poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 12 Mieć brata

Clary nie mogła spokojnie spać tej nocy. Jedynie obecność Jace'a koło niej w łóżku powstrzymywała ją od wiercenia się i wstawania co pięć minut.
Leżała właśnie koło niego twarzą, a on obejmował ją ramieniem.
Nawet teraz, gdy zna go już tyle lat, zawsze zachwyca ją swym urokiem. Przede wszystkim właśnie teraz, gdy jego idealne rysy są wygładzone i nienaruszone żadnym złym uczuciem. Gdy leży i wygląga tak spokojnie, jak jej największe bóstwo. Pomimo iż ona jest aniołem z prawdziwego zdarzenia, to zawsze on będzie nim dla niej.
Pamiętała ten pierwszy raz, gdy spotkali się w klubie Pandemonium. Nazwała go wariatem i szaleńcem nie wspominając, że oskarżyła go o morderstwo.
Teraz nie wyobrażała sobie życia bez jego obecności lub najmniejszej świadomości, że jest koło niej. Teraz razem są w tym szaleństwie magicznego świata.
Gdyby jej ktoś kilka lat tem powiedział, że zostanie aniołem i będzie miała misję, alby uratować świat przed groźbą wojny Nieba i Piekła, z pewnością by nie uwierzyła.
Teraz gdy znów z nim jest, kłopoty ponownie ich dopadły. Myśl, że wszyscy mogą zginąć, bo ona ich zawiedzie, niemal bolała.
Zdjęła delikatnie jego dłoń i przerzuciła lekko jego kosmy złotych włosów z oczu. Chciała go ucałować, ale Nocni Łowcy nie mają takiego mocnego snu jak Przyziemni. Gdyby to zrobiła momentalnie by się obudził. Lata szkolenia spowodowały, że miał teraz lekki sen, a po przebudzeniu już zbiera siły na następne wyzwania.
Zeszła delikatnie z łóżka spoglądając na bałagan zrobiony wspólnymi siłami przez nich.
Jej koc i ubrania Jace'a były porozrzucane po podłodze, a poduszki porozrywane. Pierze osiadało delikatnie na łóżko i na ziemię. Uśmiechnęła się pod nosem na widok ich wspólnego dzieła. Teraz to pomieszczenie jest o wiele przytulniejsze niż wcześniej. Świecące pustkami i dziwnym napięciem, zmieniło się w używaną sypialnie. A nawet widać, że śpi tu para kochających bałagan Nefilim.
Spojrzała radosna w stronę okna i ujrzała delikatne promienie wschodzącego słońca.
Niebo jeszcze nie przybrało różowej barwy, więc była jeszcze bardzo wczesna pora.
Westchnęła cicho i ubrała się w czarną koszulkę Jace'a.Na szczęście jej mały wzrost i drobna budowa sprawiły, że bluzka sięgała jej prawie do kolan. Koło jego pozostałych ubrań leżały powtykane w kiszenie i za pas srebrene sztylety.
Nie miała zamiaru budzić Jace'a na kolejną rozmowę o tym, że ona nie jest niczemu winna i nie powinna sie przejmować. Więc cicho zagarnęła kosmetyczkę, którą pożyczyła jej Isabelle i wyszła na palcach z pokoju.
Deski niemiłosiernie skrzypiały pod najmniejszy jej naciskiem, aż żałowała, że nie ma steli, bo mogła by szybko narysować sobie runy i...
Walnęła się w czoło, kardząc się przy okazji w duchu.
Przecież jest aniołem i ma ukryte runy na swojej skórze. Szybko zamknęła oczy i wyobraziła sobie runę bezszelestności. Mały drobny kształt z zaokrągleniami i małymi liniami pojawił się na jej przedramieniu. Zwykłe runy jarzą się podczas ich rysowania, a później blakną, ale jej wciąż będzie podświetlać złoty blask.
Ruszyła w poczukiwaniu łazienki tym razem bezgłośnie uśmiechając się pod nosem.
Zeszła na dół po schodach i poczuła nieprzyjemne zimno bijące od podłogi.
Weszła przez uchylone drzwi do kuchni, ale zobaczyła, że nikogo nie ma, więc szybko ją opuściła.
Mijała różne pokoje z drewnianymi dębowymi i mahoniowymi drzwiami, niektóre były uchylone, lub zamknięte. Korytarz był w ciągłych przeciągach, jakby dom nie był odpowiednio szczelnie ocieplony. Ściany miały jaskrawy żółty kolor, a gdzieniegdzie łuszczyła się farba. Zobaczyła parę obrazów z historii Nefilim, ale także pierwsze oznaki poprzednich właścicieli.
Na starym czarno-białym zdjęciu oprawionym w srebrną ramkę, zobaczyła parę Nocnych łowców w strojach bojowych. Byli młodzi i uśmiechnięci na tle jakiegoś Isnstytutu. Na dole zobaczyła napis.
Frank i Selena Denwerous. Instytut Paryski.
Clary przejechała palcami po zakurzonym szkle, rozmyślając o losach domowników.
-Zginęli.-Clary niemal podskoczyła w miejscu na głos Magnusa. Czarownik opierał się w futrynie mijanych przez nią drzwi. Uśmiechał się, ale miał jeszcze zaspane oczy. Clary chyba pierwszy raz zobaczyła go w tak normalny stroju.
Fioletowa piżama i potargane włosy bez żelu i brokatu sprawiały wrażenie jakby był normalnym człowiekiem. Wszystko jednak zdradzały jego połyskliwe zielone kocie oczy.
-W bitwie?- zapytała, a on spokojnie zamkną drzwi i ruszył w jej stronę.
-Akurat tego nie wiem. Gdyby jednak żyli, byli by w Idrisie, a nie gdzieś inndziej, a my dostalibyśmy jakis inny dom.- mówił to tak spokojnie jakby to było normalne mieszkać w domu po zmarłych właścicielach.
-Nie obchodzi cię, że zginęli?- zapytała trochę zbyt ostro.
-Oczywiście, że jakoś tam obchodzi. Ale pamiętaj Clarriso, ja jestem nieśmiertelny, widziałem setki śmierci nie tylko nocnych łowców w bitwach, ale także Podziemnych. Każda niosła cierpienię i straty, ale ta która nadchodzi może być naszym końcem.-
-Widziałeś już coś?- zapytała. Wierzyła w wizje czarowników. Były to sygnały zsyłane z podziemi za sprawą ich łączności z krwią demonów.
-Tylko przebłyski, ale tak. Obraz świata widzianego prze ze mnie nie był zbytnio... Jakby to ująć kolorowy.- westchną znów opierając się o ścianę.
-Wiem, że może nadejść nasz koniec, ale wszystko jeszcze się nie ukształtowało. Wciaż można wybrać i zadecydować o naszym losie.
-Czyli jedna czeka nas wojna.
-Zawsze czeka nas jakaś bitwa, Clarisso. Na przykład teraz czeka nas jedna.- Clary zmroziła go wzrokiem, za jego chytry uśmieszek.
- To znaczy?
-Ja mam zamiar pierwszy skorzystać z łazienki.-Cary w pierwszej chwili nie zrozumiała o co mu chodzi, ale on już zamykał się w jednym z pokojów.
Rzucił jej jeszcze zwycięzkie spojrzenie i cicho trzasną drzwiami.

Siedziała na korytarzu chyba z pół godziny, a Magnus wciąż nie zwolnił jej łazienki. Całkiem zmarzła stojąc boso i mając tylko na sobie cieńką koszulkę Jace'a.
 Kolejny aspekt przybierania ludźkiej postaci. Niepowtarzalne odczucie, że zaraz odpadną ci palce. Chuchała w dłonie i pocierała energicznie ramiona. Przestępowała z nogi na nogę rozmyślając o wyłamaniu drzwi.
Po chwili już była na tyle zdeterminowana aby dobijać się do środka, ale drzwi się otworzyły.
Był już w cekinowym czarnym stroju, z fioletową połyskującą koszulą. Jego włosy sterczały jakby trafił go piorun, a twarz byla roświetlana przez szeroki biały uśmiech. Clary miała ochotę pokazać mu gniew anioła i wrzucić go gdzieć do przepaści, ale to mogło zaczekać.
-Pamiętasz jak mi mówiłeś, że dziewczyny siedzą strasznie długo w łazience? To coś ci powiem. Już myślałam, że się tam wprowadziłeś!-krzyknęła, trącając go i wpadając do zaparowanego pomieszczenia.
-Mym, spokojnie Aniołku. Gniew piękności szkodzi. Ej mogłem trochę wychlapać ciepłej wody, a i skończył się płyn pod prysznic. Dałem ci nowy.- uśmiechną się szyderczo i poszedł w stronę kuchni.
Clary z nerwów fuknęła na niego i zamknęła drzwi z trzaskiem.
W środku było przyjemnie ciepło mimo gęstej pary. Podeszła do kabiny prysznica z uśmiechem czując jak jej zmarznięte ciało się ogrzewa się od ciepłych kafelek podłogi.
Zdjęła szybko bluzkę i weszła pod prysznic. Stała tak przez chwilę spoglądając jak ciepła woda rozluźnia i obmywa jej ciało. Po chwili dostrzegła, że Magnus podmienił jej szampon i płyn na inny o zapachu wanilowym.
Zawsze nie lubiła tego zapachu, bo kojarzyło jej się z czymś aż nadto słodkim i mdlącym.
Niechętnie użyła ich myśląc co zrobić Magnusowi z włosami w nocy. Gdy skónczyła wytarła się i wysuszyła mokre włosy, przeterła zamglone lustro i przestraszyła się podskakując lekko do góry.
Nie widziała swojego odbicia od dawna, ale zauważyła by przed tem taką zmianę.
Jej oczy stały się niemal jadeitowym jarzącym się blaskiem. Przed tem można było powiedzieć, że były szmaragdowe, ale te... Jej cera się wygładziła, a piegi zniknęły. Nie wiedziała czy miała się z tego cieszyć, czy bać tych zmian. Skórę miała wcześniej bladą, a teraz miała lekki odcień złota. Włosy jak zawsze płomiennej barwy spływały jej kaskadami po ramionach, ale także jak oczy rozjaśniły się.
Nie wiedziała czy miała się cieszyć, czy naprawdę poszukać jakiejś książki o zmianach anioła w ludźkiej formie.
Westchnęła i zobaczyła przygotowany dla niej strój.
Czarne spodnie niemal jak leginsy i luźna zielona bluzka były jej rozmiaru. Koło nich leżała skórzana czarna kórtka i białe puchowe skrzydełka jak dla dziweczynki na bal przebierańców. Na wszystkim leżała mała żółta karteczka. Clary niechętnie podniosła ją i rozłożyła.
No aniołku! Wkładaj skrzydełka i porwij sobie jednego blondyna.
Wybacz za płyn, ale to podobno twój ulubiony zapach.
                                                                                   Magnus
Podarła liścik i wrzuciła do kosza.

Gdy już sie ubrała pomijając parę skrzydłek ruszyła w stronę kuchni w celu walnięcia Magnusa. Wchodząc przez otwartę na oścież drzwi zobaczyła, że większość osób już wstała.
Zobaczyła Isabelle i Simona siedzących przy stole i rozmawiających cicho ze sobą, Magnusa przy ladzie uśmiechającego się do kubka kawy, a koło niego Aleca.
-Cześć. Co tak wcześnie?- zapytała wchodząc do środka i siadając naprzeciwko Simona.
-Mogę cię spytać o to samo. Zawsze gdy nocowałaś u mnie spałaś jak zabita. Musiałem na tobie siadać lub bębnić, byś na chwilę otowrzła oczy.- uśmiechną się z wyższością. Clary posłała mu spojrzenie ,,Zmknij się'', a on parskną śmiechem.
Przeniosła wzrok na Magnusa, który wciąż się uśmiechał i puścił do niej perskie oczko.
-Mogłabym wymyślić sporo bolesnych kar dla ciebie, Magnusie.
-Ja cię obsypuję prezentami, a ty masz takie ponure fantazje. Hym...Za mało prezentów. Nie martw się ja już coś wymyślę.
-Co masz zamiar wynając koparkę i dosłownie ją czymś obsypać?- zapytał rozbawiony Simon.
-No ej. Jak mogłeś wygadać?! Teraz będę musiał wymyślić coś innego.- Clary już się bała na to ,,coś innego''.
 Przeniosła wzrok na okno, za którym już świeciło słońce. Pomyślała o tych momentach gdy razem z mamą chodziła po parku w Nowym Jorku.
Był słoneczny dzień, a ona miała zaledwie osiem lat. Pamiętała błękitne niebo i teraz sobie przypomniała, że spoglądała smutno w stronę bawiącego się rodzeństwa. Pociągnęła za rękaw mamy jej zielonego płaszcza,by zwrócić jej uwagę.
-Dlaczego ja nie mam brata?- zawsze pytała o brata. Nigdy nie zadawała pytań o siostrę, jakby wiedziala, że jednak Jaonathan jest na świecie, a ona nie jest przy nim.
Jocelyn spojrzała smutno na córkę z bólem wypisanym na twarzy.
-Tak wyszło kochanie, ale lepiej ci bez niego. Choćmy do domu. Chcę ci kogoś przedstawić.- wtedy właśnie do domu przszedł pierwszy raz Luke. Od razu go polubiła, a on przychodził do nich coraz częściej. Wyjeżdżali razem zabierając nawet Simona na jego działkę na wsi.
Westchnę z żalem. Może kiedyś było lepiej, ale teraz przynajmniej wszystko wraca do normy. Jocelyn jest z Lukiem, a Valentine zapłacił za swoje czyny. Simon jest z Isabelle, a relacje między Clary i Simonem są niemal braterskie. Może być z Jace,em, a Jonathan dostał drugą szansę...A co jeśli jednak nie?  Co jeśli ją dostał by zginąć w wojnie na ziemi?
Potrząsnęła głową i wstała od stołu.
-Gdzie idziesz? Chyba nie masz zamiaru znów gdzieś wychodzić?- zapytała Isabelle marszcząc brwi, rzucając jej podejrzliwe spojrzenie.
-Nie. Na razie nigdzie nie będę wychodziła.- powiedziała idąc w stronę drzwi. Czuła ich spojrzenia na sobie, ale się tym nie przejmowała. Poszła na górę kierując się do jednego pokoju.
Otworzyła drzwi i zobaczyła, że Jonathan już nie śpi. Stał przy oknie i chyba jeszcze nie zauważył Clary. Miał błędny wzrok, ale był w pełni rozbudzony. Mimo potarganych jasnych włosów nic nie przemawiało za tym że dopiero co wstał. Miał na sobie czarny dopasowany strój i parę sztyletów wystających za pasa.
Przeszła przez pokój siadając na łóżku. Wiedziała, że Jonathan wie o jej obecności, ale się na nią nie patrzył. Westchną składając ręce na piersi.
-Pewnie pomyliłaś pokoje.- powiedział cicho.
-Tak z pewnością. Siedzę i czekam abyś się na mnie popatrzył i pogadał, ale to napewno pomysłka.- usmichną się blado i przeniósł swój szmaragdowy wzrok w jej stronę. Poczuła ukłucie zazdrości, że już nie mają tak podobnych oczu.
-O czym chcesz pogadać?- zapytał z lekkim uśmieszkiem. Clary oparła się na łokciach, spoglądając na niego.
-No wiesz. Jak to jest mieć brata, który już nie chcę zniszczenia całego świata? Jak to jest mieś siostrę anielice, która zrobi to za niego po waszej śmierci? I takie tam...- jego oczy stały się ciemniejsze, a uśmiech zniknął.  Odepchną się od framugi okna i usiadł przy niej na łóżku. Chwycił szybko jej dłonie i zmusił do spojrzenia w jego oczy.
-Clary to też dla mnie nowość. To wszystko...to dzięki tobie. Mam szansę, o której marzą inni, a ja ją otrzymałem. Mimo iż może czeka mnie śmierć, będę walczył. Do końca dla ciebie i dla innych, aby pokazać, że się zmieniłem. Chcę być twoim bratem. Normalnym kochającym i wnerwiającym swoją siostrzyczkę.- uśmiechną się, a Clary nie pozostała mu dłużna.
-Czy to będzie dziwne, że przytulę się do siostry?- zapytał unosząc jedną brew. Clary parsknęła śmiechem i wtuliła się w jego bok.
Nie czuła już tego obrzydzenia jak kiedyś jego bliskością. Teraz się wszystko zmieniło. Uśmiechnęła się szeroko.
Jonathan zaczął nawijać jej kosmyki na palec, przyglądając jej się z ukosa.
-Dlaczego się uśmiechasz?- zapytał ciekawy.
-Z tego, że wreszcie mam brata.- teraz to on się uśmiechną szerzej, ale zaraz znów się nachmurzył
-Co jest?- zapytała zaniepokojona. Westchną, ale się od niej nie odsuną.
-Wiesz może i jestem, twoim bratem, ale inni mnie tak nie widzą. Nie mogę zejść na dół bo zaraz sztyletują mnie wzrokiem. Wiem, że moje dawne czyny były i są niewybaczalne i nie wiem jak to będzie. Już zawsze będą mnie takiego widzieć Clary.- spojrzał na nią smutno.
-Jestem może inny, ale z wyglądu pozostaję taki sam. Będzie im to przypominać, co uczyniłem.- Clary odsunęła się od niego gwałtownie marszcząc czoło.
-I właśnie dlatego jestem tutaj Jomathanie. Będę walczyć o twoją drugą szansę, aby ci zaufano i dano wybór. Już nigdy nikt nie będzie nie zrobi robił tego za ciebie. Jesteś już tylko i wyłącznie sobą. Nie Sebastianem...Nie demonem. Jesteś teraz prawdziwym Nefilim.- uśmiechną się do niej delikatnie i znów przylulił. Clary się nie wyrywała i tylko objęła go mocniej.
-Już mne irytujesz swoimi gatkami. Czyli jesteś moim bratem z prawdziwego zdarzenia.- czuła jak się śmieje w jej włosach.
Położyli się na łóżku koło siebie spoglądając na popękany biały sufit.
-Czy zauważyłeś, że się zmieniłam?-
-Chodzi ci czy jesteś wciąż uparta, mała i nie dająca za wygraną?- uderzyła go lekko w ramię, a on wyszczerzył się.
-Nie. Chodzi mi o stronę Anioła. Czy zmieniłam się tylko z wyglądu, a nie...- bała się, że stanie się zacięta i zimna jak inni z jej rodzaju. Lękała się, że będzie spoglądać na innych z wyższością, a ona przestanie być sobą.
Jonathan obkręcił się na bok, a ona zrobiła to samo. Byli blisko siebie patrząc sobie w oczy. Dotkną delikatnie jej policzka, a ona przypomniała sobie o zmianach. O tym, że jest inna, zmieniona. Jak je skóra zrobiła się złota, a tak charakterystyczne dla niej piegi zniknęły. Jak jej oczy stały się jaśniejsze. Nie była sobą. Nie czuła się tak...
-Jesteś wciąż moją Clary. Mimo iż to co złe zostało wypalome z Sebastiana to pamiętam jego podziw dla ciebie. Wspomnienia twojego chartu ducha i miłości do innych. Jak się nie poddawałaś, jak sprytnie mnie podeszłaś w Edomie.- Clary tu lekko się wzdrygnęła na wspomnienie martwego Jonathana, przebitego przez nią i leżącego w kałuży swojej krwi. Ale on uśmiechał się dalej, głaszcząc ją delikatnie kciukiem po policzku.
-Jesteś wciąż sobą. Mimo iż zostałaś Aniołem jesteś nadal Clary. Widzę to w tobie, siostrzyczko. Jesteś inna niż inne anioły i dlatego wiem, że nie dojdzie do wojny.-
-Dlaczego we mnie tak wierzysz. Ja sama w siebie nie wierzę.- uśmiechną sie i nachylił się całując ją w czoło.
-I dlatego to jest dowód, że nadal jesteś sobą. Ale ja cię zmienię. Nie odpuszczę dopuki w siebie nie uwierzysz. Gdy nie zobaczysz ile jesteś warta.- spuściła wzrok, ale uśmichnęła się do niego.
-A jak sprawa z Jocelyn? Ona przynajmniej dlaję ci sznasę?- westchną i znów sie przewrócił na plecy.
-W pewnym sensie...chyba tak. Ale nigdy nie będę tobą. Od dawan żyła ze świadomością, że jestem demonem i trochę trudno jej się pogodzić, że mnie odzyskała. Będzie ciężko...-
-Pomogę ci. Mnie też się nie pozbędziesz.-uśmiechną się szeroko.
-I nie mam zamiaru.
-A właśnie. Jako mój brat musisz mnie wspierać i pomagać.
-A co już masz jakieś nowe kłopotu wykraczające poza wojnę? Jace jest niegrzeczny? Mogę już teraz do niego pójść i z nim pogadać.- Clary zaśmiała się, siadajác na łóżku.
-Nie, ale musisz mi w czymś koniecznie pomóc.- on też poderwał się spoglądając niepewnie na nią. Ona uśmiechnęła się diabelnie.
-Musisz mi pomóc ostrzyc Magnusa...

czwartek, 22 stycznia 2015

Rozdział 11 Groźba wojny

-Jace... Zaraz złamiesz mi żebra.- wydusiła Clary przytulana zbyt mocno przez chłopaka, który zachowywał się inaczej niż zwykle. Clary była przyzwyczajona do zimnego, aroganckiego, a nawet wrednego Jace'a, ale czasem się przed nią otwierał, ale tylko przed nią. W pokoju wciąż byli wszyscy z uśmieszkami. Począwszy od ulgi, szczęściu, a kończąc na drwinie.
-Nie mów Aniele, że jesteś taka delikatna.- rzucił z sarkazmem i aroganckim uśmieszkiem, który tak zawsze kochała. Puścił ją, ale nadal trzymał się blisko niej.
-Czyli zamierzasz mnie wykiwać z zawodu. Co ja pocznę, jak wytrwam w ty świętym spokoju.- rzucił rozbawiony Magnus.
-Dasz sobie radę. Masz tyle ciekawych zajęć na przykład jaką fryzurę dzisiaj sobię strzelę?- rzucił Jace rozsiadając się na kuchennej ladzie.
 Byli w małej lecz przytulnej kuchni, w której mieścił się dębowy prostokątny stół, przestronna lada i antyczne drewniane szafki. Widać było, że Magnus cenił sobie wystrój pomieszczeń, w których przebywał.
-Czy łaskawie opowiecie o swojej malowniczej randce. Zakończenie dobrze znamy, ale tak lubię te początki.- zaczął Magnus rozwalając się na krześle i opierając nogi na kolanach Aleca.
-Kiedy ostatnio zmieniałeś skarpetki?- spytał chłopak odwracając glowę najdalej od nóg Magnusa.
-Pewnie myślał, że go takiego lubisz, gdy świntuszy.-rzucił Jace i widocznie miał coś do czarodzieja, bo wybrał go sobie na obiekt drwin. On tylko uśmiechną się szelmowsko i pocałował Aleca w policzek, który zarumienił się i odwrócił wzrok.
-Patrz jak to lubi. A więc czekam na tą historię mrożącą krew w żyłach.- spojrzał na Clary tak i reszta. Jace tylko odwrócił wzrok i widocznie nie chciał jej pomóc.
-Pojawił się Wiliam i zaczął już zmawiać nocnych łowców przeciwko nam, przeciwko mnie i Jonathanowi.-zauważyła jak wszyscy przenoszą gniewny wzrok na niego, ale on stał nieporuszony wpatrzony w podłogę nieprzytomnym wzrokiem.
-Chciał wiedzieć czy jestem Upadlym aniołem, czy wysłanniczką Razjela.
-A kim jesteś?- zapytała Isabelle, która stała z Simonem przy oknie i chyba najdalej od Jonathana.
-Wysłanniczką, ale...-zawachała się przygryzajac boleśnie dolną wargę.
-Ale co?- dopytywał się zaniepokojony Simon. Wciąż wyglądał mizernie, ale powrócił zdrowy błysk w oczach i żyły były bardziej ukryte pod bladą skórą.
-Jest niedobrze.- wyznała Clary, która zamieniła zaniepokojenie w determinacje.
-Zostałam przysłana tutaj aby ochraniać Jonathana, ale to nie był jedyny powód. Clave jest coraz słabsze i bardziej skonspirowane. Już teraz niszczą sojusze z fearie, ale to dopiero początek. Zbliża się kolejna wojna, którą Razjel przewidział nie tylko w naszych szeregach.- zacięła się i spojrzała na przyjciół.
-O co chodzi Clary?- wtrącił i jednocześnie pośpieszył przyszywaną córkę zmartwiony Luke. Clary westchnęła, że musi być posłanniczką takich złych wieści.
-Magnusie napewno przeczuwałeś, że ten dzień nadejdzie.- zwróciła się do czarodzieja, który się już nie uśmiechał.
-Tak. Każdy czarodziej, który ma pochodzenie demoniczne o tym wiedział, ale ja mam tatusia ustawionego troszeczkę wyżej w hierarchi. Anioły stępujące na ziemię, demony, które szybciej wracają w trwalszej postaci. Wszystko może oznaczać tylko jedno.-
-Wielką imprezę?- zapytał Simon, a Isabelle szturchnęła go łokciem w bok.
-Jeśli uważasz porozumienia, które odbywają się co tysiąclecia to tak. Szykuje się wielka impreza, a ludzie tak i śwat nie będą mieli się dobrze.
-Nie rozumiem. Jakie poruzumienia? Przecież zatargi między siłami Nieba i Piekła zostały zażegnane. Anioły upadły dołączając do szeregów Nefilim, lub zostając demonami, ale to wszystko miało początek ku zaraniu świata.- powiedziała zaszokowana Jocelyn w ramionach Luka. Nie mieli szczęścia, aby zostać małżeństwem, a Clary nie otrzymała prawdziwego ojca, którego i tak brała za Luka.
-I właśnie w tym sęk. Poruzumienia się odnowią. Demony nawiedzają ten świat w zbyt dużych ilościach, szeregi Nefilim są nikłe i osłabione. Jeśli równowaga została zachwiana, to widocznie pozostaje tylko jedno.-
-Wojna.- powiedziała z mocą Clary.
-Wielka bitwa, w którą wmiesza się pierwszy raz Niebo i Piekło. Jeśli do tego dojdzie cały świat na tym ucierpi. Nic nie przetrwa. Jeśli się rozpocznie to się zakończy, gdy wszystko co żyje umrze i powróci równowaga.
-Jaka równowaga?-dodał zdziwiony Alec.- Jak wszystko umrze, to przecież to będzie złe. Jak to może być dobre. Jak po takiej żezi może nastać równowaga?-
-Aleksandrze. Gdy wszystko zginie pozostaną tylko siły wyższe bez ingerencji człowieka, nefilim, czy pomnejszych demonów. Wszystko powróci do początku, jakby życie i cała nasza historia się nie wydarzyła i wracała do początku.
-To chore.-stwierdziła Isabelle, której oczy niemal pochłaniały światło.
-Taka wola. Zapewne Clarisso masz większą rolę do odegrania tutaj niż się przyznajesz.-powiedział pierwszy raz Jonathan i teraz każdy przyglądał się tej dwójce, nawet Jace odwrócił się od ciekawego punktu na ścianie.
Clary westchnęła i popatrzyła z wyrzutem na brata.
-Tak.-
-Czyli moja druga szansa jest tylko pretekstem aby wysłać poaśrednika nieba.- Clary smutno pokiwała głową i podeszła do Jonathana.
-Jest jakby to ując moją motywacją do działania. Aniołowie nie są tacy jak ja Jonathanie. Myślisz, że one są jak my, nie. Jestem tutaj aby powstrzymać ponowienia porozumień, bo wtedy napewno wybuchnie wojna.
Wiliam już od dawna, od śmierci rodziny zaprzyjaźnił się z pewną demonicą, a ona w prezencie ofiarowała sztylet nasączony demoniczną trucizną. Bardzo blisko się z nim ostatnio styknęłam.- powiedziała to mimowolnie się krzywiąc, przypominając sobie agonalny ból.
-Lilitih?- zapytał z wielkim zielonym oczami Jonathan.
-Twoja przyszywna matka, nie zrezygnowała z dzieci Jonathanie. Szuka nowych i od jakiegoś czasu, a dokładniej od twojej śmierci nie jest zbytnio szczęśliwa. Wiliam jest już jej wysłannikiem, tak jak ja Nieba. Rozpoczyna się Wojna na ziemi.
-Co mamy robić? Kiedy zaczną się porozumienia?- zapytał Luke gładząc się narwowo po brodzie. Clary go rozumiała. Już teraz chciałaby wrzeszczeć lub miotać się po tym duszącym ją małym pokoju.
-Porozumienia rozpoczną się wtedy gdy dojdzie do naszej wojny. Na razie jest spokój, ale jeśli nie powstrzymamy Wiliama będzie coraz gorzej.-
-Ale co on planuje?- zapytała Jocelyn.
-Nie co on planuje, lecz co zamieża Lilitih? Ona zaczęła tą niebezpieczną grę. Tylko teraz musimy wiedzieć w co uderzy.- powiedział zamyślony Magnus, ale jego wzrok był już nieobecny, a myślami był daleko stąd. Było wiadomo już z góry, że ostatnie słowa wypowiadał do siebie.
-Jonathanie. Ty byłeś jej synem. Wiesz może coś o jej planach?- zapytał Luke.
-Nie. Teraz nie. Gdy byłem Sebastanem miałem z nią kontakt, a nawet przebłyski jakiś wizji, ale teraz gdy niebiański ogień wypalił demoniczną krew straciłem to.
-A widziałeś coś wtedy?-dopytywał się, a jego oczy lśniły błękitem. Jocelin patrzyla z przejęciem na syna i nażeczonego.
-Wszystko jest zamazane i niejasne, ale widziałem przebłyski wojny, która nadchodzi. Widziałem, że moje zabawy z Piekielnym Kielichem to tylko początek.- wszyscy wstrzymywali dech i zczęli rozpatrywać czarne scenariusze ich losu.
-Co się stanie jeśli dojdzie do wojny? Będziemy mieli jeszcze jakieś szanse na zahamowanie porozumień?- zapytał Alec.
-Nikłe. Wszystko musimy przemyśleć i zacząć działać przed wojną. Inaczej Piekło wykorzysta szanse, a Niebo nie pozostanie mu dłużne.- powiedziała Clary. Odkręciła się od nich nie chcąc by widzieli jej wyraz twarzy. Wyszła z pokoju, nie czekając na prośby wyjaśnień jej zachowania.
Szła na górę, po tych samych starych, spruchniałych deskach schodów ,ale wszystko stało się jeszcze bardziej ponure.
Gdy dotarła do swoich drzwi dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie miała zamiaru tam wchodzić. Nie chciała wspominać o ciążącej na niej powinności i o tym, że na końcu będzie musiała razem z innym aniołami zniszczyć świat niekończącą się wojną.
Nie miała zamiaru tego robić, ale widziała co się działo w Niebie.
Przygotowania broni, formowanie zastępów, tylko po to, aby zniszczyć to co ona kochała.
Zapewniali ją, że jeśli będzie przebywać w swojej naturalnej postaci przestanie się tak czuć... jak człowiek.
Weszła do środka, rzucając się w stronę okna i otwierając go na ościeeż wdychała zimne jesienne powietrze.
Okryła się szczelniej kocem hamując łzy. Tego będzie jej brakować. Żalu, łez, miłości do ludzi i poczucia, że jest jedną z nich. Ale już nie jest... I to było najgorsze.
-Chcesz się przeziębić?- usłyszała tak dobrze znany jej aksamitny głos. -Nie usprawiedliwisz się chorobą. Nie uciekniesz przed światem Aniele. Nie uciekniesz ode mnie.- objął ją od tyłu i poczuła przejumjacy ją od niego żar.
-Wiem i to jest najgorsze. Nie chcę zawieść i niszczyć razem z nimi tego co pokochałam. Nie chcę postrzegać świata tak jak oni.- obrucił ją szybko do ciebie spoglądając z góry. Nawet teraz w tej ciemności oświetlanej przez nikły blask księżyca widziała złoto jego oczy i srebrzysty blask włosów.
-Dlatego zostałaś Aniołem, jesteś inna. Może właśnie to pomoże nam zachować pokój. Niech inni zobaczą świat twoimi oczyma. Ja już go widzę, dzięki tobie.
Nie dostrzegałem go, jakby nikną w mroku, a ty rzuciłaś swoje światło.
Potrząsnęła przecząco głową, ale on już chwycił ją za brodę.
-Dlaczego tak we mnie wierzysz? Jestem słaba...
-Słaba? Oh aniele. Kiedy ty w siebie uwierzysz. Jesteś pierwszą osobą oprócz mnie zdolną do tak niebezpiecznych zagrywek. Poświęcasz się dla tych, których kochasz, walczysz o to w co wierzysz i uważasz się za słabą. Jesteś aniołem do świetej, anielskiej cholery i to powinno coś dla ciebie znaczyć. Ja już wcześniej widziałem to w tobie. Czas by dostrzegli to inni.
-Czyli urzekłam cię moimi jak to ująłeś seksownymi skrzydełkami?- Jace uśmiechną się i dostrzegła błysk w jego oczach.
-Oj tego jest o wiele więcej, ale nie chciałbym abyś innych aż tak urzekała.-
-A już miałam tak iść na naradę Clave. I jak ja ich przekonam?
-Weźmiesz mnie ze sobą i ja ich oczaruję swoim urokiem, a twoje skrzydełka pozostawię sobie.- mrukną całując ją w usta.
-Wiesz, że mam na sobie tylko koc?- zaczęła zadziornie, na co on ściągną okrywający ją materiał jednym szybkim ruchem
-Już nie.


wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział 10 Wewnętrzne światło

Została przyciśnięta przez Jace'a koło ściany. Nie mogła się ruszyć, bo jeszcze uniusł ją na wysokość swojej twarzy. Nie chciał tak wisieć więc objęła go w pasie nogami.
-Czyli będziesz mnie trzymał w takiej pozycji, przygwożdżoną do ściany, już zawsze?- Clary uniosła brew i uśmiechnęła się figlarnie. Czuła się lepiej, chociaż jeszcze nie wierzyła w swoją wartość. Ale świadomość, że Jace jej ufa i ją ceni była niesamowita.
-No nie zawsze w tej pozycji.- chwycił ją mocniej i sunął dłońmi wzdłuż jej tali.
- Ale na przykład  w takiej, o wiele częściej...- pocałował jej usta najpierw delikatnie potem mocniej. Czuła jak wzrasta jej temperatura, a policzki pokrywa szkarłatny od podniecenia rumieniec. Otworzyła szerzej usta i połączyła bardziej ich usta językiem potęgując i tak mocne doznania. Jęknęła z zachwytu mimowolnie z jego bliskości i poczuła jak się śmieje. Jego brzuch lekko drgał i po chwili całował jej szyję. Najpierw koło ucha, a później dalej w zagłębieniu szyi. Wtuliła się w niego czujàc jego zapach mydła i mięty. Głaskała go po włosach sunąc palcami po ich jedwabistej powierzchni. Było cudownie już chciała znów go pocałować, gdy nagle z ciemności wyłoniły się dłonie, które oderwały Jace'a od niej.
Zaskoczona upadła boleśnie na ziemię, obijając i słysząc chrzęst kości w barku. Poczuła przejmujący jej ciało ból i krzyknęła.
Chciała się otrząsnąć słyszác szamotanine i głośny upadek.
-Ja...-chciała coś powiedzieć, ale ponownie z mroku wyłoniły się dwie pary rąk. Zakryły jej usta i uderzyły czymś twardym w tył głowy.
Clary była zbyt oszołomiona, chociaż stawiała lekkin opór została zawleczona i oddalona od leżącego Jace'a.
Resztkami siły skupiła się i obraz stał się wraźniejszy, a głosy lepiej słyszalne, jakby powoli właniała się z wody na powierzchnie.
-Co od niej chce Matka?- usłyszała pytający kobiecy głos.
-Przecież ona jest aniołem, który ochrania Jonathana, jeszcze ci mało.- tym razem był to mężczyzna, który wlukł Clary w stronę prawie zniszczonego muru.
Wykożystała nieuwagę porywaczy i kopnęła go mocno w nogę. Jękną i uwolnił ją z mocnego uścisku. Clary szrpnęła się, ale druga para rąk nie dawała za wygraną. Wbił paznokcie w jej zniszczoną kurtkę i przybliżył ją do siebie jednym silnym szarpnięciem.
Uderzyła go w głowę, ale po chwili mężczyzna wbił jej sztylet w pierś. Krzyknęła i poczuła jak jej ciało drga od dreszczy i przeszył ją paraliżujący ból.
Krzyknęła, ale facet ją spoliczkował przypierając do muru. Uderzyła mocno głową i poczuła ciepło spływającej po niej krwi. Meżczyzna wyszarpną jej z ciała sztylet powodując zewnętrzny rozlew.
-Cholerna suka!- po chwili do głosu dołączył wysoki i muskularny mężczyzna z ciemnymi włosami i bardzo niebieskimi oczami widocznymi nawet z ciemności.
-Spokojnie. Już się nie będzie stawiać. Wbiłem jej demoniczne ostrze.-odezwał się i Clary wreszcie go rozpoznała.
-Wiliam...- wyszeptała, ale to dało sygnał, aby przytrzymała ją pozostała dwójka. Clary widziała ich stroje bojowe i już wiedziała, że także są Nocnymi Łowcami.
-Patrzcie. Jeszcze pamięta. A już myślałem, że takie szmaty jak ty zapominają o takich postawnych obywatelach Clave.- przybliżał się do niej leniwie, a jego oczy robiły się coraz ciemniejsze.
-Jakoś ich tu nie widzę, ale pamiętam także takie sumowiny jak ty.- splunęła na niego, a on uderzył ją prosto w ranę na piersi. Krzyknęła i znów poczuła jak ktoś policzkuje ją, ale ten ból nie równał się z tamtym. Ledwo przytomnie usłyszała śmiech i zbliżające się kroki Wiliama.
-No no no. Co jest z tobą Aniołku. Pokaż coś. Rozwiń skrzydełka i spróbuj uciec.- wyszeptał jej przy uchu tak blisko, że Clary czuła jego oddech na swojej twarzy. Po chwili poczuła zimne i odrażające dłonie na swoim udzie, które sunęły mocno wbijając się głęboko w skórę. Chciała się wyrwać, ale była zbyt oszołomiona.
Nagle usłyszała cichy stukot i szczęk uderzanej o siebie broni lub metalu.
Zobaczyła go. On był jej Aniołem Stróżem w złotej podświacie słonecznego blasku z groźną i niebezpieczną miną dla jej wrogów. Magła przysiądz, że widziała grozę i strach w jego ciemnych już oczach.
Chciała coś powiedzieć do niego. Krzyknąć by się nią nie przejmował, ale z jej gardła poleciała krew. Zaczęła spływać jej po twarzy nie oozwalając na wydobycie drzwięku.
-Wypuście ją!- warkną na nich głośno z niebezpieczną i ostrzegawczą nutą w głosie. Wiliam niechętnie zabrał dłoń i odwrócił się do Jace'a z uśmieszkiem.
-Wiliam.- wywarczał ponownie Jace -Czy to miałeś na myśli, że będziesz wymierzał sprawiedliwość Clave? Będziesz napadał i napastował dziewczyny, nie mówiąc o Aniołach.
-Obiecałem także, że Morgensternowie zapłacą. A ta tutaj mimo kim jest, nie będzie dla mnie wyjątkiem.- wskazał ręką na Clary, a Jace z przestrachem jeździł po niej wzrokiem. Czuła się w jego oczach obnażona i słaba. Nogi same się pod nią osówały i czuła jak nich płynie jej krew.
Chciała się ruszyć pokazać, że wszystko dobrze, ale ręce trzymały ją w żelaznych uściskach, a ona sama nie była wstanie ustać. Wzrok stał się błędny, a obraz rozmywał się zakrywając Wiliama i Jace'a.
-Zabiję cię!- krzyknął Jace, a Clary dojrzała lśnienie serfickiego- Co jej zrobiłeś?!
-Czy naprawdę użyjesz jednego z naszych mieczy na Nocnego Łowce? Ona nie powinna zostać Aniołem! Nie zasłużyła na taki przywilej! Jest skażona krwią Morgensternów i ich wychowaniem. Demon nie może udawać Anioła. Prędzej odetnę jej skrzydła niż będą ją szanował.- po chwili usłyszała przeninające ostrze powietrzemi głośny krzyk Wiliama.
-Zapłaci... za to... ona.- Jace warkną na niego niczym rozwścieczone zwierze. -Zajmijcie się nim. -Machnął na stojącą obok Clary dwójkę, która wypuściła ją, a ona poleciała bezwładnie do tyłu, ale Wiliam owiną ją sobie wokół szyi. Chwycił jeden z jej kosmyków i powąchał.
-Mym... Pachnie niezwykle słodko. Czy wyczuwam cytrusy i coś jeszcze... Rozumiem co w niej widzisz.- przejechał ręką po jej ciele i nagle usłyszała gwar bitwy. Szczęk broni, stukot butów o kamień drogi i jedno głośne łupniecie od ziemię.
-Znajdziemy sobie jakieś usronniejsze miejsce.- szeptał jej to tak blisko ucha,że nie wiedziała czy drży od utraty krwi, zimna, czy jego bliskości , z którą nie miała siły walczyć.
-Czego...chcesz?-wyszeptała, a z jej ust poleciała kolejna stróżka krwi. Teraz w świetle księżyca zobaczyła, że nie jest czerwona, ale złota.
-No jak to co. Mało kto ma szanse zabawienia się z upadłym aniołkiem w środku lasu. Wygrałem los na niebiańskiej loterii.
-Ja nie upadłam.-zaprzeczyła z większą mocą. Postawił ją na ziemię przyciskając do jednego z pobliskich drzew. Nierówna i chropowata kora powbijała jej się w skórę.
Mimowolnie syknęła, a on się roześmieł. Jego odgłos ponioślo echo odbijające się od pozostałej roślinności.
-Prosze. Jesteś tu, a żaden Anioł nie ma prawa opuścić nieba. Chyba, że nasz kochany opiekun Razjel ci pozwolił, ale szczerzę w to wątpię. Jest to warunek paktu pomiędzy sferami Nieba i Piekła. Wielkie Anioły i Demony mogą tu przebywać tylko za sprawą większej siły. Lilitih mi mówiła, że nie zostałaś nawet przeszkolona. Plus dla niej bo pragnie zagłady świata, ale dla innych wątpię.- Clary wiedziała do czego zmierza i przęłknęła głośno ślina. Jej wzrok wyostrzył się i zobaczyła, że Wiliam szczegółowo jej się przygląda.
-Niegrzeczna. Pewnie nie powiedziałaś innym o swojej potędze i o tym, że jesteś albo wybrana na misję, albo upadła.
Aż cię korci by się dowiedzieć. Ale nie tego chcesz nie chcesz prawdy. Ty chcesz śmierci Jonathana za czyny Sebastiana.- uderzył ją w ranę na piersi i krzyknęła cicho pozbawiona tchu.
-Jak mogłaś zostać Aniołem! Za przywrócenie Sebastiana do życia powinnaś smażyć się w Piekle.
-On...powinien mieć...szanse.- szepnęła ledwo łapiąc oddech.
-Nie! On jest potworem! Zawsze nim był i będzie! Mimo iż tamten Sebastian zginął pozostał Jonathan. Z tym samym wychowaniem i mrocznym sercem. Będzie taki sam jak przedtem! A ty go sprowadziłaś!
-Tak... uratowałam go. Nie skrzywdzisz go. Ma moje błogosławieństwo. - powiedziała to mocniejszym głosem ze stanowczością.
-Ale ciebie mogę.
-Próbuj, ale jego nawet po mojej śmierci nie tkniesz. Wrócę do nieba i znów zejdę.- wyszeptała jeszcze ciszej już prawie krztusząc się powietrzem i swoją krwią.
Poczuła ostatkami świadomości jego napór i mruknięcie zadowolenia przy jej uchu. Poczuła jak dotyka ją mokrą dłonią i śmieje się.
-Rozumiem poniekąd. Jest niezła, ale jej czyny mówią same za siebie. Może mogłaby mi to jakoś wynagrodzić. Co powiesz na to Aniele.- powiedział ostatnie słowo trącając jej policzek głową- głośne warknięcie przetoczyło się po lesie i po chwili leciała w powietrzu. Wiliam ją rzucił, a ona uderzyła z impętem w kolejne drzewo. Spadła z trzeskiem swojej kości na ziemie łapiąc oddech niczym asmatyczka.
Jej oczy nie widziały już niczego oprócz ciemności, a ona sama czuła wszechogarniającą ciemność napierającą ją i strącającą w światło.
Prócz bólu od rany, który rozchodził się na całe ciało czuła jak ktoś nią niesie i przeklina pod nosem.
Dzwięki niknęły w ciemności, a ona sama odrywała się od ciała. Ból stawał się odleglejszy, a światło jaśniejsze, ale nagle w ciemnościach umysły usłychała najpiękniejszy dla niej głos
-Obiecałaś, że ze mną zostaniesz. Powiedziałaś, że wróciłaś dla mnie, do mnie. Nie łam danego mi słowa.- dosłyszała w tym tonie błaganie, czułość, rozpacz jakby miała jego twarz przed sobą.
Nie mogła go zostawić, ale świat był przeciwko niej spychał ją jak odpadek do kosza, a ona kurczowo łapała się jego głosu.
Wróciła, walczyła z mrokiem i śmiercią, wracając do cierpienia do bólu.
Otworzyła chwilowo oczy i krzycząc agonalnie. Zobaczyła zamazane palmy postaci i inne mniej świetliste blaski zieleni i błekitu.
Słyszała stukot butów o drewno podłogi i niewyraźne zdenerwowane krzyki.
Ból stał się wyraźniejszy, a drgawki wtrząsały jej ciałem. Ktoś ją przeniósł i przytrzymał do chłodnej i kojącej powierzchni. Jej sukienka została zerwana i ktoś dotykał jej rany.
Krzyknęła głośniej, ale po chwili głos uwiązł jej w gardle przez wypływającą z ust krew.
-Traci dużo krwi.- wreszcie dosłyszała strzępy rozmów. -Rana jest głęboka, ale nie wiem dlaczego jest aż tak poważna. Jest teraz Aniołem...- znów krzyknęła a uścisk po jednej stronie się zwiększył.
-Ale ten sztylet nie jest z adamantu. To demoniczny metal nasączony trucizną wielkiego demona.- usłyszała głos Jonathana.
-Jona...-wychrypiała i poczuła dotyk na policzku.
-Cii... Wszystko będzie dobrze, nie martw się.
-Nie...- znów się zakrztusiła własną krwią. -Ja nie wrócę... Idę do niej.- nie mogła się skupić. Chciała się pożegnać i przeprosić. Widziała, że demony chcą się jej pozbyć, ale żeby być uwięzioną w piekle...
-Co? O czy, ona mówi?- usłyszała głos Jace'a.
-Anioły po śmierci tutaj idą spowrotem do nieba, ale ona ma w swojej krwi demoniczną truciznę. Dla takich nie ma powrotu jest tylko Piekło.- usłyszała Magnusa, który mówił donośnym, ale smutnym głosem.
-Zrób coś. Musisz!- krzyczał, a Clary poleciała łza. Znów uchyliła powieki i zobaczyła zamazane plamy. Ciemność była za silna.
-Jace- wyszeptała bezdźwięcznie, ale i tak ktoś podszedł.
-Zostajesz tutaj. Rozumiesz. Zostajesz! Nie pozwolę ci odejść. Pamiętasz, jesteś moim światłem, aniele. Nie zostawiaj mnie w ciemności.- pokręciła głową, ale silne i ciepłe dłonie delikatnie objęł jej policzki.
-Jesteś Aniołem do jasnej niebiańskiej cholery! Nie jesteś Upadła! Masz misje! Nie zostawiaj nas. Nie zostawiaj rodziny i Jonathana. Nie opuszczaj mnie!
-Wyjdźcie...- wychrypiała
-Co?
-Zaufaj mi- powiedziała znów bezgłośnie. Gdy nie czuła juź jego dotyku, ani uścisku na dłoniach, zapadła w ciemność.
Szukała światła. Szukała oświetlonej drogi.
Miała jedną szansę, jedyną... Zobaczyła ją chwytała się jej i czuła przeszywające ją ciepło. Tak się czuła za pierwszym razem. Jak się zmieniała i wypalała z siebie wszystko co przeszłe żywym niebiańskim ogniem.
Teraz było podonie, ale Ogień był już wcześniej.
Krzyknęła z bólu i rozchodzącego się ciepła. Przeszukiwał jej ciało zabierając zimną i nieprzyjazną demoniczną truciznę.
Kolejna fala wylała się z jej ciała, tym razem ta zła. Czuła się lepiej, a ból był przyjazny, nie tak ostry i natarczywy szykujący ją do bolesnej śmierci, ale kojący.
Jej ciemność wypełniło światło. Tym razem jej własne. Pochodzące z jej wnętrza, a nie zsyłane przez niebo, przez innych.
Teraz to czuła. Ona zawsze je w sobie nosiła, ale teraz odzyskała.
Otworzyła oczy, a czarna mgła, która przesłaniała jej świat zniknęła.
Jej rana się zasklepiała, a skrzydła rozwinęły oświtlając każdy kąt pomieszczenia, jej anielskie runy się uwydatniły i zaczęły działać. Krew się uzupełniała, a siły wracały.
Rozejrzała się w pełni świadoma widząc kałuże złotej i czarnej krwi wymieszanej z trucizną.
Była prawie naga zasłonięta niebiańską poświatą, ale teraz gdy znikała nie miała niczego na sobie. Jej poszarpana i mokra od krwi sukienka leżała na podłodze.
Skrzydła się schowały i runy zniknęły. Stanęła pewnie na nogach i chwyciła leżący na poplamionej kanapie koc.
Owinęła się nim i ruszyła w stronę rozmów za drzwiami.
-Ona umiera. Zostaw mnie, albo urżnę ci rękę.- usłyszała szamotaninę i krzyki Jace'a.
-Możesz próbować. Kazała jej sobie zaufać, a ja jej wierze.- tym razem odezwał się zdenerwowany Jonathan.
-Czemu tu siedzisz i się szczerzycz Magnusie. Wielki Czarnoksiężnik, a używa swojej magii tylko do ogrzewania swojej dupy.- Clary mimowolnie się uśmiechnęła i pchnęła drzwi do środka i weszła.
-Zostawić was na chwilę by umrzeć, a już chcą się sami zabić. Chyba muszę zwolnić Magnusa i sama was pilnować.- powiedziała zadowolona Clary widząc zszokowane spojrzenia i uśmieszek wyższości Magnusa.
-Ten czarnoksiężnik owszem ogrzewa swoją dupe w chłodne noce, ale ona wyleczyła się sama. I chyba wykiwa mnie z zawodu.
-Clary.
-Nie Anioł święty.- uśmiechnęła się i podbiegła do wrośniętego w podłogę Jace'a.
Oderwała się po chwili od niego, bo miała wrażenie, że przytula marumurowy posąg.
-Najpierw każesz mi ze sobą zostać, a teraz taki jesteś. Mam sobie pójść.- chciała jeszcze coś mu nagadać, ale przysunął ją gwałtonie do siebie i pocałował.
Przez chwilę miała wrażenie, że znów odlatuje, ale nie. Była tu z nim, tak blisko.
-Chyba muszę częściej tak cię szokować.-mruknęła cicho do jego ucha.
-Nawet nie próbuj.

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 9 Nie łam obietnicy!

Szli tak kamiennymi drogami Alicante, pomiędzy zniszczonymi domami Nocnych Łowców. Wiele z nich zostało dosłownie zrównanych z ziemią. Pozapadane w sobie, Jace widział ich solidne fundamenty i popiół od spalonych konstrukcji. Im dalej szli tym więcej było rumowisk, a widok zimniejszy wywołujący niemiłe uczucie w żołądku.
Spojrzał z ukosa na Clary, która z zaciśniętymi mocno szczękami nawet nie zważała na otaczający ich obraz. Wciąż miała na sobie czarną przylegającą sukienkę lekko zakrytą przez zielony płaszcz, który idealnie pasował do jej szmaragdowych oczu. Wzrok miała wbity w ziemie, a oczy błądziły nieobecnie. Nawet teraz, gdy było późne jesienne popołudnie i zbliżał się zmierzch, jej oczy lśniły i błyszczały bardziej świetliście od słońca. Jej skóra była w jego promieniach prawie złota, a włosy wiły się jak żywe płomienie na jej ramionach. Była taka piękna, a jednak dostrzegł dziwny grymas na jej twarzy.
Widział napięcie w jej mięśniach i zmarszczone lekko brwi. Nikt zapewne by nic nie zauważył, ale on znał ją zbyt dobrze.
Wyciągną rękę w jej stronę i złapał ją w nadgarstku nagle stając. Szarpnięta do tyłu znalazła się w jednym momencie przytulona do Jace'a. Wreszcie na niego spojrzała lekko z irytacją na pół z zaskoczeniem. Jace uśmiechnął się triumfalnie i złapał ją mocniej za ramiona. Jej zmarszczka na czole pogłębiła się, a usta lekko uchyliły.
Włosy zaczęły opadać jej na twarz, zakrywając ją, gdy spuściła wzrok. Jace odgarnął je za ucho jednym zwinnym gestem  i chwycił ją delikatnie za brodę. Gdy już chciała ponownie odwrócić wzrok nakierował ją znów na siebie.
-O co chodzi?- mruknął udając smutek i rozczarowanie. - Zabierasz mnie na romantyczny spacer, czy zamierzasz zwabić mnie za sobą do lasu i zabić?- zapytał lekko się uśmiechając i unosząc jedną brew do góry. Ale ona tylko sapnęła i wyswobodziła brodę z jego uścisku.
Przytuliła się do niego wtulając twarz w jego pierś. Położył głowę na jej i głaskał ją krzepiąco po włosach. Czuł jej ciepło i słodki zapach, który wypełniał powietrze wokół niego. Poczuł cytrusy i uśmiechną się mimowolnie.
 Wplątał palce w jej włosy czując ich delikatność i fale ognistych loków. Odsunął ją delikatnie i niechętnie od siebie i znów zobaczył tą nielubianą przez niego minę. Znów ta maska, którą tak często na innych stosował udzieliła się także jej.
 Ukrywała emocje za grubą ścianą stworzoną przez siebie. Znów nie patrzyła na niego i bawiła się palcami.
-Clary.- powiedział jej imię ze stanowczością, ale zmieszaną z uczuciem. Podniosła wzrok, a jej źrenice się rozszerzył. Często tak robiły, gdy spoglądała na niego.Wyczuła, że chce wyjaśnień więc westchnęła, a jej mina pokazywała, że jest zmęczona.
-Dokonałam wyboru. Pomogłam bratu.- zagryzła dolną wargę. Zawsze tak robiła gdy się czymś zamartwiała. Przejechał dłonią delikatnie po jej ramieniu i poczuł, że uroczo zadrżała.
- Dałam Jonathanowi drugą szansę ryzykując wszystkim.- spojrzała wymownie na Jace'a, a on uśmiechnął się. Zarumieniła się słodko i ciągnęła dalej.
-Ale... Widocznie nikt tego nie dostrzega. Widzą Sebastiana, ale on już nim nie jest. On umarł ,pozostawiając Jonathana. Dostałam skrzydła za ofiarę, ale czuję, że ona jest na marne. Nikt go nie zaakceptuję. Może nawet teraz się zmawiają, aby go...-
-Ja to widzę, Aniele.- znów ta iskierka zajaśniała w jej oczach, podniecenia i radości. Uśmiechnęła się delikatnie.
-Wciąż nazywasz mnie Aniołem, ale nie wiem czy nim jestem. Chyba nie zasługuje na jego miano. -tym razem to Jace zmarszczył czoło, przyciągając ją mocniej do siebie. Uniósł ją i przysunął do jednej z ocalałych ścian marmurowych budynków. Zaskoczona cicho jęknęła, a w Jace'e obudził się płomień pożądania. Była teraz między nim, a ścianą. Wciąż obejmował ją mocno, unosząc na wysokość twarzy. Owinęła nogi wokół niego i zaciskając mocniej uchwyt wokół jego szyi.
-Zawsze byłaś moim aniołem. Zmieniłaś mnie dodając do mojego życia światło, Clarisso...- wymruczał przy jej uchu- Ty zawsze byłaś aniołem tylko teraz masz bardzo seksowne skrzydełka- parsknęła śmiechem, mierzwiąc mu włosy, które lekko opadły mu na oczy.
-Dajesz ludziom nadzieję na lepsze życie, aniele. Każdy ślepiec bez światła jest zagubiony. Ja byłem jednym z nich a ty pokazałaś mi drogę. Rozjaśniłaś mrok, w którym się kryłem. Teraz gdy weszłaś w moje życie już cię nie wypuszczę, bo jesteś moim promieniem, moim płomieniem, moim światłem.
-Czyli będziesz mnie trzymał w takiej pozycji, przygwożdżoną do ściany, już zawsze?- uniosła brew i uśmiechnęła się figlarnie, ale widział jaka jest szczęśliwa.
-No nie zawsze w tej pozycji.- chwycił ją mocniej i sunął dłońmi wzdłuż jej tali.
- Ale na przykład  w takiej, o wiele częściej...- pocałował jej usta najpierw delikatnie potem mocniej. Poczuł jak Clary robi się rozluźniona i gorąca. Przyciągnęła go jeszcze mocniej i pogłębiła pocałunek wsuwając język i wywołując jeszcze mocniejsze doznania. Jęknęła, ale Jace wiedział, że nie od bólu. Uśmiechnął się między pocałunkami i zaczął całować zagłębienie na jej szyi. Tu jej zapach był mocniejszy, a pod skórą czuł szybkie pulsowanie krwi. Serce trzepotało jej szybko, tak jak u niego samego.
Tylko, że u niej ten dźwięk był jak skrzydełka kolibra, a u Jace jak stado rozjuszonych ptaków i wszelkich latających istot.
Nagle wszystko stało się zbyt szybko, by temu zapobiec. Coś pociągnęło Jace'a do tyłu odrywając go od Clary, która z łoskotem osunęła się na ziemie. Usłyszał nieprzyjemny chrzęst kości i przeraźliwy krzyk Clary, która złapała się za ramię.
 Momentalnie coś uderzyło go mocno w żołądek i w twarz. Poleciał na ziemie, obijając głowę o kamienną powierzchnie drogi.  Poczuł smak krwi w ustach, a w oczach zatańczyły mu gwiazdy. Szybko wracając do trzeźwości, wstał jeszcze chwiejnie, odwracając się do napastnika.
 Ale nikogo nie było. Nikogo. Nawet Clary...
 Jego serce i żołądek zrobiły fikołki wywołując mdłości. Wpadł w pierwszą napotkaną uliczkę, bacznie rozglądając się po okolicy i wypatrując śladów. Nagle zobaczył ślad złota, a w  oddali usłyszał głośny krzyk i śmiechy.
Szybko pobiegł przed siebie, skręcił w lewo i wypadł na jeden z małych placów zakończony murem z jednej strony, a z drugiem cieniem lasu.
Jace zobaczył ruch w ciemności i ciche szepty. Przebiegł długość placu, mijając porozrzucane jesienne liście i gruzy jednego z murów Alicante. Nagle usłyszał jeszcze donośniejszy głos.
-No no no. Co jest z tobą Aniołku. Pokaż coś. Rozwiń skrzydełka i spróbuj uciec.- Jace poczuł zbierającą się w nim furie. Rzucił się w stronę męskiego głosu z dzikim krzykiem. Zobaczył, że nie jest sam. Sylwetki zrobiły się wyraźniejsze w lekko niknącym świetle.
Momentalnie popatrzyli w jego stronę, ale nie zdążyli zareagować. Już powalił jednego z nich waląc go z całej siły w twarz. Poczuł krew na pięści, a facet runą na ziemie już się nie ruszając. Spojrzał na pozostałych wypatrując Clary.
Była...
Przy ścianie muru. Dwóch z nich trzymało ją ledwie przytomną ze zbolałą miną. Jeden z nich pochylał się nad nią dotykając jej nogi na poziomie uda. Popatrzyła na niego, a z jej ust poleciała strużka płynnego złota i cichy nieprzyjemny jęk.
Koło nich stała jeszcze dwójka przyglądając się Jace'owi w przestrachu, ale w gotowości. Zobaczył błysk srebrnych broni. Nocni Łowcy...?
-Wypuście ją!- zażądał z głośnym warknięciem. Ten, który pochylał się nad Clary wyprostował się i staną w ostatnim promieniu zachodzącego słońca. Zobaczył krótkie brązowe włosy i dziwne niebieskie oczy, które teraz zrobiły się niemal czarne.
-Wiliam.- wywarczał ponownie Jace -Czy to miałeś na myśli, że będziesz wymierzał sprawiedliwość Clave? Będziesz napadał i napastował dziewczyny, nie mówiąc o Aniołach.
-Obiecałem także, że Morgensternowie zapłacą. A ta tutaj mimo kim jest, nie będzie dla mnie wyjątkiem.- wskazał oskarżycielsko na Clary, która ledwo trzymała się na nogach. Miała rozcięcie w czarnej sukni, a po jej nogach płynęła jej złota krew. Wzrok miała błędny, jakby nie wiedział co się dzieję, jak pod wpływem narkotyku.- A widziałem, że sam nieźle się z nią zabawiałeś.- uśmiechnął się, a Jace miał ochotę zdrapać mu go z twarzy.
-Zabiję cię!- krzyknął Jace, wyciągając jeden z serfackich noży.- Co jej zrobiłeś?!
-Czy naprawdę użyjesz jednego z naszych mieczy na Nocnego Łowce? Ona nie powinna zostać Aniołem! Nie zasłużyła na taki przywilej! Jest skażona krwią Morgensternów i ich wychowaniem. Demon nie może udawać Anioła. Prędzej odetnę jej skrzydła niż będą ją szanował.- . Jego twarz stężniała, a ręką powędrował do paska. Jace szybko rzucił sztyletem, który wbił się w dłoń Wiliama. Wrzasną, a jego dłoń zabarwiona szkarłatem zaczęła drżeć.
Hamując kolejny krzyk, uśmiechnął się szaleńczo z sykiem.
-Zapłaci... za to... ona.- Jace warkną na niego niczym rozwścieczone zwierze. -Zajmijcie się nim. -Machnął na stojącą obok Clary dwójkę, która wypuściła ją, a ona poleciała bezwładnie do tyłu, ale Wiliam owiną ją sobie wokół szyi. Chwycił jeden z jej kosmyków i powąchał.
-Mym... Pachnie niezwykle słodko. Czy wyczuwam cytrusy i coś jeszcze... Rozumiem co w niej widzisz.- przejechał ręką po jej ciele, a w Jace'e zakipiało ze wściekłości. Rzucił się w ich stronę, ale po chwili jeden ze sztyletów wbił mu się w bark. Wyrwał go i odrzucił do w przeciwnika. Trafił centralnie w pierś, a mężczyzna osunął się na ziemię.
Kobieta, która stała koło faceta, wyjęła długi ciężki miecz i wycelowała w pierś Jace'a
-Zapłacisz za to! Przez takich jak ty Clave jest słabe! Bronisz tej Upadłej!
-Ona nie Upadła!- wrzasną, a obraz przesłoniła mu czerwona szyba. -Ona wybrała mnie!
Skoczył na kobietę, którą ciął jednym ze sztyletów. Przeciął jej ramie i podciął nogi. Leżała teraz na ziemi chcąc się podnieść, ale Jace unieruchomił ją nogą. Chwycił jej własny miecz i przystawił do jej gardła. Czuł jak adrenalina pulsuje mu w żyłach, a dłonie pewnie trzymają broń. Dziewczyna miała rozszerzone brązowe oczy, przepełnione strachem, ale z zaciętością patrzyła na Jace'a. Blond kosmyki jej włosów były czerwone od rozcięcia na głowie.
-No dalej! Zabij jednego ze swoich. Już wybrałeś. Chronisz Morgensternów!-
-Nie.- uciął i spojrzał na nią z powagą. -Chronię Clary, która nie jest Morgensternem, nie jest Nocną Łowczynią. Jest Moim Aniołem!- zamiast przeciąć jej gardła Jace uderzył ja mocno w głowę. Straciła przytomność, a Jace rozejrzał się szukając Clary.
Nie było jej... Przebiegł przez ciemny już przez wieczór plac, kierując się śladami krwi w stronę lasu.
Widział świeże ślady i smugi czerwieni wymieszanej z płynnym złotem.
 Jego serce biło szybko i niemiarowo. Nie z wysiłku, czy przez minioną walkę, ale z niepokoju. W gardle powstała mu wielka gula, która nie chciała zejść, a którą nie mógł połknąć. Szedł dalej małą ścieżką i nagle zobaczył ruch w gęstwinie.
Przeszedł spokojnie nad powalonym pniem drzewa uważnie się rozglądając i nasłuchując.
-Jak mogłaś zostać Aniołem! Za przywrócenie Sebastiana do życia powinnaś smażyć się w Piekle.- usłyszał z daleka głos Williama. Szedł teraz szybciej, ale delikatnie stąpając po niejednolitej ściółce. Uważał na suche liście i gałązki.
-On...powinien mieć...szanse.- usłyszał cichy szept Clary.
-Nie! On jest potworem! Zawsze nim był i będzie! Mimo iż tamten Sebastian zginął pozostał Jonathan. Z tym samym wychowaniem i mrocznym sercem. Będzie taki sam jak przedtem! A ty go sprowadziłaś!
-Tak... uratowałam go. Nie skrzywdzisz go. Ma moje błogosławieństwo. - powiedziała to mocniejszym głosem ze stanowczością.
-Ale ciebie mogę. - nie usłyszał co powiedział, ale już go to nie obchodziło. Zdołał zobaczyć sylwetki, które oddalały się co jakiś czas.
Wiliam przypierał Clary do drzewa. Miała ten sam błędny wzrok, a po jej ciele płynęła krew.
-No no. Czyli zabiłeś swoich rodaków. Dla niej. Hym.- przypatrzył się Clary, znów sunąć po jej ciele. Jej sukienka ledwo się na niej trzymała. Była poszarpana i pokrwawiona. Przysunął ją mocniej do siebie i mruknął zadowolony. Dotknął ją swoją ranną ręką, zostawiając czerwoną smugę na białej skórze.
-Rozumiem poniekąd. Jest niezła, ale jej czyny mówią same za siebie. Może mogłaby mi to jakoś wynagrodzić. Co powiesz na to Aniele.- powiedział ostatnie słowo trącając jej policzek głową i kierując wyzywający wzrok na Jace'a.
Rzucił się na niego, a Wiliam, rzucił brutalnie Clary o jedno z pobliskich drzew.
Po chwili wyszczerzył się i zniknął w mroku lasu. Jace chciał za nim biec, ale podbiegł do nieruchomej Clary.
Ukucną i przewrócił ją delikatnie z boku na plecy. Była cała w złotej krwi i czerwieni, a jej ciało było przeraźliwie blade, ale oddychała. Zobaczył, że ma przebitą pierś, ale rana była oddalona od serca. Kolo niej leżał sztylet zrobiony z czarnego metalu. Uniósł go i dostrzegł także dziwne nieznane mu symbole. Wsadził go sobie za pasek i podciągając Clary na swoje nogi . Odsunął materiał i dostrzegł rozległą i głęboką ranę. Ściagną kurtkę i koszulkę. Przyłożył cienki matriał do jej ciała, który od razu zamoczyła złota krew. Jace klął pod nosem szukając steli. Gdy ją znalazł zaczął rysować jej Intraze.
Znak zalśnił, ale po chwili zblakł i jakby wchłoną się w jej skórę. Spojrzał szybko na jej ranę, ale wciąż się nie goiła, a krew spływała niezwalniając.
 Szybko wziął ją w ramiona, okrywając jej prawie gołe ciało kurtką i pobiegł w stronę miasta.
Biegł nie zważając na nic, mając tylko jeden cel.
By ją zanieść jak najszybciej do domu.
Obraz zmieniał się z każdą minutą. Z lasu na zniszczenia, ze zniszczeń w ocalałe budynki, by wreszcie wyważyć drzwi i wejść do oświetlonego staromodnego salonu. Dostrzegł nową kanapę i ułożył ją delikatnie uważając na każdy ruch. Wsunął kosmyki jej włosów za ucho i zawołał pomoc.
Przysunął twarz do Clary i szepnął jej z przejęciem do ucha
-Obiecałaś, że ze mną zostaniesz. Powiedziałaś, że wróciłaś dla mnie, do mnie. Nie łam danego mi słowa.

środa, 14 stycznia 2015

Rozdział 8 Zapewnienie

Clary weszła do jednego z większych pokoi tego starego i dziwnego domu. Gdyby musiał sama chodzić po jego korytarzach zapewne miałaby ciarki, ale myśl, że tuż przy niej stoi Jace, odstraszała wszystkie lęki. Westchnęła i rozejrzała się.
Ściany były pokryte wyblakłą żółtą farbą, która łuszczyła się i spadała na dół wielkimi płatami. Podłoga była inna niż w pozostałych pokojach. Tutaj była drewniana z nielicznymi ubytkami w panelach. Ciepły kolor brązu dodawał jasności temu wnętrz. Większość dziur była przysłonięta przez brzydki i zniszczony dywanik. Wyglądał mizernie, jak stary, cienki ręcznik w czerwonawym odcieniu. Na zniszczonych ściana wisiały stare obrazy przedstawiające sceny z historii zwykłych Przyziemnych. Clary rozpoznała obraz z wypraw krzyżowych, katedrę Noter Dame i inne sławne miejsca.
W pokoju było ciemno i ponuro pomimo wielkich okien stanowiących prawie całą ścianę naprzeciw. Po środku stał jedyny normalny i niezniszczony mebel. Stół jakby prosto z salonu wraz z krzesłami stanowił coś uspokajającego. Clary poczuła zapach farby ochronnej i powiew nowości. Przy stole siedzieli pochyleni Magnus, który zajmował dwa krzesła, bo na drugim trzymał nogi, Alec, który teraz coś do niego szeptał oraz jej matka Jocelyn i Luke. Isabelle i Simon stali za nimi i obserwowali Jonathana, który stał po drugiej stronie pokoju w niedbałej lecz czujnej pozie.
Gdy zobaczył wchodzących Clary i Jace'a odetchnął i ruszył w ich stronę. Widziała teraz dokładniej jaki był napięty i zdenerwowany. Miał mocno zaciśnięte pięści, a usta złączone  z cienką kreskę. Próbując nie dodać tego po sobie poznać uśmiechną się lekko.
-Miło, że się pośpieszyłaś siostrzyczko.- poczuła jak Jace sztywnieje i także napina się, jakby miał ochotę zaraz na niego skoczyć. Ukradkiem spojrzała na niego i zobaczyła, że przybrał taką samą pozę co przed chwilą Jonathan.
-Ona nie musi cię chronić. Jak dobrze pamiętam jakoś sobie wcześniej radziłeś.- Clary lekko zdezorientowana przeniosła wzrok na resztę.Gdy odwzajemnili jej spojrzenie uśmiechnęli się nerwowo. Alec i Isabelle nawet nie próbowali, Simon łupną groźnie na Jonathana. Magnus wydawał się zaciekawiony, jak uczniak oglądając przełom w nauce. Nie spuszczał wzroku z Clary i tylko on uśmiechną się ciepło. Jocelyn wstała jako pierwsza i podeszła razem z Lukiem do córki. Przytuliła ją mocno do siebie głaskając po włosach. Gdy była w jej objęciach Clary spoglądała na Luka.
Też wydawał się spięty, ale uśmiechał się. Clary spostrzegła, że schudł przez tych kilka dni, a pod oczami malowały się głębokie cienie, tak jak u pozostałych. Jego niebieskie błyszczące oczy był zaniepokojone i przepełnione troską.
Gdy Jocelyn wyściskała już córkę, przeszła z nią tak, żeby nie dotknąć Jonathana i nie patrząc na niego stanęła przy Luku. Clary teraz dostrzegła, że tam gdzie poruszał się Jonathan po chwili powstawał mur dzielący resztę od niego. Jak gdyby był zaraźliwie chory i jedno dotknięcie lub zbliżenie groziło śmiercią.
Clary uniosła brwi i spojrzała na Jace. Przez chwile wciąż siłował się na spojrzenia z Jonathanem, ale po chwili przestał. Złożyła ręce na piersi i zrobiła podejrzliwą minę.
-Dobra! Dość! Co się tu dzieje? Czy Jonathan ma jakąś zarazę, która nie pozwala wam się do niego zbliżać i wywołuje gniewne spojrzenia.- wyrzuciła za jednym zamachem i spoglądała teraz po kolei na wszystkich. Nikt nie chciał nic powiedzieć i tylko spuszczali wzrok. Wreszcie odezwała się zdenerwowana Isabelle.
-Nie, ale Sebastian od zawsze wywoływał u mnie wymioty. Wolę nie zarzygać podłogę tej pięknej rezydencji.
-Po pierwsze Izz, jestem Jonathan, a po drugie masz omamy, bo ja nie widzę, żadnej pięknej rezydencji. Simon za dużo spuścił ci krwi.- odparł sucho Jonathan. Clary jeszcze go nie poznała, tylko Sebastiana, ale jego charakter się utrzymał u obu.
-Nie zadzieraj ze mną Sebastianie,bo znów zobaczysz jak to jest nie mieś ręki.- zagroziła, a Simon wzmocnił uścisk na jej przedramieniu.
-Doskonale pamiętam. Może ty chcesz sprawdzić...- nie dokończył, bo Isabelle wyrwała się Simonowi i ruszyła na Jonathana. W jednej chwili w jej dłoni pojawił się rozjarzony wściekłością bat i jednym zamachnięciem złapała go za nogę. Lekkim pociągnięciem podcięła go i runą na podłogę. Stare drewniane deski złamały się z trzaskiem, ale Jonathan przetoczył się i szybko powstał. Już chciał wyciągnąć Serfacki miecz, ale Magnus powstał i pstryknął palcami. Dwójka walczących została uderzona niebieskimi iskrami, które przyparły ich do przeciwnych ścian pokoju. Blask z nich zniknął, ale teraz w pomieszczeniu unosił się zapach palonych świec.
-Czyli tak w skrócie. Nikt nie jest zbyt zadowolony z obecności Seb... Jonathana. Powiedzmy, że dzieciaki się buntują.
Jonathan lekko zamroczony odsunął się od pozostawionej dziury w ścianie. Simon momentalnie pojawił się koło Isabelle i pomógł jej otrzepać się z resztek farby i posypanego tynku na jej ciemne włosy. Jej oczy były groźne i przepełnione nienawiścią. Simon staną lekko przed nią jakby chciał ją bronić, lub samemu ruszyć na Jonathana. On tylko strzepnął pył z ramion i znów wrócił do swojej poprzedniej niedbałej pozy. Ciekawe czy to przedtem się powtarzało i ile razy.
-Czyli teraz będziecie mnie wynajmować do dawaniu po łapach za złe zachowanie. Co później kary za podkradanie słodyczy i za sprośnie kawały.- odparł zniecierpliwiony, ale lekko rozbawiony Magnus. Znów zajął swoje miejsce i obserwowania Clary.
Mimo iż tak źle wyglądał wtedy w Edomie, teraz miał normalną zdrową cerę i kolory na policzkach. Nawet zdążył dorwać brokat i lakier do włosów. Ułożył fryzurę w formę kolców lekko oprószonych srebrem. Jego oczy jeżyły się czujnie, a źrenice miał rozszerzone. Miał przylegające ciemne spodnie i luźną fioletowa koszulkę. Do tego kurtkę z ćwiekami i brokatem. Jako jedyny wyglądał na  odświeżonego. Pozostali byli w jasnych strojach, który mówiły o niedawnym pogrzebie. Tylko Simon i Jace się wyróżniali. Simon miał te same ubrania, które nosił podczas misji w piekle. Wyglądał ze wszystkich najgorzej. Cały blady z czarnymi wygłodniałymi oczami, które teraz łypały groźnie na Jonathana lekko przerażał Clary. Na każdym z odsłoniętym fragmencie ciała widziała bez wysiłku cienkie sieci niebieskich żył.
-Simon kiedy ostatnio jadłeś?- wypalił ze zdenerwowania i troską. Długo zajęło mu przeniesienie i zmienienie spojrzenia.
-Nie wiem.-odparł jakby to był nieznaczne. nareszcie zobaczyła swojego przyjaciela, ale on już nie był jej. Widziała, jak stał się zimny i odległy. Dobrze znała powód tego zachowania. Prędzej spodziewałaby się tego po Jasie, a nie po nim.
-Przepraszam Simon.- powiedziała cicho, ale teraz każdy patrzył tylko na nią. Jego twarz się ściągnęła i pojawił się widoczny ból. Zmrużył oczy jakby hamował łzy.
-Nie masz za co.- odpowiedział sucho, a od jego tonu Clary poczuła się jak winna za najcięższą zbrodnie. Westchnęła i teraz ona zrobiła się spięta. Jej dobry humor uleciał jak bańka mydlana i zniknął.
-Właśnie, że jest.
-Clary...- zaczął Jace, ale wtrąciła mu się nie pozwalając skończyć.
-Nie. Naprawdę. Widzę ile przysporzyłam wam bólu, a teraz także problemów. Ale...- zacisnęła pięści w skrzyżowanych dłoniach na piersi i zagryzła nerwowo wargę.
-Gdyby nie mój wybór nie przeżylibyście taki wielkiej straty z mojego powodu, a teraz widzę, że macie problem z zaakceptowaniem Jonathana.
-On wyrządził nam więcej krzywd niż innym, nawet więcej niż Valentine. Jak mogę go przyjąć z otwartymi ramionami i chodzić nad grób Maksa niczym przyjaciele!- warknęła Isabelle. Teraz nawet Alec się skrzywił i znieruchomiał na krześle. Magnus spojrzał na niego współczująco i wyzywająco na Isabelle.
-Bo to nie on. To nie Jonathan zabił Maksa. To nie Jonathan zniszczył Instytuty i Pretor Lupus. Nie on omal nas wszystkich nie zabił i zniewoli. TO wszystko był Sebastian!- krzyknęła tracąc cierpliwość. Poczuła jak jej włosy falują wokół niej, a ciało jaśnieje ukazując anielskie runy.
-Clary...-upomniał spokojnie Magnus. Ale ona dopiero się rozkręcała.
-Przed śmiercią mojego prawdziwego brata zrozumiałam, że on nigdy nie miał wyboru. Każdy go ma, ale Jonathan nie. Valentine zrobił to za niego i zapłacił karą od samego Razjela! Rozmawiałam z nim na górze. Z Aniołem, który nas stworzył. Twierdził, że zwariowałam, ale jestem odważna poświęcając wszystko dla niego.- spojrzała na Jonathana.
-Ale to zrobiłam! Oddałam, życie nie wiedząc, że zostanie wybrana i obdarzona znakami anielskim! Jestem teraz Aniołem, ale mogłam nie żyć! Czy to nie jest dowodem, że ufam Jonathanowi?!- spoglądała na każdego z osobna, a oni wpatrywali się w nią z przestrachem.
-Jestem na Ziemi! Nie panuję nad sobą, nie wiem jak to zrobić, bo się nie uczyłam! Zeszłam na Ziemie, bo inni myślą tak jak wy! Zagrażają Jonathanowi, temu Jonathanowi dla, którego ryzykowałam życiem. Sprawiłam wam ból, ale postąpiłam słusznie. Inaczej nie stałabym tu przed wami i nie była tak cholernie szczęśliwa, że was widzę...- poczuła, jak jej moc się uspokaja, a  mury za którymi była ukryta się wzmacniają. Odetchnęła głęboko i jej blask prześwitujący przez jej ludzkie ciało niknie. Burza, która w niej szalała ustała tak szybko jak się pojawiła.
-Czyli Aniołki mogą przeklinać. Muszę to zapisać w podręczniku.- powiedział przerywając ciszę Magnus. Wydawał się zaniepokojony, ale rozbawiony. Clary dostrzegła też malujący się wokół niego niebieski blask, niczym błękitny płomień. Simon był normalny, ale reszta jaśniała białym światłem. Przeniosła wzrok na Jace'a i zaparło jej dech. On nie błyszczał jak inni. Jego spowijała złota rama blasku, który wręcz oślepiał i oświetlał wszystko wokół. Jego oczy jarzyły się i wyglądały jak płynne złoto. Włosy tak jak oczy obijały jego własny blask.
-Gdybym powiedziała, że nie jestem jedynym Aniołem w tym pomieszczeniu uwierzył byś?- zapytała znów oddychając z szerokim uśmiechem. Jace uniósł brew i przytulił ją do swego boku.
-Widzisz teraz aurę każdego z istot. Na razie te najmocniejsze, później te słabsze i niepozorne.- powiedział Magnus z błyskiem zaciekawienia.
Ale Clary już na niego nie patrzyła. Wpatrywała się w swoje życie w swoje własne słońce pod postacią chłopaka, którego kocha nad życie.
-Wróciłam też dla was.- dodała cicho, ale to nie uszło niczyjej uwadze. Jace pocałował ją i zamruczał zadowolony do jego ucha.
-To dobrze, bo miałem się już tam do ciebie wybrać.- znów raził ją tym swoim niebiańskim uśmiechem. Przejechała dłonią po jego włosach tracąc z oczu blask, który widziała przed chwila. Ale nie tylko jego. Inni też wyglądali teraz jak Simon. Westchnęła.
-Jesteś jeszcze młodym Aniołem, a on przecież praktykują przez wieki.Przez jakieś tysiąclecia możesz być w tym beznadziejna.- wytłumaczył czarodziej.
-Teraz wychodzę i mam nadzieję, że Magnus nie będzie musiał uchodzić za niańkę.- spojrzała na każdego, a Jace uniósł lekko zdenerwowany Jace.
-Uciekasz gdzieś, Aniele?
-Tak. Obiecałeś mi spacer, ale co powiesz na pewną zmianę?- uśmiechnęła się łobuzersko i pociągnęła Jace'a w stronę drzwi.






wtorek, 13 stycznia 2015

Nominacja do nagrody LEBSTER AWARD !

Z całego serca dziękuję Wam za to, że mnie nominowaliście. Zrobiły to dwie cudowne blogerki
 paulina patrycja.
Dziękuję wam kochane i jestem zaszczycona prowadzić dla Was bloga. Gdy go zakładałam nie sadziłam, że ktoś go zauważy nie wspominając o nominacji do nagrody LEBSTER AWARD !


1. Co cię nakłoniło do założenia bloga ?
Uwielbiam całą serię Darów Anioła, ale koniec o skazaniu Jonathana na śmierć za ,,Eksperymenty'' Valentina, był dla mnie nie Fair. Dlatego stworzyłam swoje własne zakończenie Historii.
2. Jak się nazywa książka, którą ostatnio czytałeś ? 
Ostatnio natknęłam się na książki z serii ,,Szeptem'' Becca Fitzpatricka 
3. Mieszkasz w Polsce czy za granicą ? 
Urodziłam się tutaj w Polsce, ale mam Amerykańskie korzenie i dlatego pierwszym językiem jakiego się uczyłam był angielski. Teraz staram się szlifować jak najlepiej Polski.
4. Jaki jest twój ulubiony kolor ?
Czerwony, czarny i złoty.
5. Jak się nazywa twoja ulubiona piosenka ? 
 Ciężko powiedzieć, bo mój gust co do ulubionej piosenki wciąż się zmienia. Teraz jest nią piosenka
The Neighbourhood - ,,Afraid'' 6. Kto jest twoim ulubionym pisarzem lub pisarką ?
 Nie umiem się ograniczyć do jednego więc podam kilku Cassandra Clare, Becca Fitzpatrick, Lauren Kate i ostatecznie Stephenie Meyer, w niektórych przypadkach.
7. Jakie jest twoje ulubione zwierzę ?
Tak jak Magnus Bane uwielbiam koty i mam jednego.
8. Gdybyś dostał/a 100 000 zł, na co byś wydał/a pieniądze ?
Ciężkie pytanie. Zapewne wydałabym co nieco na książki i wyjazd do Ameryki. Ostatecznie odłożyłabym pieniądze na studia, bo marzę o tym aby pójść na medycynę.
9. Jakie jest twoje największe marzenie ?
 Moim marzeniem jest pojechać do Ameryki. Nurtuje mnie to, że mam Amerykańskie korzenie, a nigdy tam nie byłam. Ostatnio myślałam o przyszłości i marzę o tym aby zostać lekarzem.
10. Ile już czasu piszesz bloga lub blogi ?
Teraz będzie niecały rok. Mam założone obecnie dwa i wciąż się rozwijam.
11. Kto jest twoim ulubionym aktorem, a kto aktorką ? 
Może uznacie mnie za dziwną, ale moje serce podbił Johnny Depp, a ulubiona aktorka wciąż się zmienia więc tego nie podam.

Dziękuję Wam jeszcze raz za nominację i liczę, że nie zanudziłam was moją osobą. Ostatecznie pozostaje blog i tam dam z siebie wszystko... Zajrzyjcie do mnie! =)



Rozdział 7 ,,...Aniele? ''

Clary pocałowała go szybko i sturlała się z Jace'a, który lekko mrukną niezadowolony. Obejrzała się przez ramię i rzuciła mu zalotne spojrzenie.
-Nie możemy cały dzień siedzieć w łóżku.-wsparła ręce na biodrach, a on zmierzył ją figlarnym wzrokiem.
-Dlaczego?-uśmiechnął się- Ja nie mam nic przeciwko, a poza tym mam zamiar z tobą leżeć i nie tylko siedzieć.- Clary nie pohamowała parsknięcia i podeszła do dużej szafy naprzeciwko drzwi.
Otworzyła ciemno drewniane ozdobne drzwiczki, które głośno skrzypnęły. Skrzywiła się i spojrzała na zawartość. Westchnęła ciężko.
-Kto tu wcześniej mieszkał?- zapytała zirytowana. W środku była masa różnokolorowych futer i bufiastych koszul z falbankami. Takie połączenie klasyki z dziewczyną Tarzana nie wróży nic dobrego. Prawie krzyknęła kiedy Jace staną koło niej i zamyślony mrukną.
 -Może ten ktoś bał się, że ukradną szafę. Bo wątpię, że najdzie się gdzieś aż tak zdesperowany psychopata, aby ukraść... takie cudo.- Uśmiechną się zrywając jedną z falban od różowej bluzki. Materiał porwał się za jednym pociągnięciem.
-Po co ci to?-zapytała Clary unosząc lekko brew. -Masz zamiar kogoś udusić? Czy lubisz różowy?
-No... jeśli zacznę cię tak namiętnie całować to zapomnisz wreszcie o oddychaniu. To podchodzi pod uduszenie, ale jest przyjemną śmiercią A różowy podkreśla jaki jestem słodki.- Podszedł do niej powoli przypierając do ściany. Złapał szybko jej nadgarstki i podniósł do góry nad głowę. Przybliżał się do niej powoli, wpatrując głęboko w oczy. Clary poczuła, że się rumieni, a jej dusza jest na wyciągnięcie ręki. Cała teraz należała do niego. Gdy tak czekała, aż wreszcie ją pocałuje, on musną delikatnie niczym piórko jej szyję. Zadrżała od przyjemnego dreszczu. Oderwał się niechętnie od niej i znów jego wzrok badał jej ciało.
-Hym...- zamyślił się, ale Clary widziała, że ledwo hamuję się od śmiechu.
-Co?- zapytała krzyżując ręce na piersi.
-No wiesz. Jak się tak pokażesz to nie tylko ty będziesz miała problemy z oddychaniem.- Clary popatrzyła po sobie i cicho jęknęła. Przedtem nie mogła się tak pokazać na dole. Miała prześwitującą i przylegającą do ciała białą koszulkę. Ale teraz była w strzępach. Wyglądała jakby jakieś wygłodniałe zwierzę ją zaatakowało. Ramiączka zwisały jej po bokach pourywane, a na materiale widniały rozdarcia, ukazując najbardziej intymne miejsca.
-Czy możemy im powiedzieć, że zaatakował mnie zboczony i wygłodniały niedźwiedź?- Jace uśmiechną się łobuzersko i przejechał dłonią wzdłuż jej tali. Jednym pociągnięciem zerwał z niej bluzkę.
-A teraz sprawdzamy czy Simon umrze od tego widoku i pójdzie do nieba.-
-Ej!- zerwała się i chciała mu wyrwać porwany materiał. Poddała się po minucie i założyła ręce na gołej piersi.
-Teraz będę musiała założyć jedno z tych futer i wyglądać jak skurczona wielka stopa.- powiedziała z urazą.
-No weź. Nie jak wielka stopa. Ty masz małe stopy.  Może jako seksowna niedźwiedzica?- oślepił ją na chwilę częstując ją najpiękniejszym z jego uśmiechów. Łobuzerski, a zarazem czarujący, aż chcę się zacząć jęczeć z zachwytu. Przez chwilę szukała słów i wstrzymała oddech. Gdy wypuściła powoli powietrze też uśmiechnęła się chytrze.
-To potrzebny mi jeszcze jakiś Pan niedźwiedź. Hym...-stukała palcem teatralnie po ustach, udając zamyśloną, ale skrycie mu się przyglądała.- Wiesz może gdzie jest Simon? Może on się ze mną przebierze.- spojrzał na nią groźnie i nagle się na nią rzucił. Podniósł ją jakby ważyła tylko co nic, tak że niemal stykali się nosami. Mrukną nieco złowieszczo, ale i podniecająco.
-Nie potrzebujesz go. Masz mnie...- nie zdążył wypowiedzieć swojej ciętej riposty, bo pocałowała go namiętnie zarzucając donie na szyję. Teraz to nie mruczał jak niebezpieczny grizzly, ale jak potulny kot. Gdy oderwali się niechętnie od siebie, oboje szybko oddychali i uśmiechali się szeroko.
-Clarisso Adele Fraichild! Jeśli nie zejdziesz ze swoim kochasiem na dół, będziesz wyprawiać mój pogrzeb.- usłyszeli donośny głos Jonathana.
Parsknęli śmiechem i Jace szybko postawił ją na ziemi.
-Na szczęście mam coś od Isabelle. Chociaż w tym mi się bardziej podobasz.
-Tak. Zejdę tak na dół z tobą pod ręką, a mama i Luke dostaną zawału. Nie ma to jak impreza przedślubna w szpitalu po wspólnej operacji.- dodała sarkastycznie.
-Dla takich widoków trzeba się poświęcać.
                                                                          *  *  *
Gdy schodzili po starych drewnianych schodach, które skrzypiały od najmniejszego nacisku, Clary była daleko myślami. Nie przejmowała się już strojem. Później dorwie Isabelle, za obcisłą sukienkę, która była za krótka i odsłaniała zbyt dużo pleców. Zastanawiała się nad tym jak wszystko poszło z Jonathanem. Nie wiedziała jak inni go przyjęli. Jak zapomną o przeszłości, chociaż ona sama pamięta same najgorsze momenty? Ale najbardziej męczył ją Wiliam. Co jeśli teraz kręci się gdzieś po Idrisie i szykuje bunt? Zadrżała lekko, ale to nie uszło uwadze Jace'a. Objął ją mocniej ramieniem i uśmiechną się ciepło.
-Wszystko dobrze?- zapytał unosząc delikatnie brew.
-Tak.- powiedziała zbyt szybko i Jace zatrzymał się przed ostatnim stopniem. Oparł ją o ścianę i szukał jej spojrzenia. Gdy je otrzymał zajrzał zbyt głęboko i już wiedział, że coś ją niepokoi.
-O co chodzi?- zapytał ze słyszalną troską.
-O nic naprawdę.- znów zaprzeczyła kręcąc dla lepszego wrażenia głową.
-Hym. Wiesz, nie wierzę ci. Beznadziejny z ciebie kłamca.- złożył ręce na piersi czekając na odpowiedź. Westchnęła ciężko i skrzywiła się kierując na niego wzrok.
-Denerwuję się jak to wszystko będzie. Może kiedyś reszta zaakceptuje Jonathana, ale co z pozostałymi.
-Mówiąc pozostałymi masz na myśli Wiliama, prawda?- przełknęła głośno ślinę i pokręciła zrezygnowanie głową.
-Nie powinnam pogarszać sprawy. Przysłałam na chwilę Sophie i jeszcze bardziej nas znienawidził. Nazwisko Morgenstern mnie prześladuję.
-Mnie też. Bardzo kocham dziewczynę, która się tak nazywa. Może ja znasz?- zapytał uśmiechając się lekko. Przybliżył się do niej i teraz opierał się rękoma pomiędzy jej głową. Żeby spojrzeć mu w oczy, Clary musiał nieźle odchylić głowę do tyłu, a to było trudniejsze przez ścianę za nią.
-Czyli nie mam się według ciebie bać zdenerwowanego, niebezpiecznego faceta, który został zraniony przeze mnie, i który został pozbawiony wszystkiego przez mojego odmienionego brata? A jeszcze dochodzi do tego przysięga złożona przed aniołem, że zabiję każdego kto się sprzeciwi Clave, a Morgensternowie zapłacą. Tak w skrócie...- chciała coś jeszcze powiedzieć, ale on pocałował ją szybko i podniósł ją wyżej. Objęła go nogami, że teraz byli na tym samym poziomie.
Po chwili westchnął i spoważniał.
-Lubię cię tak uciszać, ale nie możesz popadać w paranoję Aniele.- powiedział uśmiechając się łobuzersko.
-Nie popadam w paranoje... Ej nazwałeś mnie Aniołem?- postawił ją na ziemi i wyszczerzył się jeszcze szerzej.
-Tak moim małym, zesłanym z nieba, aby wystawić mnie na próbę.
Po chwili usłyszeli szelest i dźwięk otwieranych drzwi. Jace znów westchnął i odsuną się od Clary. Chciała się już spytać o co chodzi, ale na widok Cichego Brata, nie zrobiła tego. Kiedyś Brat Zachariasz wyglądał tak jak inni Cisi Bracia, ale teraz był normalnym Nocnym Łowcom. Jego włosy były brązowe, a oczy ciemne ze srebrnymi plamkami. Ale to było do zniesienia. Najbardziej nie mogła się przyzwyczaić do niezaszytych ust wykrzywionych w uśmiech.
Przeszedł przez korytarz z gracją godną tancerza, ubrany w czarny garnitur. Kiedyś poruszał się bezszelestnie jak duch, ale teraz wyraźnie słyszała stukot butów o marmurową posadzkę.
-Clarisso. Jonathanie.- Skiną do Jace'a głową.
-Bracie Zachariaszu. Co Brat tu robi?- zapyta wciąż zmieszana jego wyglądem.
-Byłem przy tobie gdy zostałaś złączona przysięgą. A poza tym zobaczyć na własne oczy anioła to nie byle pretekst.- Uśmiechnął się, a Clary westchnęła.
-Już każdy będzie mnie nazywał Aniołem?
-Ja tak, bo znam niedosłowne znaczenie tego słowa.- odparł Jace, a Clary poczuła jak się czerwieni. -Nie mogę się do Brata przyzwyczaić i myślałam, że przemiana w Nocnego Łowce potrwa Bratu trochę dłużej.
-Zawsze byłem Nocnym Łowcą, który był zatrzymany na etapie pomiędzy. Nigdy nie mógłbym być prawdziwym Cichym Bratem. Moja choroba i przypadłość mi na to nie pozwalała. Ale dzięki Niebiańskiemu Ogniu cofnęły się znaki.
-Jest Brat już tylko Nocnym Łowcom?
-Każdy z Nefilim jest Nocnym Łowcą, ale czy tylko? Raczej nie. Mam sprawy, które zostały zatrzymane przez znaki Cichych Braci. Oraz mam teraz jeszcze większy dług wobec Herondalów.
-Jaki dług?- spytał Jace unosząc wysoko brwi.
-Kiedyś poznasz tę historię, a teraz muszę już iść. Widzę, że Clarissa wraca do zdrowia.- skierował teraz wzrok na Clary.- Pamiętaj, że teraz masz więcej mocy na ziemi, niż nie jeden z Wielkich demonów. Bycie Aniołem na Ziemi przysporzy ci wielu wrogów.
-To się nigdy nie zmieni. Przed zostaniem Aniołem już miałam dużo spotkań z niebezpieczeństwem.
-Ale teraz będzie więcej. Wielu zaryzykuję, aby otrzymać choćby krople twojej krwi nie mówiąc o piórze ze skrzydeł. Musisz na siebie uważać i na swoją moc. Będziesz odczuwać o wiele więcej od zwykłych Nefilim. Jesteś teraz Aniołem z dala od Nieba, a twoja moc jest niebezpieczna dla innych. Musisz się kontrolować Clarisso.
-Dziękuje Br...- uniusł szybko rękę, a Clary zmilkła.
-Nie jestem już Cichym Bratem. Jestem James.
-Dobrze... James. Dziękuję.- Uśmiechną się i znów skiną głową. Przesunął się koło nich i wyszedł cicho w blask słońca. Clary zamrugała szybko oczami i poczuła świerze powietrze poranka. Zapragnęła wybiec z tego domu pomimo ciasnej jak druga skóra sukienki. Jace zaśmiał się cicho, jakby wiedział co pomyślała. Objął ją w pasie i mrukną delikatnie do ucha.
-Później pójdziemy na spacer, a teraz wszystko nam opowiesz. Na przykład czy Aniołki takie jak ty są tak piękne w Niebie.- Clary szturchnęła go łokciem, a on zaśmiał się.