niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 16 Nie pozwolę ci.

Gdy dotarli już pod sam dom, w którym obecnie mieszkali, Clary czuła się jak sopel lodu. Nawet kurtka Jace'a nie pomagała rozgrzać jej ciała. Podróż powrotna z Jace'em zajął jej o wiele dłużej niż przy towarzystwie Jonathana.
Cały czas opowiadał jej historie o dumnych i słynnych rodach mijanych domostw Nocnych Łowców i oczwiście chwaląc się przy tym, że on w tamtych czasach miałby gigantyczny pałac.
Clary nie spodobały się opowieści o wyprawach na Podziemnych i co najgorsze o Łupach.
Nie mogła pojąć, jak Nefilim mogli być tak bezduszni i nieczuli dla istot podziemnych. Mimo ich pochodzenia raczej powinny obowiązywać jakieś zasady.
Nie mogą sobie także wyobrazić co by zrobiła jakby zobaczyła takie Łupy w domu jakiegoś Nocnego Łowcy. Świadomość, że może nawet niektórzy z nich, którzy nie popierali porozumień, trzymali je nadal w schowkach w domostwach, ją przerażała i napędzała niewnaiścią.
Jak można było odcinać wilkołakom łapy, wyrywać kły i wsadzać do słojów z formaliną na pamiątkę. To tak, jakby Clary swoją znienawidzoną nauczycielkę od angielskiego torturowała szamponem na jej hodowany łupież i odcinała jej głowę na pamiątkę.
Wzdrygała się na same wyobrażenie strachu panującego wśród Podziemnych.
Kolejnym powodem ich przedłużonego spaceru, był żarty Jace'a.
Kilka razy zatrzymali się, bo Jace chciał ją dla zabawy wrzucić do jednego z kanałów Alicante.
Za każdym razem było tak samo.
Clary drżała z zimna, a on w mgnieniu oka łapał ją na ręce i zatrzymywał się przy krawędzi drogi, wychylając się niebezpiecznie w stronę kanału wypełnionego dużą ilością brunatną wodą.

-Jace!!! Ty chyba żartujesz!?- odpowiadał szatańskim śmiechem i udawał, że puszcza ją w odmęty ciemnej wody, która kłębiła się w szczelinach tworząc białą pianę.

-No aniele! Rozwiń skrzydła!- znów próbował ją upuścić, ale w porę przeskoczyła nad nim, robiąc przewrót i popychając go dalej w stronę dziury.
Łapała go wtedy za tył koszuli i sama śmiała się diabelnie.

-Po co mi skrzydła. Raczej tobie są teraz potrzebne.

-TO może mi pożyczysz?- wtedy zazwyczaj łapał równowagę i przewracał ich na kamienny bruk jednej z dróg. Śmiali się oboje mimo, iż porozrywali sobie ubrania i nabawili się kilku nieprzyjemnie fioletowych siniaków.

Ale teraz jak znów stali przed drzwiami, Clary nie miała ochoty tam wchodzić. Mimo przerażliwego chłodu, który już odmrażał jej części ciała, które już przestaje czuć, miała ochotę uciec znów na wzgórza. Zawsze tak robiła gdy była sfrustrowana lub zdenerwowana. :Lubiła znajdować się na wysokości przyglądając się wszystkiemu z pewnej odległości, by zobaczyć pełen obraz.
Jednak powody jej niechęci wcale nie znikną nawet jakby uciekła ryzykując odmrożeniami.
Po pierwsze z obawy na odwet Magnusa, który jednak żył dłużej na świecie od niej i znał się na figlach lepiej od niej.
Wciąż nie mogła sobie wyobrazić go jako Czarownika, który cieszył się każdą chwilą i żartował sobie ze wszystkich, gdy jeszcze miał poniżej stu lat.
Teraz biła od niego powaga i doświadczenie życiowe które czyniły go jeszcze trudniejszym przeciwnikiem.
Drugim powodem była sprawa wyjaśnienia zniknięcia, a raczej odejścia Jonathana na niebezpieczną misję, która polegała na odnalezienie Wiliama i sprawdzenie ilu Nocnych Łowców przeciągną na swoją stronę. Nie mogła sobie wyobrazić Jonathana w ich szeregach, który może tam pozostać niezauważony.
Przecież to głównie na niego szykuję się cały ten bunt i chęć ponownego zabicia go.
Dlatego nie wiedziała, dlaczego jej brat zachowuje się jeszcze mniej odpowiedzialnie od niej.
Westchnęła smętnie i weszła do środka przez stare hebanowe drzwi z wyrytym znakiem rodu rodziny, która tu kiedyś mieszkała.
Znów poczuła przesiąknięty wilgocią i pleśnią zapach wypełniający pomieszczenia domu.
Światła, które Magnus  zamontował magicznie na ścianach i tak nie mogły rozproszyć dziwnego mroku, który krył się w kątach.
Przejście prowadzące do holu w stronę schodów i kolejnych korytarzy było całkowicie puste i według mniemania Clary dziwnie zimne. Jakby sam dom przypominał, że nikt prawowity nie pozostał, aby mieszkać dalej w tym miejscu.
Przeszła korytarzem nie zdejmując kurtki, bo w środku wcale nie było aż tak ciepło, aby samo rozgrzało zmarznięte ciało Clary.
Gdy szła przodem już czuła zapachy rozchodzące się z kuchni, ale także pierwsze odgłosy rozmów.
Popchnęła uchylone drzwi i zobaczyła ich siedzących przy stole.
Jocelyn krzątała się przy blatach kończąc przygotowania.
Luka nigdzie nie było, ale może jeszcze nie zszedł na dół. Clary także nie widziała Magnusa i Aleca, może tak jak Luke jeszcze nie dotarła do niech informacja o posiłku. Za to przy stole siedział już Simon z Isabelle u boku, rozmawiając do siebie z wesołymi uśmiechami.
Simon widocznie dostał już kolejną porcję krwi od przedstawiciela w Radzie, bo jego skóra była mniej blada, a sińce pod oczami zniknęła. Jego oczy błyszczały gdy spoglądał na roześmianą Izz.
Jocelyn pierwsza dostrzegła Claty i Jace' a stojących w przejściu.
Postawiła talerz z kanapkami na stole i podbiegła do córki.
Uściskała ją mocno, gładząc jej rozczochrane przez wiatr włosy.

-No nareszcie. Już miałam sama was szukać. A ty młoda panno nie zapominaj, że twoje ostatnie harce skończyły się niezbyt przyjemnie.- miłe gesty zastąpiło zdenerwowanie na Clary.
Mimo iż Jocelyn zawsze wyglądała na bardzo młodą niż wskazywał wiek, gdy jednak coś ją martwiło jej twarz postarzała się o dziesięć lat.

-Siadajcie, zaraz podam kanapki. A gdzie Jonathan?- zapytała po chwili.
Clary poczuła się niezręcznie, ale musiała wreszcie przekazać tą dla, niektórych ,,wesołą'' nowinę.

-Jonathan wyruszył na swoją własną misję. Chce samodzielnie odnaleźć miejsce pobytu Wiliama i jego świty.- przez chwilę Jocelyn nic nie mówiła, a także jej twarz nic nie pokazywała.
Rozmowy przy stole umilkły i teraz wszystkie oczy były skierowane w stronę Clary.
Jocelyn dopiero po chwili oprzytomniała i zmarszczyła brwi.

-Co? Dlaczego? Dlaczego go nie powstrzymałaś? Przecież on się zabiję!- wybuchła patrząc ze strachem w stronę Clary. Teraz dopiero zobaczyła, jak jej matka jednak martwi się losem jej syna.
Podeszłą do niej i objęła ją.

-Nie mogłam nic zrobić. Jonathan wybrał już swoją drogę, a my musimy zrobić swoją robotę. - odsunęła się od matki i popatrzyła na Isabelle.
Myślała, że ona jednak będzie zadowolona z tej nowin, ale jednak jej twarz nie zdradzała żadnych emocji,. Spuściła  wzrok na splecione dłonie swoje i Simona.
Clary zbyt dobrze znała Isabelle, żeby nie zauważyć, że coś jest nie tak. Ale także zdawała sobie sprawę, że wyciągnięcie z niej nic nie da. Sama musi powiedzieć co jej leży na sercu.
Westchnęła znów patrząc na smutne zielone oczy matki.

-Muszę porozmawiać z Lukiem. Niedługo musimy się udać do Nowego Jorku i rozmówić się z jego stadem. Jonathan uważa, że trzeba zjednoczyć bardziej Podziemnych z Nocnymi Łowcami niż przy ostatniej bitwie z Valentinem.- Jocelyn posmutniała jeszcze bardziej.

-Luke  już wyruszył kochanie. Miał wezwanie do swojego stada. Sytuacja jest kiepska. Doszły go słuchy o kolejnych buntach w szeregach. Podobno Wiliam, także wysyła swoich ludzi, aby dręczyła Podziemnych mimo porozumień. Kiedy was nie było udał się do Konsula i poprosił o przeniesienie go przez bramę. Właśnie niedawno wyruszył. Przykro mi.- Clary poczuła jak jej głowa niebezpiecznie pulsuje od nadmiernych i niezbyt przyjemnych informacji.
Czyli Wiliam jednak uderzył. Chce skłócić ze sobą Podziemnych i Nefilim zrzucając na Nocnych Łowców całą winę.
Przeraziła ją myśl o tym co by się stało, gdyby porozumienia zostały by zerwane.

-Dobrze. Więc pozostaje mi Magnus. Wciąż się boczy za tamto?- Jocelyn jeszcze bardziej się zmieszała. Zanim zdążyła coś powiedzieć, odezwał się Simon. Wstał razem z Isabelle podchodząc z niepewnym uśmieszkiem do Clary.

-Także się spóźniłaś z przeprosinami. Wyruszył razem z Lukiem i Alecem do Nowego Jorku. Chce poszukać przyjaciół w czarownikach, bo także zaniepokoiły go te informacje. Ma zamiar odnowić kontakty i także poszukać zaklęcia na twój niebiański ogień.- na ostatnią wzmiankę uśmiechnął się.
Clary także odpowiedziała mu tym samym z lekkim rumieńcem, chociaż nie wiedziała czy przy jej nowym, zmienionym wyglądzie będzie to aż tak widoczne. Może jednak są jakieś korzyści z bycia Aniołem.
Westchnęła sfrustrowana. Chciała właśnie rozmówić się z przedstawicielami w Radzie, a oni wyruszyli do Nowego Jorku.
Widocznie minęła się z nimi. Odwróciła się do Jace'a, piorunując go wzrokiem, na co on tylko uśmiechną się robiąc niewinną minkę.
Fuknęła na niego na co jeszcze bardziej się wyszczerzył. Odwróciła się do matki.

-Ja też będę musiała przenieść się do Nowego Jorku. Wiliam atakuje nasze miasto nie bez przyczyny., Mamy tam sojuszników i przyjaciół. Jeśli jednak chce wywołać wojnę w Porozumieniach, musimy się rozmówić z przedstawicielami klanów wampirów i udać się do Królowej Jasnego Dworu.- Isabelle zrobiła wściekłą minę.

-Jeśli uważasz, że pójdziesz do tej zgniłej ziemistej buźki sama, to się mylisz. Ona nas nienawidzi. Ostatnio gdy tam u niej byliśmy przecież prawie ją nie zabiliśmy. Jak chcesz ją skłonić do współpracy z tobą.- Clary znów poczuła się oblegana przez wszystkich wzrokowo.
 Poczuła także, że Jace przysuną się do niej bliżej, stając bardziej po jej lewej. Złapał ją mocno za rękę, która jeszcze nie zdążyła mu się ogrzać. Przeszedł ją lekki dreszcz, ale cieszyła się, że ją wspiera, choćby takim małym gestem.

-Mam pewnie pomysł, ale najpierw muszę pogadać z Lily. Poproszę ją o wsparcie w naszej sprawie. Może da się przekonać, aby skontaktowała się z sąsiednimi wielkimi klanami.

-Ale to może już jutro. Dzisiaj wystarczająco dużo czasu kusiłaś los. Jesteś teraz pod obserwacją. Nie wiemy ilu z Nocnych Łowców przeszło już na stronę Wiliama. Pamiętaj, że bitwa z Mrocznymi była zaledwie prawie trzy tygodnie temu. Ludzie tak łatwo nie zapomnieli ile ponieśliśmy ofiar.- powiedziała Jocelyn. Clary niechętnie przyznała jej racje.
Gdy szli nie miała całkowitej pewności, że nie jest śledzona. Ale jednak nie podobała jej się sytuacja, która z każdą chwilą się pogarszała.
Jeśli jednak dojdzie do bitwy między Podziemnymi, a Nocnymi Łowcami, może się uwolnić zbyt wiele mrocznej energii. Demony to wykorzystają i spróbują rozpętać woję.
Clary lekko zadrżała, a Jace błędnie to odczytał.

-Pójdziemy na górę. Trochę przemarzliśmy. Pogadamy później przy kolacji o naszych dlaszych poczynaniach.- nim Clary zdążyła coś powiedzieć, Jace pociągną ją w stronę schodów, zamykajac za sobą drzwi do kuchni.
Przysunął ją do ściany patrząc trochę zbyt zaniepokojonym wzrokiem.

-Jace? Co jest?

-Jaki jest ten twój szalony plan, aby przekonać Królową?- zapytał. Był naprawdę zmartwiony. Clary założyła ręce na piersi, mierząc go wzrokiem.

-Dlaczego uważasz moje plany za szalone?- zaśmiał się nerwowo.

-Clary. Znam cię zbyt dobrze i każdy twój plan był szalony. Chociaż nie powiem. Czasem coś ci się udawało. Na przykład ratunek mnie.- uśmiechnął się łobuzersko.
Zaśmiała się, ale wciąż niepewnie się czuła.
Nieśmiało spojrzała w jego złote oczy, które wpatrywały się w nią ze zwykłą troską.

-Królowa jest od nas zależna tylko przez jej przyrzeczenie lojalności, ale jednak sama z siebie nam nie pomoże. Miałam taki pomysł, aby ją zmusić w trochę nietypowy sposób...

-A tym nietypowym sposobem jest, co? Raczej nie uwiedziesz Królowej jak twój braciszek. Prędzej ja bym mógł. -Clary walnęła go lekko w ramie, na co on uśmiechną się arogancko.

-Nie. Chodziło mi o coś innego. Gdy byłam jeszcze w Instytucie znalazłam jedną książkę o Fearie.
Była tam mowa o nienawiści między władcami Jasnego i Ciemnego Dworu. Miałam taki pomysł, żeby...

-NIE!!!- krzykną na nią z furią. Złapał ją mocno za ramiona przyciskając mocniej i boleśniej do ściany.

-Nie pozwolę ci! Chcesz pertraktować z Ciemnym Dworem ,ale nie wiesz nic o jego naturze. Nic nie wskórasz. Poznałaś Fearie z Jasnego Dworu. Oni już są niegodziwi i podstępni, a ludzie z Ciemnego Dworu są jeszcze gorsi. Nie wypuszczą cię od siebie wcale lub o zdrowych zmysłach.
Nie pójdziesz do nich. Wybij to sobie z głowy!- Clary mierzyła się z nim wzrokiem.
Nie chciała mu odpuścić, ale także wiedziała, że Jace ma trochę racji.
Czytał o Ciemnym Dworze i widziała ryciny z ich historii, która nie była zbytnio zachęcająca do ich bliższego poznania. Ale nie miała wyboru.
Nie mogła polegać na ich przyrzeczeniu lub na flirtach Jace'a.
Została Aniołem po to aby właśnie dokonywać rzeczy, których nie mogą inni.
Jeśli ona nie może się dogadać z Ciemnym Dworem i tym samym  zmusić do pomocy Jasny Dwór, to nikt tego nie dokona.

-Dobrze. Na razie wygrałeś. Nie rozmawiajmy już na ten temat. Musimy skupić się na Liliy i na innych Podziemnych. Na koniec pozostawimy Fearie.- Jace widocznie nie kupił jej ustępstwa, ale westchną ciężko i puścił jej ramiona.

-Nie odpuścisz.- popatrzył na nią już łagodnie, z lekkim uśmieszkiem.

- Dobrze, na razie zostawmy to. Później jeszcze się o to pokłócimy.

-Lubię się z tobą kłócić.-uśmiechnęła się.- Chociaż lubię cię także w bardziej potulnej wersji.- Jace uśmiechną się już normalnie, bez złej miny. Westchnął i pociągną ją w stronę schodów.

Noc nadeszła szybciej niż Clary się spodziewała. Cały ten czas poświęciła na przeglądaniu starych ksiąg w bibliotece obok pokoju Jonathana. Jace także jej dotrzymywał towarzystwa, ale częściej ją rozpraszał i celowo wnerwiał.
Szukała jakiś dodatkowych informacji na temat dawnych Wielkich Klanów Wampirów, które utrzymały się do dzisiejszych czasów. Znalazła sporo materiałów na temat dzisiejszych przywódców, ale także szukała czegoś nowego na temat Ciemnego Dworu.
Niestety jego historia była bardzo stara i żadne księgo się nie utrzymały.
Westchnęła z rezygnacją i razem z Jace'em zeszła na dół.
Gdy weszła do kuchni kolacja byłą już gotowa. Niestety zaopatrzenie ich lodówki ograniczała się tylko do żółtego sera i szynki. Na szczęście mieli także chleb. Więc musieli się ograniczyć do kanapek.
Jocelyn postawiła jeszcze czajnik i zalała gorącą wodą herbatę znalezioną w starych szafkach.
Simon z Isabelle znów rozmawiali, ale tym razem mniej wesoło.
Izz znów była przygaszona i nie spoglądała na Simona, a nawet nie zwróciła uwagi na Clary i Jace'a.
Simon bezskutecznie próbował widocznie wymusić z niej prawdę.
Jocelyn usiadła i uśmiechnęła się cierpko do nich.

-Niech zgadnę co na kolacje.- zaczął zdegustowany Jace.- Tak jak wczoraj, kanapki. I jak przed wczoraj, kanapki i jak...

-No już dobrze. Może chcesz sam iść po zakupy i coś ugotować, Jace?- zapytała Izz.

-Na pewno będzie smaczniejsze i bardziej jadalne od twoich ceglanych kanapek. Na nich można tępić serfickie noże.

-Bo może one są na demony, a nie na niewinne kanapki?- powiedziała ze złością.

-No one niewinne nie są. Są raczej mordercze. Śnią mi się po nich koszmary.- udał przerażonego. Isabelle nie wytrzymała i cisnęła w niego jedną z kanapek na swoim talerzu.
Uderzyła go niespodziewanie w twarz, zachwiał się i wylądował na brudnym szarawym dywaniku.

-Patrzcie. Lepsze niż serfickie miecze na demony. Na ciebie jace działa dobra kanapka.- powiedziała uśmiechnięta Izz strzepując okruszki z dłoni.
Simon jak i Clary nie pohamowali śmiechów, nawet Jocelyn uśmiechnęła się pod nosem.
Jace wstał chwiejnie, z serem na głowie, który wieszał mu się z włosami.

-I ty mówisz, że twoje kanapki są niewinne?- usiadł naprzeciw Izz, mierząc ja wzrokiem.

-Ale weź, jakby cię zabiła na twoim nagrobku byłby wyryty fajny napis.

Jace Herondale.
Najbardziej arogancki Nocny Łowca.
Poległy przez zabójczą Kanapkę 

-Chociaż na ja będę miał nagrobek. Ty już jesteś martwy, wampirze.- wycelował w niego pacem.

-No jasne. A pomyślałeś, że może umarłem od twojego ciętego dowcipu?

-I osobistego wdzięku i nieprzeciętnego intelektu i...

-I skromności.- mruknęła znudzona Isabelle.
Ich rozmowy przy kanapkach zawsze tak wyglądały, a Clary mogła zawsze oderwać się przy tym od złych myśli.
Nagle drzwi do kuchni się otworzyły i wszedł przez nie Robert Lightwood.

-Tato? Czy coś się stało?- zaskoczona i zaniepokojona Isabelle.
Robert uśmiechną się smutno do córki.

-Niestety nie mam dobrych wiadomości. Przepraszam za porę, ale powinniście wiedzieć co się dzieję w Idrisie. A sytuacja nie jest dobra...


piątek, 20 lutego 2015

Rozdział 15 Zadarł z niewłaściwym Aniołkiem

Clary siedziała na wilgotnym pagórku, a jedyną jej ochroną przed mokrą i zimną trawą był jej już poniszczony zielony płaszcz.
Dobrze pamiętała dzień, w którym Luke dał jej go na pierwszy wyjazd do Idrisu.
Akurat gdy po raz pierwszy go założyła został zmoczony w jeziorze Lin.
Kolejne jego przygody zakończyły się tym że do tej pory można doszukiwać się niechodzących plam od demonicznej posoki i widocznych miejsc szycia.
Może ludzie na widok takiego wyblakłego i zaniedbanego płaszcza uważali ją za niechlujną lub przydrożną żebraczkę, ale jej to nie obchodziło.
Nigdy nie uważała się za osobę, która przywiązuje wagę do przedmiotów z jej przeszłości. Jedynym wyjątkiem jest jej pierścień rodowy Morgensternów.
Nosiła go na srebrnym drobnym łańcuszku.
Robiła to ze względu na Jace, ale jednak z biegiem czasu się jednak przywiązała.
Przez ostatnie lata nauczyła się, że przeszłość jest niezmienna. Można tylko wywierać wpływ na przyszłość i kształtować przebieg wydarzeń.
A teraz staję kolejny raz w oko w oko z niebezpieczną misją i zagrożeniem dla całego świata.
Jonathan powiedział jej, że musi zjednoczyć Podziemnych z Mocnymi Łowcami jeszcze bardziej niż za sprawą znaku wiążącego, użytego w ostatniej bitwie z Valentinem.
Miała już pewien szalony plan, ale czy jej czyny nie zawsze takie były?
Jace raz jej powiedział coś podobnego.
Mimo iż mówił, to żeby ją chronić i zmusić do powrotu do Nowego Jorku przyjęła to do serca.
Miała już wcześniej poczucie, że jednak nie patrzy na innych. Że działa nierozważnie, nie patrząc na konsekwencje swych wyborów.
Ale teraz gdy jest na rozstaju jeszcze bardziej to widzi.
Zadrżała , gdy silny podmuch wiatru owiał ją, ale także poczuła chłód w środku nie związany z pogodą.
Im dłużej pozostawała na ziemi, ale jako Anioł nie czuła się jak człowiek. Gdy miała tyko nadmiar anielskiej krwi potrafiła znieść, że umie coś, co inni uważają za nienormalne. Ale teraz gdy w jej żyłach krąży tylko i wyłącznie krew Anioła, wyraźnie czuła się odmienna.
Zaczynała także pojmować zainteresowana Magnusa co do Aniołów.
Magnus jest w połowie demonem, ale całe swoje długie życie próbował dostrzec różnicę między sobą a swoim ojcem. Zawsze zastanawiał się czy demony i anioły różnią się w dużym stopniu, czy też nie.
Im dłużej ona była istotą wyższą tym bardziej miała wrażenie że się zmienia.
Gdy była w Paryżu z Sebastianem, który jeszcze przekonywał ją do swoich poglądów i przyszłych poczynań, powiedział jej coś o czym do teraz rozmyśla.
,, Masz w sobie bezwzględność i lód w sercu...''
Wtedy był w połowie demonem, a ona w połowie aniołem...
Twierdził wówczas, że są tacy sami...
,,Anioły są zimne jak lód...''
Im dłużej była Aniołem tym bardziej się bała, że jednak coś ją zmieni.
Że będzie ,,zimna'' i patrząca na wszystko z wyższością.
Nagle poczuła chłodną rękę na ramieniu.
Momentalnie przypomniała sobie treningi z Jace'em w Instytucie.
Wykorzystała doskonałą dźwignię lekko się podnosząc i przewalając napastnika do przodu. Sama zerwała się na równe nogi przygotowania do obrony.
Wszystko działo się w ułamku sekundy, a po chwili usłyszała znajomy jęk z specyficznym śmiechem.
-Całkiem ładnie. Ale następnym razem proszę o lepsze przywitanie.- Jace strzepną źdźbła trawy z czarnego stroju, ale nawet w lekkim pół mroku Clary dostrzegła, że ma cały przód mokry od wilgotnego podłoża.
Uśmiechnęła się na jego widok i była mu wdzięczna za wyrwania ją z otchłani ponurych myśli.
-Lepsze powitanie... Co powiesz na kopniaka z pół obrotu?- uśmiechną się łobuzersko i wziął ją błyskawicznie na ręce.
Przycisną swoje zimne i lekko spękane od zimna wargi, do jej składając namiętny, ale wyrazisty pocałunek.
-A ja będę za każdym twoim pół obrotem zniewalać cię pocałunkami.
Clary uśmiechnęła się zapominając o mokrej koszulce Jace'a.
Wtuliła się w niego chroniąc przed wiatrem i czując bijący od niego żar.
-To może być kłopotliwe w czasie bitwy.
-Niby dlaczego? Przecież nigdy nie puszczę cię na bitwę, beze mnie.
Najlepszego chłopaka i twoją zabójczą bronią.
-Chodzi ci, że dziewczyny mdleją na twój widok, w szale bitwy i porozrywanych ciuchach?- Clary poczuła jak się lekko śmieje.
-Kurdę dziewczyno. Jak tym nie znasz.- wtulił twarz w jej  włosy delikatne całując.
-Chcesz także wykręcić się pocałunkami za każdym razem gdy będziesz mnie śledził?- poczuła jak lekko się spina i popatrzyła na niego ukradkiem.
Miał zaciśnięte mocno szczęki i nieobecny wzrok.
Ale po chwili uśmiechnął się, bacznie się jej przypatrując.
-O nie. Nie śledziłem ciebie tylko Jonathana. Gdybym próbował się wymagać z śledzenia ciebie inaczej bym to zrobił.
-Hym... Klękanie i błaganie o wybaczenie?- parskną śmiechem.
-No weź. To jest zbyt proste. Wolę tradycyjne metody.
-Jakie?
-No wiesz. Znalezienie jakiegoś ustronnego miejsca i doprowadzenie cię do szaleństwa przez moją urzekająca osobę.- Clary przewróciła oczami i zsunęła się z jego objęć.
Wzrok Jace'a zrobił się już inny. Do jego oczu napłynęło ciepłe i płynne złoto, a spojrzenie wyrażało zainteresowanie.
Nim się spostrzegła na co spogląda on już szybko porwał jej rysunek z płaszcza.
Przyglądał mu się z zmieszaną miną, później przeniósł ten sam wzrok na nią.
- Czemu ty mnie nigdy nie narysowałaś? Ja jestem przystojniejszym modelem.- Jonathan poprosił ją o swój lepszy portret niż ten, który namalowała w tamtym mieszkaniu.
Wprawdzie poprosił ją przed tym aby narysowała demoniczne wieże Alicante, ale jakoś jej to nie wychodziło. Koło jej porzuconego płaszcza leżały zwinięte w kulki nieudane rysunki.
Gdy próbowała nadać mu trochę czegoś niezwykłego po prostu jej się nie udawało.
Ale gdy się już poddała zaczęła nie na umyślnie szkicować brata.
Narysowała go gdy niedbale opierał się o futrynę okna , a jego zielony świetlisty błysk w oczach był lekko przygaszony. Przez otwarte okno wdzierały się delikatne powiewy wiatru mierzwiące jego jasne i białe w świetle słońca, włosy.
Westchnęła i wyrwała rysunek Jace'owo, uśmiechając się zwycięsko.
-No nie wiem. Jak możesz być moim modelem gdy nie mogę się skupić na pracy. Twój zbyt cięty arogancki dowcip nie chcę się także przenieść na kartkę. Więc nie wiem jak mam cię narysować.- przez jego twarz przeszedł cień, ale po chwili złudzenie prysło.
Uśmiechnął się I zmierzył ją spojrzeniem.
-Pamiętasz, gdy mówiłem, że nie wierzę w Boga, a anioła nigdy nie spotkałem?-  przytaknęła skinieniem głowy.
-Od kiedy pojawiłaś się w moim życiu wszystko się zmieniło. Przede wszystkim ja. Ale także mój sposób patrzenia na świat i słuszność czynów. Jak one wpływają na tych których kochasz.- zrobił lekki postój przypatrując się jej z jakąś nieodgadnioną miną.
-Teraz jestem z tobą i nie wyobrażam sobie cię ponownie stracić. Przyrzekliśmy sobie, że będziemy w tym razem. Dlatego muszę wiedzieć, że mi ufasz.
Clary przeniosła z niego wzrok czując, że zaczyna się łamać. Patrzyła w miejsce gdzie w zielonej gęstwinie znikną Jonathan.
Poczuła, że naprawdę pokrywa się lodem, a Jace był zbyt daleko od niej by jej teraz pomóc.
-Jestem z tobą i ufam ci Jace, ale nie o to chodzi. Ja już sobie nie ufam i póki co, muszę działać samodzielnie.- ujął delikatnie jej brodę i nakierował z powrotem jej wzrok na siebie.
W jego płynnym złocie, Clary dostrzegła niepokój i troskę.
Poczuła wyrzuty sumienia zżerające ją od środka.
-Obiecuję ci, że wszystko ci wyjaśnię. Całą sprawę, ale nie teraz. Musisz mi dać trochę czasu.- westchnął i objął ją ramieniem.
-Dobrze.
-Zapewne jeśli śledziłeś Jonathana to go wiedziałeś.- westchnął i sięgną po jej płaszcz. Widocznie wyczuł, że jest mokry, bo zdjął swoją czarną kurtkę narzucając jej na ramiona.
-A co to za wymiana? Wkładaj.-uśmiechnął się.
- Może później będę ubierał się w dziewczyńskie fatałaszki. Ale wiedz, że mi trudno odmówić. Cholernie seksownie wyglądam w zielonym.
Najpierw wróćmy do domu.
-Poczekaj. Musimy zaczekać na Jonathana.- Jace wzmocnił swoje objęcie.
-Clary. On już wyruszył.- Clary zamarła wpatrując się w przerażeniu w gęstwinie.
Chciała już ruszyć, ale Jace ją powstrzymał.
-Zostaw! Muszę pójść za nim! Muszę go znaleźć i kopnąć za kłamstwo. -Jace zaśmiał się nerwowo.
- Cała ty. Jak myślisz, czy Jonathan nie wiedział, że jeśli będziesz wiedziała kiedy odchodzi to go puścisz.
- No i co. Przecież i tak go nienawidzisz. Co ci szkodzi, że zginie.- przewróciła się gdy Jace podciął jej nogi, ale tuż przy ziemi złapał ją za materiał kurtki.
Pochylił się nad nią, a jego oddech jako jedyny i ciepły głaskał jej twarz.
-Myślisz, że Jonathan jest mi obojętny?- zapytał marszcząc brwi.
-A nie. Przecież odejdzie cię jeśli ktoś go zabiję. Może nawet byś się cieszył...
-Clary.- w tym jednym słowie i zarazem jej imieniu było tyle powagi, pewności i miłości, że zamilkła wpatrując się oczekująco.
-On może nie jest dla mnie kimś ważnym. Nawet przydrożny kundel bardziej mnie obchodzi od Jonathana, ale ciebie tak.
Kochasz go i oddałaś największą cenę za jego powrót i drugą szansę. Widzę teraz w tobie tą dziewczynę, którą pokochałem. Odważną i pewną swoich czynów.
Nie obchodzi mnie czy się zmieniłaś z wyglądu, chociaż teraz wyglądasz równie pociągająco co dawniej, widzę wciąż tą prawdziwą i nie zastąpioną Clary.
Tobie zależy na losie Jonathana i wiedz, że mnie też, że względu na ciebie. Jak powiedziałaś mnie obejdzie jego śmierć, ale ciebie nie.
Rozumiem to i będę starał się go bronić, dla ciebie.
Ale teraz on ma swoje zadanie, a my nasze.-przyciągnął ją z powrotem do siebie, stając na nogach.
-Muszę porozmawiać z Radą.- powiedziała wpatrując się nieobecnym wzrokiem w miejsce odejścia Jonathana. Miała poczucie, że powinna pójść tam i go odnaleźć, ale Jace miał rację. Teraz mają odmienne zadania i coraz mniej czasu.
- Wiem. Ale wiesz, że twój brat wymagał się tym samym przed zemstą Magnusa.- Clary momentalnie otrzeźwiała.
- Nie no. Teraz to naprawdę go kopnę.
-Ale pamiętaj, że z pół obrotu.- uśmiechnęła się.
- Coś zapomniałeś o tym, że jesteśmy w kłopotach razem.
-No ej. Nie będę ci pomagał golić pozostałych owłosionych miejsc Magnusa. Z tym idź do Aleca. On przynajmniej się w tym orientuję.- Clary zaśmiała się.
- Nie nie mam zamiaru dbać aż tak i Magnusa. Muszę wiedzieć, że jakby co uratujesz mnie przed latającymi golarkami i brzytwami.
- Mam zabrać piankę do golenia?
-Nie. Jonathan załatwił coś lepszego na poskromienie rozwścieczonych czarodziej.
-Chodzi ci o ten przydrożny sklep do którego wszedł?- przytaknęła.
-Chodźmy zobaczyć czy Magnus jest takim potężnym Czarodziejem Brooklynu za jakiego się uważa. Bo przyznam się szczerze, że anielski ogień troszkę utrudnia w czarowaniu.
-Czekaj. Chcesz powiedzieć, że teraz Magnus cały czas będzie wyglądał jak po trafieniu pioruna.
-On cały czas tak wyglądał, ale teraz jest to bardziej realistyczne niż przy pomocy żelu.- zaśmiał się obejmując i całując ją w zmarznięty policzek.
Ruszyli kierując się w dół wzgórza widząc już pierwsze kamienne dróżki i początki kanałów.
-Chciałbym wiedzieć czym biedny Magnus zasłużył sobie na swoją karę.- spojrzał na nią unosząc jedną brew. W świetle południowego słońca jego oczy i długie włosy zadawały się błyszczeć szczerym złotem.
Uśmiechnęła się i miała poczucie, że nie jest to uśmieszek godny grzecznego aniołka.
- W skrócie, zadarł z niewłaściwym Aniołkiem...

Weny mi brakowało, ale jutro będzie się coś działo. Mam już pewien plan na fajny rozdział.
Pozdrawiał was!

środa, 18 lutego 2015

Dla was aniołki.

Najpierw zacznę od młodszych aniołków, by później narysować Clary i Jace'a....
Wiem... Talentu brak, ale chęci są.

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 14 Więzy krwi

Clary i Jonathan kierowali się w stronę głównej drogi prowadzącej do serca Alicante.
Od dawna nie czuła się tutaj tak swobodnie. Jej ostatnie wyjście skończyło się tym, że została przebita demonicznym ostrzem nasączonym trucizną.
Jeszcze czuła ślad po ostrzu zadanym jej w pierś. Najgorsze było to, że wciąż miała wrażenie, że ktoś ją napadnie lub skrzywdzi Jonathana.
Wiedziała, że ucieczka z ich domu nie było rozsądnym posunięciem, ale nie mogła tam zostać. Fryzurka Magnusa była tyko pretekstem, do opuszczenia tamtego miejsca. Od dawna chciała spędzić z Jonathanem trochę czasu. Nigdy nie była z nim tak naprawdę. Zawsze coś było nie tak. Przedtem była to jego demoniczna strona pochodząca prosto od wielkiego demona Lilith. A teraz są to jej bliscy.
Czuję jaka jest atmosfera w pomieszczeniu, w którym pojawia się Jonathan. Wszyscy są spięci i nerwowi, obserwują każdy jego najmniejszy ruch, jakby zaraz miał rzucać w nich sztyletami.
Przechodzili właśnie koło starszych i bogatych willi Nocnych Łowców i po chwili zobaczyli jaśniejące od blasku słońca demoniczne wierze Alicante.
Clary miała ochotę na poszukanie kartki i ołówka, żeby narysować ten widok, zawsze gdy była w Idrisie.
-I pomyśleć, że chciałem to wszystko zniszczyć.- Clary nawet nie zauważyła, że przystanęli wpatrzenie w wierze. Jonathan sposępniał, a jego oczy pociemniały.
Clary zawsze się bała, że jego zielone oczy mogą się w każdej sekundzie zmienić z powrotem w czarną otchłań.
Podeszła do niego obejmując jego prawą rękę.
-Nie byłeś sobą Jonathanie. Teraz masz wybór. Jesteś panem swego losu i życia.- powiedziała to stanowczo i sam siebie zaskoczyła.
Prawi kazania bratu, a sama czuje się jak pachołek w rozdaniu kart Aniołów.
Wiedziała, że odgrywa ważną rolę aby powstrzymać wojnę, ale miała wrażenie, że jest przez innych kierowana.
Westchnęła i ruszyła dalej, zostawiając Jonathana w tyle.
Po chwili podbiegł do niej dostosowując się do jej szybkości.
-Na Anioła. Strasznie wolno chodzisz.- wymamrotał z uśmieszkiem. Trąciła go lekko łokciem o ramię, szczerząc się sztucznie.
-Boję się, że jak przyśpieszę to się zmęczysz, braciszku.- zmierzwił jej włosy.
-Nie martw się męczę się już z tobą i twoimi przyjaciółmi, jakoś sobie poradzę z szybszym tempem.- Clary znów zaczęła rozmyślać o ciążących na niej obawach niczym przygniatająca ją ogromna kula.
Chyba żaden Nocny Łowca nie toleruje Jonathana i na pewno go nienawidzi. Fearie mają mu za złe niewygranej wojny i oszustwa ich królowej.
Każdy wilkołak z większych stad, miał przyjaciół w Pretor Lupus, który został zaatakowany i doszczętnie zniszczony przez Mrocznych, prowadzonych wtedy przez Sebastiana.
Właśnie zdawała sobie sprawę, że Jonathan może nigdy tak naprawdę nie dostać drugiej szansy. Nie ma żadnych przyjaciół, a rodzina jeszcze go nie zaakceptowała. Na świecie w każdym jego zakątku czają się na niego wrogowie, marzący o jego bolesnej i powolnej śmierci.
Jedyną obroną jest tylko ona.
Wzdrygnęła się, a Jonathan chyba pomyślał, że z zimna. Szybkim ruchem otulił ją ramieniem. Poczuła przyjemne ciepło płynące od jego ciała.
Przedtem, gdy ją dotykał miała ochotę wymiotować na jego buty. Teraz rozumiała dlaczego. Miała wtedy i tak sporo krwi Anioła, zwłaszcza więcej od przeciętnego Nefilim. Sebastian miał wtedy ciało wypełnione całkowicie demoniczną krwią.
Nie mogli być blisko, bo źle mogło się to skończyć.  Ale jednak coś ich wtedy do siebie ciągnęło.
Mimo, że od razu nie wiedziała, że to jej brat, wtedy w domu Penhalów pomyślała, że jest jakimś rycerzem na białym koniu. Kimś niezwykłym i niewiarygodnie pociągającym.
Nawet Sebastian miał to samo.
A co jeśli każdy Anioł czuje coś podobnego do Demonów? Co jeśli ta cała wojna to tylko niepogodzenie się z pociąganiem krwi?
Może po prostu Anioły mają podobną naturę do Demonów, dlatego nie różnią się aż tak bardzo od siebie.
Czują się przecież ważniejsi od zwykłych śmiertelników, a demony mają tak samo.
Co jeśli Anioły i Demony różnią się tylko krwią, która wymusza na nie odmienne poglądy?
-O czym myślisz?- Clary niemal podskoczyła strącając jego ramię. Była aż tak zajęta swoimi złymi podejrzeniami, że nie zauważyła, że minęli wejście do sali Anioła i kierowali się w stronę strzelistych wzgórz i gęstych lasów na obrzeżach Alicante.
Westchnęła czując chłodne powietrze wypełnione przejmującym zapachem igliwia i świeżości górskich krajobrazów.
Droga stała się bardziej zaniedbana i zniszczona. Pomiędzy kamieniami wyrastały kępy już lekko pożółkłej jesiennej trawy.
Mimo iż zbliżała się jesień, Clary czuła nadchodzącą srogą zimę.
Słońce nadal wisiało wysoko na horyzoncie, ale nawet jego ciepłe promienie nie rozpuszczał lodu, który pojawił się w jej żyłach. Czuła już się tak w Edomie. Gdy bała się o matkę i Luka, którzy byli w niewoli Sebastiana. Gdy żyła wtedy w nieustannym napięciu i obawie, że ich nie uratuję.
Znów się tak poczuła.
Nie wiedziała, czy ma siłę, aby powstrzymać te wojnę. Jeśli jednak krew Anioła przyciąga krew Demona, walka pomiędzy nimi może być nieunikniona.
Powróciła do rzeczywistości kierując wzrok na Jonathana. Wciąż czekał na jej odpowiedź.
Naprawdę nie widziała już w nim pozostałości po dawnej naturze demona. W świetle słońca jego białe włosy jaśniały wokół jego głowy tworząc coś w rodzaju aureoli. Jego zielone oczy świeciły tym blaskiem, który kiedyś widziała u siebie w swoim odbiciu. Dostrzegała wygładzone i delikatne rysy twarzy, które były identyczne co jej i matki.
Teraz można było zobaczyć podobieństwo do rodu Matki, a nie tylko do Morgensternów.
-Obawiam się tej wojny Jonathanie. Mam pewne złe podejrzenia co do krwi anielskiej i demonicznej.- Jonathan zmarszczył brwi i przeniósł wzrok w stronę gór.
-Chodzi ci o te dziwne przyciąganie, prawda.-
-Skąd wiesz?- uśmiechną się sucho, a na jego twarzy pojawił się ból.
-Jak mówiłaś Clary, nie byłem wtedy sobą, jako Sebastian, ale większość pamiętam. To uczucie, które czułem...które on do ciebie czuł było potężniejsze nawet od chęci władzy. Teraz gdy nie ma już we mnie demonicznej krwi, czuję do ciebie tylko braterską troskę i miłość, ale wtedy...- potrząsną głową, jakby chciał wyrzucić z głowy wizje przeszłości.
Clary objęła go mocniej.
-Tak. Uważam, że to może być także przyczyną tej wojny, ale może...uda się tym ją powstrzymać. Skoro my...wtedy chcieliśmy zaprzestać wojny, bo ty tego chciałeś... to-
-...To może uda się tak z Aniołami i Demonami.- dokończył za nią. Jego twarz spochmurniała, ale w oczach można było dostrzec jakiś dziwny i tajemniczy błysk.
-W tym może coś być. Bóg, który kochał Szatana nigdy nie pogodził się z jego decyzją, ale zawsze będzie miał od niego słabość. Może tak jest na odwrót. Może słudzy tych dwóch sił, także mają do siebie podobne stosunki, to tak jakby...
-Jakby Anioły i Demony byli swoją rodziną, ale lekko zmienioną. Pochodząca od jednej i tej samej siły.- tym razem to Clary dokończyła.
W głowie rodził jej się pewien plan ratunkowy, gdyby miało by być już blisko wojny.
Może jednak istniała jakaś szansa na ratunek tego świata.
Na razie ma na głowie poważniejszy problem, który nazywał się Wiliam.
-Co możemy z nim zrobić?- powiedziała do siebie, ale poczuła silniejsze objęcie Jonathan, jakby się bał, że zaraz miałby ktoś wyskoczyć i ich zaatakować.
-Nie wiem. Ale wiesz, że nie chcę aby coś ci się stało. Wszystko to co cię spotkało jest spowodowane moimi czynami. Clary?- przystaną obracając ją w swoją stronę, chwytając lekko za jej podbródek. Skierował jej wzrok na siebie.
-Na tym świecie i zapewne już w innych, nie mam nikogo tak bliskiego jak ty. Pozostali mi jedynie wrogowie. Wiliam chce mojej śmierci, ale nie tak jak Lilith. Jest zrozpaczona i wściekła, a winą obarcza ciebie. Wątpię, żeby te więzy krwi w tym przypadku nam pomogły.
Aby coś z tym zrobić, będę musiał niedługo odejść.- Clary zdrętwiała, a lód w jej żyłach zaczął jeszcze bardziej ciążyć zamrażając powoli każdy mięsień i cal jej ciała.
-Jak...Jak to, odejść? Co chcesz przez to powiedzieć?- Jonathan uśmiechną się smutno.
-Muszę wytropić Wiliama i zobaczyć ilu jeszcze Nocnych Łowców zwerbował.- Clary osunęła się od niego spuszczając wzrok i obejmując się rękoma. Teraz poczuła do tego nasilający się i przenikliwy wiatr, który mierzwił jej włosy nasuwając na oczy.
-Ale...To nie tak miało być. Ja miałam cię chronić.- Jonathan zaśmiał się i podszedł znów do niej. Odgarną jeden z jej kosmyków.
-Już czas abym to ja chronił ciebie, siostrzyczko. Pamiętaj Clary. Kocham cię. Jesteś jedyną osobą, które dała mi szansę i dostrzegła coś we mnie. Ale teraz musisz mi ponownie zaufać.- Clary poczuła strach o brata. Czuła, że już jest odpowiedzialna za Jonathana nie tylko jako jego Anioł Stróż, ale także jako siostra.
-Kiedy odchodzisz?- zapytała cicho.
Jonathan westchnął i przeniósł z niej wzrok znów na oddalone wierze Alicante.
-Jutro. Ale nie chcę nikomu innemu o tym wspominać. Na razie wiesz tylko ty i niech tak pozostanie.
-Gdzie pójdziesz najpierw?- zapytała niepewnie, wciąż wpatrzona w jego twarz, szukając oznak, że może tylko żartuje z tą misją.
-Muszę spotkać się z pewnymi osobami. Są one kluczowe w naszej sprawie. Obie są powiązane z naszą rodziną i mają pewne ważne informacje. Gdy je odnajdę przyślę je do ciebie. To nie powinno być trudne.- Na jego twarzy pojawił się jakiś uśmieszek.
-Mogę pójść z tobą?- zapytała i zadała sobie sprawę, że zabrzmiała jak mała siostrzyczka, chcąc robić to samo co straszy braciszek.
Uśmiechną się szerzej, ale wciąż w oczach była widoczna oznaka jego wahania i niepewności.
-Clary. Musisz wiedzieć, że ty będziesz miała ważniejszą misję do wykonania. Musisz udać się do Nowego Jorku i przekonać najpotężniejsze klany Wampirów i stada Wilkołaków. Do Faerie też. Musisz się udać z audiencją do Królowej. Trzeba przypilnować ją z przysięgą wierności i ostrzec przed Wiliamem.
Będziesz miała ciężej ode mnie, Clary. To ja powinienem się o ciebie zamartwiać.- Clary udało się uśmiechnąć.
-Tak. Bo ja często wpadam w kłopoty.- Zaśmiał się. Nagle spoważniał, ale tak szybko jak to zrobił, to wrażenie znikło. Znów wymusił uśmiech, ale był bardziej czujny.
-Muszę sprawdzić te góry. Kiedyś z ojcem zapuściliśmy się bliżej obrębu Alicante i znaleźliśmy tam pewną sieć jaskiń. Jest tam spory skład broni. Muszę go zabrać, bo będzie mi potrzebny w wyprawie. Jeśli cię ładnie poproszę, poczekasz tu grzecznie na mnie?- uniósł lekko brew do góry, obserwując uważnie jej wyraz twarzy.
Widziała napięcie w jego ciele, ale także naleganie.
-Jeśli obiecasz, że szybko wrócisz.- Uśmiechną się z widoczną ulgą i sięgną po coś do wewnętrznej kieszeni kurtki.
Clary na początku nie wiedziała co to, ale nagle Jonathan wyciągną w jej stronę jaj dawny szkicownik i kilka ołówków.
Zamrugała kilkakrotnie i chwyciła przedmioty. Pamiętała je. Miała je wtedy, gdy wybrała się na misje do paszczy lwa. Jace był wtedy połączony z Sebastianem i spędziła sporo czasu z nimi w magicznym mieszkaniu ich ojca, który przenosił się między światami i miejscami na świecie.
Miała wtedy ze sobą właśnie ten blok. Nawet jej jeden ołówek był złamany, gdy z nerwów nie mogła się skupić na rysunku.
Przerzuciła parę kart i zobaczyła portret Sebastiana po bitwie z drakonami. Miał dziki wyraz twarzy i podkreślone wyraźne czarne oczy. Później był zmieniony Jace z lekko nieprzytomnym wyrazem twarzy i zaznaczonym znakiem Lilith na piersi.
Zamknęła go szybko na wspomnienie tych wydarzeń z przeszłości.
-Skąd go masz?- zapytała.
-Wtedy jak i teraz jesteś dla mnie fascynująca. Zawsze będę się tobą interesował. Wziąłem twój szkicownik, po kilku nocach w tamtym mieszkaniu. Masz wielki talent, ale ten mój rysunek mi się nie podoba. Chcę abyś później go naprawiła, ale wiem także, że chcesz narysować demoniczne wierze Alicante.- Clary zamrugał kilkakrotnie wpatrując się w Jonathana. Uśmiechną się życzliwie i skierował ją w stronę miasta.
-Masz teraz odpowiednią odległość z widokiem na miasto. Wrócę zanim skończysz i z przyjemnością ocenię. Ale wiedź, że mogę być bardzo wymagającym krytykiem.- uśmiechną się i pobiegł w stronę lasu i gór, zanim zdążyła jeszcze zaprotestować.
Po chwili była sama, trzymając w ręku rysownik i ołówki, owiewana przez chłodny jesienny wiatr.

Jonathan pobiegł w stronę lasu i gdy już wiedział, że gęstwina chroni go przed wzrokiem Clary odetchną i zwrócił się w odpowiednią stronę.
-Wiem, że tu jesteś.- powiedział głośno z nieznoszącym sprzeciwu tonem w głosie.
Nic się nie wydarzyło, ale po chwili usłyszał ciche sapnięcie. Odkręcił się w stronę tego odgłosu i zobaczył go.
Opierał się arogancko o pień drzewa, wpatrzony w swoje paznokcie u lewej ręki, jakby szukał widocznych skaz. Na twarzy nie widać było żadnych uczuć, ale miał widocznie ściągnięte brwi.
Dobrze znał tą pozę. Ojciec zawsze uczył ich pewnej siebie postawy.
-Dlaczego nasz śledziłeś? Boisz się, że ją skrzywdzę?- zapytał wrogo.
Chłopak niechętnie przeniósł na niego wzrok, jakby ocena stanu jego paznokci była bardziej interesująca od zdenerwowanego Jonathana, który łypał na niego wrogo.
Uśmiechną się groźnie, odsuwając się od drzewa. Ruszył do niego pewnym, ale udawanie leniwym krokiem.
-Oczywiście, że się o nią boję. Ostatni jej spacer, skończył się jej bliską śmiercią. A teraz ona wychodzi z tobą, co jest jeszcze gorsze.
-Masz mi za złe, że żyję prawda. Jesteś taki jak pozostali. Patrzysz na mnie i widzisz tylko Sebastiana. Ale muszę cię rozczarować. Nazywam się i jestem Jonathanem. Nie jestem już demonem.
-Może...- udawał zrelaksowanego, ale widział napięcie jego mięśni.
-Może i jesteś Jonathanem, ale masz wspomnienia Sebastiana, więc dobrze wiesz co nam zrobiłeś. Co prawie zrobiłeś Clary.- teraz na jego twarzy pojawiła się nieskrywana nienawiść.
-Wiem o czym mówisz. Ale zapewne jak wiesz, bo podsłuchiwałeś, nie robiłem tego naumyślnie. To było coś tak magnetycznego. Do ciebie czułem to samo. Chciałem abyście byli przy mnie, byliście mi potrzebni. Teraz nie czuję do ciebie nic, ale Clary pozostanie moją siostrą.- Skrzywił się bardziej. Wyciągną sztylet i rzucił nim w jego stronę. Bez poruszania się z miejsca, drasną Jonathanowi ucho i wbił się w środek drzewa za jego głową.
-Tak. Może i nie jesteś już Sebastianem, ale tym swoim gadaniem o więzach krwi tak łatwo mnie nie przekonasz. Już zawsze jak będę na ciebie patrzył, będę widział ten twój szaleńczy uśmiech i czarne oczy demona. Zawsze patrząc na ciebie będę przypominał sobie twoje czyny. To jak utrudniłeś mi życie, to co robiłeś Clary.- podchodził do niego wolno z pogłębiającą się złością.
-Zapewne wiesz, że niedługo wybieram się na misje i nie będziesz musiał się ze mną męczył. Ale wiedź jedno. Clary może i została Aniołem, ale nie została na górze zaakceptowana.
Gdy wyjdziemy z tego wszystkiego możliwie cało, nie pozwolą jej tu z tobą i ze mną zostać. -Na twarzy chłopaka przebiegł cień, zdziwienia i strachu.
-Co masz na myśli?- zapytał udając wciąż pewnego i niewzruszonego. Jonathan westchną. Nie chciał się dzielić swoimi obawami i przypuszczeniami na temat Clary.
-Pamiętasz pytanie Wiliama zadane Clary w lesie?
-Zapytał czy jest tu wysłana czy jest Upadłą. Do czego zmierzasz?- ściągną nerwowo brwi i zaczął bawić się jednym z serfickich sztyletów.
-Obawiam się, że Clary nie będzie mogła tutaj zostać po zakończonym zadania. Nawet jeśli jej przykrywką była chęć chronienia mnie. Zapewne czujesz jaka jest potężna.- Jace ściągną ponownie brwi spuszczając z niego gniewny wzrok. Wetkną trochę zbyt mocno swój nóż do paska, co trochę uspokoiło Jonathana.
-Tak. Jej runy są potężne, ale...
-Jakby była poniższym aniołem, nie była by aż tak silna.- dokończył za niego co skończyło się ponownym ostrzeżeniem w oczach chłopaka.
-Tak. Miała dzisiaj na sobie ujawnioną runę bezszelestności. Nigdy przy takim błahym znaku nie czułem takiej mocy. No może raz.
-Przy Razjelu. Wiem, o co ci chodzi. Clary nie jest jedynie pomniejszym aniołem w ich hierarchii. Czuję, że jeszcze nie powiedziała nam wszystkiego. I tego się obawiam...- stali tak przez chwilę połączeni jednym i tym samym uczuciem.
Niepewnością.


niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział 13 Nowa Fryzurka Magnusa

Jace zerwał się szybko z łóżka, rozglądając się niepewnie po pokoju.
Jeszcze słyszał stłumione przez grube ściany śmiechy, dochodzące z dołu. Dzięki treningom Nocnych Łowców, miał lekki sen, a po przebudzeniu w sytuacji zagrożenia był zawsze gotowy do ataku. Ale nikogo nie dostrzegł, a odgłosy ucichły. Zdziwiony szukał wzrokiem Clary, ale jej już nie było. Miejsce koło niego w łóżku nawet nie było lekko ciepłe, ale chociaż czuł jej słodki zapach, który upewnił go, że nie była snem. Jeszcze musiał się przekonywać, że jednak wróciła, a nie jest jakąś zjawą, która może w każdej chwili zniknąć.
Mimo iż jej nie znalazł zrozumiał dlaczego.
Jakby wstał pierwszy sam by uciekł na widok tego bałaganu. Chociaż oglądanie ich pierwszorzędnych demolek, byłoby całkiem interesującym zajęciem, nie mówiąc o ich tworzeniu. Ale to wieczorem...
Nie był przyzwyczajony do robienia bałaganu, zawsze starał się być perfekcyjny w utrzymywaniu porządku. Ale jeśli zostawianie na chodnikach demonicznej posoki, można uznać za bałaganiarstwo to nawet był w tym dobry. Zakrwawianie i niszczenie ubrań też można za to uznać. Więc jednak nie był aż takim czyściochem.
Szukał wśród strzępów poduszek i pierza swoich ubrań, ale natrafił jedynie na czarne spodnie. Uśmiechną się na możliwość spotkania Cary w jego koszulce. Nie wiedział dlaczego taki widok go cieszy. Może myśli, że ona jednak jest jego...
Zakładając spodnie i wtykając sztylety do paska myślami był z nią w nocy.
Spojrzał w stronę okna przez które przedostawało się słabe światło poranka. Podszedł do niego i przez chwilę mocując się z zawiasami otworzył je na oścież.
Westchną czując chłodne świeże powietrze i lekki wiatr mierzwiący mu włosy i głaszczący policzki. Często tak robił, bo czystego powierza, w tym domu nie ma zbyt wiele.
Czuć w nim często po prostu starością.
Wszystko było poniszczone i dotknięte przez nieubłagany czas. Meble i jak wszystkie drewniane wykończenia były spróchniałe lub już połamane.
Najgorszy jednak był zapach pleśni i wilgoci, jakby cały ten dom niedługo miałyby się rozpaść.
Jedynym dobrym aspektem tego , że znajdował się w tym okropnym miejscu jest Clary. Gdyby nie ona spałby na kamiennej drodze Alicante, albo włamałby się do Sali Anioła, by spać w loży.
Wszystko wydawało się dla niego lepsze, gdy ona była w pobliżu. Mógłby zrobić dla niej wszystko, by była blisko i rozświetlała swą osobą nawet najczarniejsze otchłanie świata.
Nawet ten duszący zapach tego dziwnego miejsca był słodszy wczoraj w nocy.
Nie czuł go. Przez te kilka ostatnich dni przed powrotem Clary, miał wrażenie, jakby nos mu zaczął tak, jak tutejsze ściany marszczyć i pleśnieć. Nie przyzwyczajał się do tego odoru, a nawet nie tolerował.
Ale jednak tkwił w tym pokoju, wpatrzony w okno lub obserwując ciągnące się pęknięcia na suficie.
Ten okres był dla niego najcięższy, gdy myślał, że ją stracił. Układał już kolejny plan by dostać się do Edomu i wyrwać ją z tam tond. Myślał o tym jakby tu się wykazać i odejść z honorem jako Nocny Łowca i skończyć ze sobą.
 Ale wtedy widział przed sobą Clary.
Co by powiedziała, gdyby jednak to zrobił? Zawsze był lekkomyślny, ale dzięki niej dorósł. Stał się odpowiedzialny i widział konsekwencje swych wyborów.
Już kiedyś rozmawiali na ten temat, gdyby jedno z nich odeszło. Obiecali sobie, że nie będą robić głupstw, by nie zawieść tej drugiej osoby.
Ale gdy przyszło co do czego prawie się nie powstrzymał. Przygotowywał plecak i broń, by odszukać jakąś kryjówkę demonów i zginąć w walce.
Ale po chwili czuł, że nawet walka nic dla niego nie znaczy, gdy nie ma jej koło siebie. Wtedy właśnie wracał wspomnieniami do ich wypadu do hotelu Dumort, jak była dzielna i zdeterminowana by ocalić tego Simona.
Nigdy za nim nie przepadał. Widział jak wiernie czeka na jej pierwszy ruch, ale ona tego samego nie czuła, ale jednak... Gdy myśleli, że są rodzeństwem i zaczęła z nim chodzić, Jace miał ochotę skoczyć z Empire State Building.
 Wtedy jego świat też się kończył. Miał ochotę nie tylko siebie zabić, ale także Simona. Świadomość, że ją wtedy mógł całować i to robił, jeszcze teraz bolała i kończyła się na wbijaniu noży w ścinę.
Chociaż teraz nie czuł przemożnej potrzeby na szukanie wymyślenie bolesnej śmierci dla niego.
Gdy okazało się, że Clary nie jest jego siostrą, Simon także się zmienił. Nie tylko stał się prawdziwą częścią Świata Cieni, został wampirem, Chodzącym za Dnia, ale stał się tylko bratem dla niej.
Najlepsze z tego było to, że nie miał ochoty nawet wtedy go zabić, gdy stał się Podziemnym. Gdy zakochał się w Isabelle i zostawił Clary, był już do zniesienia.
Z zadumy wyrwał go odgłos protestujących, zardzewiałych zawiasów.
Nagle drzwi do pokoju się uchylił, ale Jace nie usłyszał nawet najmniejszego skrzypnięcia desek. Odwrócił się i zobaczył ją.
Stała przed nim w rzucanych przez okno promieniach słońca i radosnym uśmiechem.
Już dawniej widział w niej anioła, ale teraz każdy może to zobaczy. Mimo iż się zmieniła wciąż była jego Clary.
Sunęła z gracją baletnicy w jego stronę, a lśniący luźno materiał jej zielonej koszulki na ramiączka powiewał delikatnie za nią.
Idealnie pasował do jej świetlistych jadeitowych oczu. Tak można ocenić ich barwę. Kiedyś był szmaragdowe, ale teraz nawet kolor tego szlachetnego kamienia, nie dorównywał jej oczom.
Przybliżyła się do niego, stojąc przed nim i sięgając do wysokości brody. Nawet teraz gdy na nogach miała buty na lekkim obcasie, była niższa od niego. Jednak wspomogła się stając na palcach pocałowała go.
Miał być delikatnym pocałunkiem złożonym przez nią na jego wargach, ale on miał już inne plany. Złapał ją przysuwając się i ją do ściany i unosząc do góry.
Wydała zduszony jęk zaskoczenia i zaśmiała się. Czuł jej zapach, który zawsze był najpiękniejszy i najsłodszy. Mógłby przytulać ją i otaczać się jej wonią, przerywając tylko aby ją pocałować.
Teraz trzymała się na nim, obejmując go nogami w pasie, a ręce splecione zarzuciła mu na szyję. Odkręcił się i teraz to ona znajdowała się przy ścianie. Uśmiechnęła się promiennie, a jej oczy pociemniały.
-Ym... Miałam ci coś powiedzieć, ale straciłam wątek.- wyszeptała. Przybliżył się do jej twarzy sunąc wargami lekko po jej, schodząc na policzki i całując po chwili zagłębienie jej szyi i idąc ku górze.
-Może na przykład dzień dobry, albo cholera Jace, jak ty świetnie całujesz.- zaśmiała się i pocałowała, go namiętnie w usta zagryzając lekko jego dolną wargę. Mrukną zadowolony, a jednocześnie lekko zdziwiony.
-Musisz się jeszcze trochę nauczyć. Ale nie martw się. Nauczę cię.-
-Będę pilnym uczniem. To może najpierw praktyka...- teraz to on ją pocałował, by po chwili zanieść ją na łóżko.
Opadli na nie razem nie zaważając na głośne protesty sprężyn. Przyglądała mu się spod niego dysząc głośno. Wciąż obejmowała go, a on jeździł placami delikatnie po jej tali. Gdy dotarł na górę zobaczył jaśniejącą złotym blaskiem runę na jej skórze.
Od razu ją poznał.
-Wymknęłaś się gdzieś wieczorem, gdy zasnąłem?- zapytał raptownie, wywołując u niej zdziwioną minę, przez która nie pohamował parsknięcia.
-Masz runę bezszelestności na prawej ręce.- przejechał delikatnie po powierzchni jaśniejącego znaku. Wyczuwał przez skórę lekkie mrowienie. Nawet taki symbol był wypełniony potężną Anielską mocą.
Zaśmiała się i oparła się o ramę łóżka, przyglądając się mu i wciąż się uśmiechając.
-O co chodzi?- zapytał, czując lekki niepokój.
-Nie mogłam spać, więc zeszłam na dół. Powiedzmy, że przyszłam tutaj się schować.- chwycił ją i posadził ją sobie na kolanach, tak że teraz siedziała na nim okrakiem. Uniósł zdziwiony i zainteresowany brew.
-Mam się martwić i pytać przed czym uciekasz?- wzruszyła tylko ramionami, a jej uśmiech wcale nie przypominał anielskiego.
-Powiedzmy, że jednoczyłam się z bratem wybierając pewnego czarownika na naszą wspólną ofiarę.- Jace zaśmiał się rozluźniając się.
-A ha. A to jednoczenie i drwiny na czym polegały?- szybko pocałowała go w usta i szybko wstała. Wyciągnęła do niego dłoń, uśmiechając się diabelnie i chyba z dumą.
-Sam musisz zobaczyć.

Jace widział w życiu wiele ekstremalnych i zwariowanych fryzur, ale czegoś takiego nigdy. Widział całe chmary potworów najeżonych czarnymi kolcami z których spływała zielona demoniczna trucizna. Nawet widział ludzi z podpalonymi włosami, ale wszystko naraz i w takiej kombinacji, nie.
Magnus siedział na podłodze przypięty dziwnymi złotymi łańcuchami do jednej z marmurowych kolumn przy kuchni. Był normalnie ubrany, jak na jego ekscentryczny styl, ale jego włosy, były dziś w kiepskim stanie.
Wyglądał tak jakby piorun strzelił go w głowę  i lekko zwęglił włosy, z których jeszcze unosił się lekki dym. Jeden bok był cały spalony, a drugi cały w sterczących kolcach. Zazwyczaj miały normalny czarny kolor, często z dodawanym żelem i brokatem, ale teraz spływało z niego coś na kształt śluzu.
Jego twarz była cała czerwona ze wściekłości, a jego kocie oczy miotały błyskawice. Przedtem myślał, że jego włosy dymią, ale się pomylił. Sam palił się niebieskim ogniem i gasił co chwilę na próby uwolnienia się.
-Clarisso Morgenstern masz mnie do swojej jasnej anielskiej cholery wypuścić!!- krzyczał i wierzgał nogami po brudnej podłodze.
Clary puściła moją rękę i usiadła koło niego na jednym z blatów kuchennych. Machała nogami jak niewinne dziecko, uśmiechając się zadowolona. Po chwili doszedł Jonathan i usiadł koło niej.
Przybili sobie piętkę i zaśmiali się cicho.
-Ale Magnusie, te deski były bardzo brudne, przed twoim...zniewoleniem. Teraz jak tak trochę je przetarłeś są o wiele czystsze. O, jeszcze tutaj.- wskazała na jedną z desek. Magnus znów zaponą oświetlając i ocieplając pokój, ale Clary tylko wzruszyła ramionami.
-Dziewczyno! Mam na sobie spodnie od Włoskiego garnituru, a ty chcesz abym ci nimi podłogę czyścił. Co jeszcze?! Praca niewolnicza dla porządnych czarodziei!- wszyscy się zaśmiali.
W małej kuchni zmieściło się sporo osób. Isabelle i Simon byli koło siebie obejmując się rękoma, koło nich stał Luke uśmiechając się pod nosem, a Jocelyn krzątała się po kuchni robiąc śniadanie.
Nigdzie jednak nie zauważył Aleca.
-Gdzie podziałeś swojego księcia?- zapytał Magnusa. On jednak zmiażdżył do wzrokiem.
-Pewnie jeszcze śpi.
-Aż tak go wymęczyłeś tej nocy? Jeśli tak to należy ci się należy troszeczkę...
-Pomoc stylistyczna.- powiedział Jonathan.
-Tak można a to tak określić.- potwierdziła Clary.
-Czym sobie Magnus na tę....Yyy, pomoc zasłużył?- zapytał Luke podchodząc i całując Jocelyn po policzku.
-Powiedzmy, że dostał pomoc od Samego Anioła, to jest wielki zaszczyt dla niego. A zasłużył na nią przez zadzieranie z siłami wyższymi.- wytłumaczył Jonathan.
-Sorry, ale nie ma już ciepłej wody, kochani.- zaświergotała Clary.
-Czym go tak załatwiliście? Muszę spróbować z Eric'em.- zapytał Simon.
-E tam...- machnęła lekceważąco ręką Clary.- To tylko troszeczkę niebiańskiego ognia na łańcuchy i na lekkie odświeżenie jego fryzurki. Potem trochę zrobionego przeze mnie kisielu.
-Ej a mówiłaś, że nie umiesz gotować.- powiedział Jonathan trącając ją po bratersku ramieniem.
-Ty też, a otworzyłeś paczkę.- zachichotali. Wszyscy wymienili spojrzenia, a nawet Magnus przestał na chwilę wierzgać.
-Czy widzę zacieśnianie się więzi braterskiej? To bardzo uroczę i tak dalej. Więc wypuście mnie abym was kopną...Yyy to znaczy przytulił.- powiedział, uśmiechając się niewinnie.
Clary zsunęła się na podłogę i ukucnęła przed Magnusem.
-Hym... Wierzę ci.- pstryknęła palcami, na których zatańczył złoty ognień i łańcuchy się rozpłynęły. Czarodziej zerwał się błyskawicznie z ziemi, trzepiąc spodnie i po chwili piorunując wzrokiem rodzeństwo i pocierając zaczerwienione nadgarstki.
-Oj przeskrobaliście sobie.- wskazała na nich palcem, jakby byli nieznośnymi uczniami, a on nauczycielem. -Koniec z moimi czułymi gestami dla was. Od teraz poznacie moje drugie oblicze.
Westchnęła i oparła się o zwolnioną kolumnę.
-Czyli co, będziesz zamiast żelu pod prysznic kradł różowe maszynki do golenia.
-Nie będzie pożyczał i nie oddawał twoich staników.- dodał Jonathan przyglądając się swoim paznokciom.
-Ej ty się nawet nie odzywaj Morgenstern, diabelny nasieniu.
-Magnusie masz coś do mojego syneczka?- zapytała słodko Jocelyn.- A jeśli nie masz nic innego do roboty niż krzyczenie na moje dzieci, to może pójdziesz do łazienki i ogarniesz te okropne włosy.
-Okropne co...- nagle momentalnie zbladł i wyleciał z pokoju.
-Ups.- Clary podbiegła do Jace'a i pocałowała go szybko w policzek. Później zrobiła podobnie z każdym z osobna i wyciągnęła do przedpokoju Jonathana.
-Jakby co to nie wiecie gdzie jesteśmy.
-Ej a ty dokąd? Masz mało przeżyć jak na ten tydzień?- zdenerwował się Jace.
-Nie martw się tak o mnie. Wrócimy niedługo. Chcemy kupić coś dla Magnusa na zgodę.- zerwała z wieszaka swój płaszcz i wybiegła za Jonathanem na zewnątrz.
-NIE! Gdzie oni są!!??- rozległ się krzyk Magnusa i po chwili wparował jako żywa niebieska pochodnia do pomieszczenia.
-Zabiję!- jego fryzura nie uległa zmianie mimo miotających się na niej płomieniach.
-Gdzie jest ta dwójka?!- zapytał oddychając szybko, ale po woli gasząc ognień.
-Nie mam pojęcia.- powiedział Jace kierując się do wyjścia.
-A ty dokąd?- zapytała się Isabelle.
-Nie wiem gdzie poszli, ale postaram się to zmienić.