To byłoby piękne kłamstwo.- uśmiechnął się smutno, a oddychał coraz słabiej. -Ogień Wspaniałego wypalił krew demona, który palił moje żyły, serce jak ostrze, przygniatała jak ołów, przez całe życie, a ja o tym wiedziałem. Nie znałem różnicy. Nigdy nie czułem się taki... lekki.
Clary chwyciła mocno jego rękę, po jej twarzy wciąż leciały łzy. Spojrzała na brata. Nie widziała już nic złego, tylko pustkę. Dlaczego nie może mieć szansy ją wypełnić samodzielnie, pierwszy raz w życiu. Każdy człowiek rodzi się z wyborem dobra lub zła. Sebastian go nie miał. Valentine i Lilitih wybrali jego drogę za niego. Ale Jonathan. On nie podjął decyzji...
Nagle Clary zobaczyła piękny obraz runu. Składał się z dwóch skrzydeł połączonych ze sobą krwawą wstęgą. Wiedziała dobrze pierwszy raz od dawna, że ten run jest zesłany właśnie dla niej.
-J... Jeśli miałbyś wybór. Gdybyś mógł wybierać. Odpokutujesz winy...postąpisz słusznie?- jąkała się wpatrując w zdziwioną i coraz bledszą twarz Jonathana.
-Tak- odpowiedział Jonathan. Po chwili zamknął oczy i umarł. Jocelyn zaczęła głośniej płakać przytulając martwe ciało syna, którego ponownie straciła. Ale Clary już wiedziała, że nie ma wyboru.
Wstała chwiejnie i wyjęła płacząc stele.
-Clary. Co robisz?- usłyszała za sobą Luka.
-Przepraszam was. Wszystkich...- spojrzała po kolei na swoich przyjaciół, rodzinę. Wzrokiem powędrowała od razu do niego. Stał w świetle, jaśniejącego kręgu. Jace patrzył na nią z przerażeniem. Zobaczył, że przyciska stele bliżej do dłoni, zerwał się szybko, ale za późno. Zamknęła oczy, aby sprawdzić czy na pewno zapamiętała każdy najmniejszy jego skrawek. Jaśniejące włosy niczym czyste złoto, które lekko opadały mu na oczy. Były tego samego koloru, ale czasami przybierały odcień brązu lub miodu. Piękny i ostry zarys szczęki. Złota cera, umięśnione ciało, zaznaczone bliznami po runach.
Przejechała stelą po raz pierwszy...
Pamiętała jak pierwszy raz się całowali. Gdy pierwszy raz wyznała, że go kocha. Jak przeżywała każdą chwilę rozłąki bez niego. Jak myślała, że jest jego siostrą. Ale teraz wszystko było dobrze... a ona to zniszczyła.
Kolejne pociągnięcie stelą i mocne szarpnięcie za ramiona.
Wynurzyła się jakby z wody, spoglądając w czarne niebo, a na jego tle był on... Jace. Świecił jak jej własne słońce, jak nigdy nie spadająca gwiazda...
-Clary.- potrząsał nią jakby chciał, alby się ocknęła.- Co zrobiłaś?- pytał z przerażeniem, które malowało się wszędzie. Na jego twarzy, w oczach i głosie. Położyła rękę na jego policzku. Rozkoszowała się po raz ostatni delikatnością i ciepłem jego skóry. Pochyliła się do niego i szepnęła
-Poświeciłam się dla was...wszystkich.- spojrzała znacząco na Jonathana i wystawiła rękę by zobaczyli ją pozostali. Usłyszała głośny jęk Magnusa i zobaczyła zatroskane miny innych. Wpatrywali się we mnie z przerażeniem.
Po chwili usłyszałam głos w mojej głowie.
Wybierz ich los Clarisso zanim odejdziesz.
Zamknęła oczy i wyszeptała.- Odeślij ich do domu. Proszę.- Poczuła jeszcze łzę, która spłynęła jej po policzku i ostre szarpnięcie. Otworzyła oczy i nie było ich. Ani Jocelyn, Luka, Magnusa, Aleca, Simona,Isabelle, a przede wszystkim Jace'a.
Zniknęli. Wszyscy.
Został tylko Jonathan i ona...





Witam was w Świecie Cieni!

Mam nadzieję, że wy nowi Nocni Łowcy przyjmiecie mnie i mojego bloga pozytywnie.
Możecie śmiało komentować moje opowiadania i udzielać się tutaj. Co jakiś czas będą się pojawiały nowe rozdziały. Już się nie mogę doczekać pierwszej opinii!
A więc zaczynam swojego bloga dość nietypowym rozdziałem. Nie podobało mi się zakończenie książki więc troszkę je zmienię. Miłego czytania!