poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 19 Imię anioła cię nie ochroni

Wylądowali na lekko ugietych kolanach, jeszcze trochę przymroczeni.
Clary podróżowała już wieloma portalami, stworzonymi przez czarowników, Clave i także w większej mierze przez siebie. Ale jednak ta podróż różniła się od wszystkich pozostałych.
Po pierwsze zamiast niebieskiej otchłani, która zapierała dech w piersi stworzyła coś całkiem innego.
Gdy była w środku miała wrażenie, że nie była przenoszona przez nieposkromiony wir, ale unosiła się w złotej i lekko oślepiającej przestrzeni.

-Wow. To było lepsze niż spadanie do Edomu. Nie powiem, tam były bardzo miłe wizje, ale lądowanie nie było zbyt delikatnie.- Simon posłał jej szeroki uśmiech i spojrzał na budowle Instytutu.
W Nowym Jorku jak zwykle panował gwar od tłumów ludzi spieszących się do załatwienia własnych pilnych spraw. Samochody jeździły pozostawiając po sobie chmury dymu, które rozprzestrzeniały się po całym mieście.
Clary odetchnęła głęboko zamykając oczy i wsłuchując się w szybkie i tak zanane jej życie Nowego Jorku.
Przyzwyczaiła się już do Idrisu, który był odcięty od świata, nowoczesności, ale także od normalnych i zwyczajnych ludzi, elektroniki i miejskiego przepychu.
Nawet nie wiedziała jak tęskniła za wysokimi budynkami, które chroniły ludzi przed zimnym wiatrem, ale ogólnie za swoim miastem. Spojrzała na Simona, który miał taki sam uśmiech zadowolenia na twarzy.

-Muszę iść. Nie mogę zostać z wami w Instytucie.- Clary usłyszała w tych słowach gorycz i lekką niepewność.
Chwyciła dłoń przyjaciela i uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco.
Wiedziała, że Simon nie jest szczęśliwy z powodu swoje misji i żałuję, że nie jest zwyczajnym człowiekiem.
W Instytucie nie może przebywać żaden wampir, bo nie mogą wchodzić na poświęconą ziemię.
Czuła się okropnie z myślą, że nie będzie go koło niej w tym wielkim budynku, który od teraz znów będzie jej domem.

-Będziemy się codzienne spotykać, bo coś wątpię, że bez ciebie wytrzymam.- uśmiechnął się mierzwiąc jej włosy.

-Z Jace'em nie łatwo wytrzymać, ale dasz sobie radę. Jakby co masz do pomocy cały zastęp aniołków.- Clary szturchnęła go w bok łokciem, ale także się uśmiechając.

-Tak. Spotkamy się jutro w Java Jones i powiesz mi co cię trapi.- widocznie jej twarz zdradziła wszystko, bo Simon zaśmiał się serdecznie.

-Znam cię Clary. Powiedz Isabelle, że może także jutro wpaść.- gdy z portalu wyłoniła się reszta, obładowana bagażem, Simona już nie było.
Clary westchnęła i podeszła do nowoprzybyłych.

-Takie powinny być portale. Ten chociaż nie przypominał spuszczania się w sedesie.-mrukneła zadowolona Izz.

-Czy ty Isabelle właśnie przyznałaś, że wiesz jakie to uczucie pływać w klopie?- zapytał roześmiany Jace, stawiając bagaż na lekko pokrytych liśćmi stopniach Instytutu.
Izz zmroziła go wzrokiem.

-Bo zaraz się dowiesz jak to jest mieć runę paraliżującą.

-Jemu nie potrzebna runa paraliżująca, ale ciszy.- powiedziała Clary omijając przyjaciół i podchodząc do matki, ale widziała po drodze uśmieszek Isabelle i zdziwioną minę Jace'a.

-Jedziesz już do Luka?- zapytała podchodząc bliżej i owijając się szczelniej podróżnym płaszczem.

-Tak. Poradzicie sobie beze mnie. Muszę sprawdzić jak sobie radzi Luke i jaka jest sytuacja w jego stadzie.- nachyliła się do córki i ucałowała ją w czubek głowy.

-Raczej nie zorganizował imprezy pod twoją nieobecność zapraszając owłosione wilcze striptizerki.

-Clary!- mimo iż ją skarciła uśmiechała się pod nosem gdy taksówka zatrzymała się przed nimi z piskiem opon.

Gdy zapakowali bagaże, matka ucałowała ją w policzek i pojechała.
Jeszcze przez chwilę tak stała, ale po chwili poczuła dotyk na ramieniu. Myślała, że to zapewne Jace, ale okazało się, że stoi przed nią Izz z zagniewaną miną.

- Choć już Clary, bo sama nie wytrzymam z Jace'em.

-Myślałam, że przyzwyczaiłaś się do jego arogancji i sarkastycznych uwag.

-Uwierz mieszkam z nim od tylu lat i tylko znoszę jego osobowość.

-A co robisz aby z nim wytrzymać?- zapytała ciekawa i już w lepszym humorze.

-Wyobrażam sobie, że mogę go w każdej chwili unieruchomić runą, zrobić makijaż i wystawić go gołego w klubie jako główną atrakcję.- Clary nie powstrzymała parsknięcia śmiechem.

- Zapewne jeszcze by uważał, że nic innego prócz niego nie zasługuje na taką uwagę.- westchnęła i popatrzyła smętnym wzrokiem na Instytut.

-Lepiej choćmy.-powiedziała Isabelle- Jace zajął się naszym bagażem, a jakoś nie chcę stracić mojej koronkowej bielizny.- Clary znów się roześmiała i razem z Izz i z uśmiechami rozbawienia na twarzach weszły do budynku.

*  *  *

W środku nic się nie zmieniło, znów przywitał ich rozległy hol z wysokim lekko szklanym dachem, który przepuszczał odrobinę złotego blasku słońca.
Na mijanych ścianach widoczne były tak znane Nocnym Łowcom sceny z ich bitew i przede wszystkim obraz przedstawiający Anioła Razjela wstającego z jeziora Lyn i dający Jonathanowi Nocnemu Łowcy Kielich i Miecz.
Isabelle miała racje. Jace już stał przy walizce Izz i szperał w niej widocznie czegoś szukając. Clary nawet nie zauważyła, jak Izzy niczym torpeda popchnęła Jace, który poleciał na jedną z podtrzymujących sklepienie kolumn.
Rozległ się głośny trzask i soczyste przekleństwo Jace'a.
Masował sobie obolałe plecy, gdy zadowolona Isabelle zbierała porozwalane ubrania.

-Co z tobą? Mogłaś mi zrobić siniaka.- Jace zrobił zdenerwowaną i lekko obrażoną minę.

-Oh nie!- przełożyła teatralnie dłonie do ust - To było by potworne, gdybym tak niechcący rozbiła ci twoją tępą główkę.- założyła ręce na biodra i zmroziła go wzrokiem.- Czego szukałeś w mojej torbie? - Jace udał, że ocenia swoje paznokcie, ale przy tym miał rozbawiony uśmieszek.

- Szukałem jakiegoś ładnego lakierku do paznokci. Co myślisz o czerwonym?

-Myślę, że jesteś aroganckim, chamem, który nigdy nie słyszał czegoś takiego jak prywatność.

- Kiedyś coś takiego słyszałem, ale nie wiem co to znaczy.

-Jace - westchnęła przybierają mniej wściekłą minę. - Powiedz o co ci naprawdę chodzi?- Jace momentalnie zesztywniał, ale po chwili się zrefleksował i przybrał na powrót obojętną minę.

- Nie wiem o co ci chodzi Izzy.

-Tak? -uniosła jedną brew.- A ja myślę, że dobrze wiesz. Nigdy nie jesteś aż takim aroganckim kredytem jeśli nie masz powodu. Więc pytam o co ci chodzi?

Clary przypatrywała się Jace'owi, który mierzył się wzrokiem z Isabelle. Po chwili popatrzył na Clary z dziwnym i niezrozumiałym wyrazem i wziął swój worek marynarski.
Ukrardiem Clary zobaczyła, że schował coś małego w zewnętrznej kieszeni.

-Denerwuje się bo Maryse ma sporo na głowie i tylko ty będziesz gotować. Jeśli mnie nie otrujesz przy pierwszym posiłku może będę mniej uroczo irytujący.- ruszył do windy i Clary dostrzegła szansę.
Pobiegła za nim i wpadła do środka nim zamknęły się drzwi odgradzające ją od chłopaka.
Jace uniósł rozbawiony brew i z lekkim uśmieszkiem zamkną wejście.
Jechali w niezręczniej ciszy.
Słuchać było tylko stukot maszyn i przyspieszony oddech Clary. Popatrzyła na lustro przed sobą i zobaczyła swoje odbicie. Miała potargane od wiatru włosy, zarumienione lekko policzki i niepewny wzrok. Jej pożyczony od Simona t-shirt i ciemne jeansy podkreślały jej płomienno-rude loki, które teraz były plątaniną kosmyków.
Jace uderzał palcami o kratę i starał się nie patrzeć w jej stronę.
Clary poczuła się jeszcze gorzej, ale musiała to sobie wyjaśnić.

-Dobra- przerwała milczenie. -Izzy ma racje. Co się z tobą dzieję?- przeniósł na nią powolnie wzrok, by jeszcze bardziej ją zdenerwować.

-Co masz na myśli?- zapytał jakby zmęczony, przymykajac oczy.

-O to, że nie zachowujesz się normalnie. Unikasz mnie i znów schowałeś się za swoją maską arogancji.

-Wolisz maskę ironii i sarkazmu?

-Nie- westchnęła. - Chcę wiedzieć czy coś się między nami zmieniło.- momentalnie podniósł na nią skonsternowany wzrok, który przyszpilił ją niczym małe ostrza.
Zanim zdarzył coś powiedzieć, Clary znów zaczęła mówić.

-Powiedz wprost, że coś jest na rzeczy, a nie unikasz mnie i ignorujesz jakby mnie nie było. Jeśli naprawdę ci przeszkadza, że się zmieniłam to napewno znajdziesz sobie kogoś kto nie ma wyrastajacych złotych skrzydeł i niebiańskiego ognia we krwi. Może jestem dla ciebie dziwadłem, albo...- nie powiedziała nic wiecej, bo Jace zrzucił torbę i momentalnie złączył ich usta, szybko i dość brutalnie.
Całował ją z niezwykłym zapamiętaniem i rosnącym między ich ciałami żarem.  Złapał ją w tali i przyciągnął jeszcze bardziej do siebie. Prawie przewróciła się przez leżący obok bagaż, ale cały swój ciężar przeniosła na Jace. Lekko jękną, gdy zaczęła delikatnie i ciekawsko sunąc dłońmi po jego mięśniach ramion i torsu.

Clary nawet nie wiedziała jak bardzo stęskniła się za dotykiem i obecnością
Jace'a. Nie miała ochoty przebywać w tym samym pokoju jeśli nie mogła by go pocałować czy poczuć jego obejmujących ją ramion wokół niej niczym tarcza przed całym złym światem.

Gdy drzwi widndy rozsunęły się z niezbyt cichym trzaskiem, Jace powoli acz stanowczo odsunął się od niej.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu, ale po chwili Jace błyskawicznie sięgną po porzuconą torbę i znikną w mrocznych korytarzach.

Clary przez chwilę czuła jak coś w niej umierało zabierając całe ciepło i sens jej przebywania na ziemi.
Miała ochotę położyć się na ziemi lub uciec daleko stąd, by przestać przez chwilę myśleć o samych problemach.

Westchnęła wyobrazając sobie przez chwilę dziwny pocałunek i spojrzenie Jace. Było w tym coś dziwnego, jakby uważał, że Clary w każdej chwili może go zostawić. Uciec od niego jak najdalej z zimną satysfakcją.

Nie wiedziała czy jest zrozpaczona, wściekła na siebie czy na nietypowe zachowanie Jace, ale poczuła jak coś w niej zapłonęło.
Dopiero po dłuższej chwili stwierdziła, że naprawde zaczęła jaśnieć. Skóra stała się biała i niemal przeźroczysta tak że widziała zarys kości i złotych żył. Z jej palców spały się delikatne złotawe iskry, które spadały na podłogę z głośnym syknięciem.

Mocno zacisnęła pięści i spróbowała się uspokoić. Gniew stopniowo ją opuszczał, ale obawy i ślad rozpaczy pozostał.

*  *  *

Okazało się, że Maryse nie było w Instytucie, ponieważ musiała pojechać do Cichego Miasta.
Podobno zgłosił się nowy kandydat na Cichego Brata i dzisiaj dostanie pierwsze Runy i Bracia przyjmą go do swojego grona.
Clary mimowolnie wzdrygnęła się na wspomnienie wyglądu Cichych Braci.
Gdy postanawiali pójść tą drogą, całkowicie odcinają się od zwykłego świata zastępując go bardzo potężnymi Runami i latami nauki.
Clary rozumiała, że można poświęcać coś dla większego dobra, ale wygląd Braci ją przerażał.
Sama używała Runów i praktyczne każdy możliwy z nich znajdował się na jej ciele w tej chwili ukryty, ale działanie ich potęgi na ciała Nocnych Łowców był okropny.

Gdy uporała się z swoją walizką, która nie była zbytnio obszerna, poczuła się nieswojo w czystej i klarownej sypialni, która w ogóle nie przypominała jej pokoju w domu Luke'a.
Brakowało jej czegoś co mówiło by, że to miejsce należy do niej i przede wszystkim ukazuje ją.
Gdy rozpakowała swoje rzeczy ruszyła do łazienki.
Pomyślała, że prysznic dobrze zrobi na jej spięte ciało i pozwoli jej się zrelaksować.
Jednak gdy stała już w kabinie i ciepła woda spływała po jej ciele delikatne je masujące, myśli wciąż kłębiły się jej w głowie.
Rozmyślała nad sprawą Williama i bała się jego następnego kroku. Zastanawiała się co u Simona i jak sobie poradził w Dumort. Zastanawiała się nad sprawą Magnusa i Aleca i czy zdołali przekonać czarowników co do lojalności Clave.
Ale najbardziej przejmowała się sprawą Jace'a.
Już kiedyś zachowywał się podobnie. Oddalił się od niej, mówiąc, że za bardzo ją kocha i nie chcę jej skrzywdzić.
Ale wtedy Jace był opętywany przez Lilith, która zatruwała każdą myśl Jace'a.
Teraz jednak jest gorzej, bo Jace nie jest opętany, a podejmuje własne decyzje i jedną z nich jest oddalanie się od Cary.
Wychodząc spod prysznica nie miała ochoty przecierać zaparowanego lustra i oglądać swojej zrozpaczonej twarzy.
Owinęła się białym ręcznikiem i pozostawiając mokre włosy, które proste opadły jej na ramiona przylegając do skóry.
Wychodząc z łazienki poczuła jak zmienia się podłoga z zimnych kafelek na ciemno brązowe panele.

-Dla takich widoków warto było tutaj trafić.- Clary podskoczyła słysząc w pokoju rozbawiony męski głos.

Rozejrzała się i dostrzegła w pół mroku panującym w pokoju chłopaka, który leżała rozwalony na jej łóżku.
Miał na sobie zwyczajny strój Nocnego Łowcy, a za pasem wetknięte lśniące serafickie sztylety.
Clary cała się napięła , gdy chłopak arogancko odchylił się w jej stronę jeżdżąc wzrokiem po jej ciele przykrytym jedynie ręcznikiem sięgającym jej do połowy ud.
Gdy padło na niego światło, Clary dostrzegła jego jasne wpadające w blond włosy , a przede wszystkim jego ciepło brązowe oczy, ktore przypominały jej płynną czekoladę.
Był przystojny musiała to przyznać. Miał ostro zaznaczony podbródek i wydatnie kości policzkowe, na które cień rzucały gęste rzęsy.
Jego twarz była rozciągnięta w szerokim uśmiechu, który przypominał jej Jace'a. Aroganckiego i pewnego swojej atrakcyjności.
Zasztyletowała go wzrokiem, obejmując się ramionami.

-Kim jesteś?- zapytała gniewnie. Chłopak szybko podniósł się z łóżka zbliżył się bliżej do Clary.

- Jaka bezpośrednia.- mruknął zadowolony. Uśmiechnęła się do niego słodziudko, przekrzywiając lekko głowę.

- Zawsze taka jestem. Ale lepiej uważaj bo bezpośrednio wybije ci sztylet w oko. Gadaj kim jesteś?- chłopak patrzył na nią intensywne, że nie powstrzymała rumieńca, który wykwitł jej na policzkach.

-I się rumieni. Kolejna cecha, którą będę od teraz w tobie kochał.- gdy znów zmroziła go wzrokiem, westchnął smętnie, ale dalej z uśmieszkiem rozbawienia.

-Jestem Gabriel Cartwell. A ty zapewne Clarissa, tutejszy aniołek.- znów przesunął leniwie wzrok po jej ciele.- Ale wcale nie wyglądasz na taką grzeczną.- Clary nie wiedziała już czy jest zirytowana tym, że nazwał ją Carissą czy tym ,że wieści o niej doszły do takiego idioty, który stał teraz przed nią z wyższością.

-A ty to co? Myślisz, że jak masz imię jednego z aniołów to on cię teraz ochroni. Masz tylko chwilę na wyniesienie się z mojego pokoju zanim zobaczysz, że nie jestem jak to ująłeś ,,grzeczna" i sama cię z niego wyrzucę.- uśmiechnął się jakby ta perspektywa tylko go zachęcała do pozostania i dalszego grania jej na nerwach.

-Posłuchaj Carisso...

-Clary-warknęła. Uniósł tylko rozbawiony brew i ciągną dalej.

-... jestem jak wiesz tutaj nowy i nie chcę cię denerwować tylko poznać.- Clary prychnęła zirytowana. Jeśli nie chciał jej denerwować to mógł o tym wcześniej pomyśleć.
Zanim zdążyła coś odburknąć do pokoju wparowała Isabelle.

- Clary podobno jest jakiś nowy chłopak. Kolejny kretyn...- zamilkła gdy zobaczyła Clary i Gabriela przysuniętych do siebie i przede wszystkim strój Clary.

-Czy ja przypadkiem mam halucynacje lub zwidy? Jakiś nowy pacan przyszedł do Instytutu , a ty już go częstujesz...- wskazała na nią ręką- takim widokami.

- Iz ja wcale...

-Może się ubierzesz i zejdziecie na dół, żeby on mógł przedstawić się reszcie.- posłała jej jeszcze wkurzone spojrzenie z nutą pogardy.
Gdy zamknęły się za nią drzwi skierowała się do Gabriela, który wciąż stał z szerokim uśmiechem.

-Chyba już uchodzimy za parę. To co kochanie idziemy? -znów przejechał po niej wzrokiem.- Nie chcę się tobą dzielić, ale możesz tak pójść.

-Ty!- nie miała już siły na droczenie się z nim więc popchnęła go brutalnie na drzwi z głośnym trzaskiem. Najpierw był zdziwiony, ale po chwili znów wrócił do normy ze swoimi uśmiechem.

-Delikatnej kotku.

-Nie kotkuj mi tu. Wynocha z mojego pokoju.

-Dobrze.- podniósł w obronie ręce. Podszedł do drzwi, ale odwrócił się na chwilę.- Ale nie martw się, wrócę tu jeszcze i dokończyć naszą ,,rozmowę".

-Raczej wątpię.- rzuciła zanim zamknęły się drzwi, ale niemal słyszała jego rozbawiony chichot i arogancki uśmieszek.
Rzuciła się na łóżko, zakrywając twarz w ramionach.

czwartek, 19 marca 2015

Rozdział 18 Zawsze można coś zrobić

Aleca obudziły słyszalne przez ściany dość głośne rozmowy.
Rozejrzał się po pokoju, ale nie zauważył Magnusa. Było jeszcze ciemno, a księżycowe światło tłumiła roleta, dając tylko w tym mrocznym pomieszczeniu lekko srebrną poświatę.
Jedynym minusem mieszkania z czarownikiem, były dziwne przedmioty walajace się wszędzie dookoła.
Jakoś umiał przyzwyczaić się do brudnych słoików wypełnionych podejrzanymi substancjami, które nawet w zamknięciu były dość dobrze wyczuwalne, starymi lekko spleśniałymi księgami oraz obowiązkowym wyposażeniem Magnusa. Czyli stertami ekstrawaganckich ubrań, kosmetyków wliczając w to przede wszystkim brokat i żel do włosów. Ale jednak najgorsze były zbytnio nietypowe przedmioty wystroju.
Raz natkną się przypadkiem na szafę z całym mnóstwem suszonych skrzydełek fearie, proszku z kłów wampira, oczu czarownicy, oraz najróżniejsze demoniczne posoki i ich trucizny. Pomijając, że na dolnej półce były dość osobliwe bokserki Magnusa nie miał ochoty znów natknąć się na coś podobnie obrzydliwego.
Wstał z łóżka kierując się w stronę drzwi i coraz głośniejszej rozmowy. Gdy podszedł bliżej dostrzegł, że drzwi były lekko uchylone, a z salonu docierało do niego nikłe światło lampy. Przybliżył się jeszcze bardziej próbując dosłyszeć strzępy rozmowy toczącej się w pomieszczeniu obok.

-Dobrze wiesz Magnusie, że nie mogę tego zrobić. Brzydzę się działaniami mojego ojca, ale tylko głupiec sprzeciwił by się jego woli. Ty jako jeden z nielicznych powinieneś mnie najlepiej rozumieć, twoim ojcem jest sam Asmodeusz.-
Aleca przeszedł zimny dreszcz. Wiedział, że Magnus jest synem jednego z Wielkich Demonów Piekieł, ale do teraz nie wiedział którego. Nie dziwił się Magnusowi, że omijał szerokim łukiem rozmowy o swoim pochodzeniu. Nikt zapewne nie lubił się chwalić potężnym panem piekła, który nie był zbytnio przyjazną osobą i zapewne kochającym tatą. Nie wyobrażał sobie imprezy urodzinowej organizowanej w Piekle, z chordą demonów jako gośćmi.

-Ale to działa także w drugą stronę Abramie. Ty pierwszy spotykasz się z swoim ojcem regularne.- ostatnie słowa Magnus wypowiedział z nieskrywaną niechęcią.

-Tak, tak. Zawałem z nim pakt niczym z Lucyferem i takie tam. Ale przynajmniej wiem dlaczego to zrobiłem. A ty? Pomagasz Nefilim i temu światu, chociaż twój ojciec daję ci wyraźnie znaki, że na próżno. Ten świat pogrąży się w mroku i zapanują tu demony. To będzie drugi Edom, Magnusie i nic nie uratuje Nocnych Łowców. Sami doprowadzili do swojej zguby.- Alec poczuł lód w żyłach. Wiedział, że na świecie jest coraz gorzej. Demony przybywają w coraz większych liczbach, a Nocni Łowcy zamiast ich unicestwiać są podzieleni i palą wszystkie mosty jakimi są porozumienia z Podziemnymi. Ale gdy słyszy się to regularnie można stracić zmysły w wiecznym napięciu.

-Dobrze znam powagę sytuacji Abramie. Nie musisz tego wciąż przypominać.- warkną Magnus.
 Zapadła grobowa cisza zagłuszana jedynie przez szamoczące się w piersi serce Aleca i pulsowanie krwi w uszach. Po chwili ciszę przerwał śmiech.

-No, no. Od kiedy jesteś taki bojowy Magnusie. Gdy spotkaliśmy się w 1789 na peryferiach Limy nie byłeś taki hardy.
Jak dobrze pamiętam dobrze się bawiłeś w Peru, przed wygnaniem. Niech zgadnę znów się zakochałeś w jakiejś wampirzycy jak Camille lub znalazłeś kolejnego przyziemnego.- kolejny śmiech odbił się od ścian i doszedł do uchylonych drzwi zniekształcony jako rechot żaby - Zgadłem co? Łatwo sobie kogoś znajdujesz na te swoje włoskie buciki. Jednak jesteś taki sam. Ale bronisz zaciekle tego świata czyli to nie jest chwilowa miłosna przygoda. Kogo tym razem obdarzyłeś uczuciem? Wampira? Fearie? A może jednak jakiegoś przyziemnego? No może znów natrafiłeś na jakiegoś błękitnookiego chłopca o kruczoczarnych włosach?

-Nie jest teraz to ważne Abramie. Powiedz tylko czy zrobisz to o co cię poproszę.- Abram westchnął. Widocznie nie lubił rozmawiać tylko na ważne tematy. Za to Magnus wydałwał się nieco wzburzony, a w jego głosie Alec dosłyszał już brak cierpliwości, którą zapewne Abram łatwo spowodował, swoim męczącym usposobieniem.

-Tak. Ale za jedną przysługę.

-Nie pożyczę ci Prezesa Miau. Ostatnio przefarbowałeś go na różowo i podpaliłeś mu ogon twierdząc, że wybuchnie jak magiczny obłoczek.

-Nie, może innym razem. Moje życzenie  nie dotyczy zwierzątek, a raczej niesamowitych istot. Chcę ,,ją'' poznać.

-To nie zależy ode mnie. A poza tym, wątpię czy jej chłopak dopuści cię do niej. Sam bym się od ciebie trzymał z daleka, ale interesy są teraz ważniejsze niż próby złamiania mojej samokontroli przez ciebie.

-No przestań. Dalej się boczysz o tą głupotę w Wenecji? Wcale nie zniszczyłem tego klubu trzęsieniem ziemi. Chciałem tylko bardziej wstrząśniętego drinka.

-Oczywiście i na pewno dostałeś.  Idź już Abramie. Powiadomię cię jeśli będę mógł spełnić twoją prośbę.-  Alec już więcej nic nie usłyszał oprócz skrzypienia krzeseł i szelestu ubrań. Przy odgłosie otwieranych i zamykanych drzwi frontowych szybko wrócił do łóżka udając, że śpi.
Po chwili do pokoju wszedł Magnus i także położył się obok Aleca.
Usłyszał tylko westchnienie zmęczonego czarownika i delikatny pocałunek na policzku.
Nawet nie wiedział kiedy zasnął rozmyślając o podsłuchanej rozmowie, zastanawiając się o co w niej chodziło...

*  *  *

Po spotkaniu z Jią, Isabelle nie wróciła razem z nimi do ich lokum, wykręcając się ważną sprawą do załatwienia. Clary dobrze wiedziała, że poszła szukać zdenerwowanego Simona, włóczącego się po ulicach Alicante, lub nawet poza jego obrębem.
Sama najchętniej zrobiła by to samo, ale musiała wrócić do domu i porozmawiać z matką o ich jutrzejszej podróży do Nowego Jorku. Zapewne sama myślała o powrocie do ich miasta i spotkaniu w nim Luka.
 Clary jednocześnie poczuła ukłucie żalu w sercu i ból związany z zawodem nieodbytego ślubu.
Było już tak blisko do przyjęcia i przeprowadzenia ceremonii na farmie należącej do Luka, więc nic dziwnego, że poczuła zawód.
 Lecz oczywiście, jak się już zdążyła o tym przekonać, świat Cieni rządzi się innymi prawami. Teraz zrozumiała matkę, która próbowała ją odciągnąć od wiecznej wojny, ale także zobaczyła, że nie mogłaby patrzeć na to z boku. Zbyt wiele się wydarzyło aby nic nie zdziałaś w tej sprawie.
Jace idący koło niej przez całą drogę powrotną był zamyślony i milczący.
Nawet gdy dotarli na miejsce ucałował ją w czubek głowy i pomkną w głąb ciemnej uliczki, nie mówiąc ani słowa.
Kiedy weszła już do środka, spotkała matkę w salonie siedzącą przy stole i trzymającą w dłoniach parujący kubek. Gdy zobaczyła wchodząca córkę, uśmiechnęła się smętnie.

-Jak rozmowa z Jią? Wszystko dobrze?- usiadła koło matki biorąc od niej kubek. Napiła się i od razu się skrzywiła. Jocelyn uwielbiała pić samą gorącą wodę z cytryną, co dla Clary nie było niczym szczególnym. Jednak ciepło rozeszło się po jej ciele rozluźniając napięcie po niezbyt wesołej rozmowie.

-Nic nie jest w porządku, mamo. Świat się wali, a ja wciąż nie jestem pewna czy można z tym walczyć.

-Zawsze można coś zrobić kochanie, ale jednak pewne rzeczy są nieuchronnie. Ja sama na przykład chciałam ci oszczędzić całego bólu i cierpienia jako Nocny Łowca, a jednak twój los chciał inaczej.- uśmiechnęła się smutno zakładając splątane przez wiatr luźne loki córki za ucho. - A teraz nie jesteś tylko Nefilim, ale także Aniołem. I co z moich działań, jak ty jesteś w samym środku tej wojny? Nie potrafiłam cię ochronić ,tak jak Jonathana.- Clary złapała matkę za rękę.

-Ale Jonathan jest już cały. Ma szansę. Nie zawiodłaś go mamo.

-Nie. Nie mogłam mu pomóc, ale na szczęście ty tak. Może tak samo jest ze światem Clary. Może ty co poradzisz.

-Nie wiem. Na razie Jia wysyła nas do Nowego Jorku. Prosi o pomoc w odnowieniu kontaktów z Podziemnymi i załagodzenia sporów.

-To dobrze. Nie chciałam cię zostawiać tutaj samej. Już wcześniej miałam zamiar wrócić do Luka. Nie jestem już Nocną Łowczynią i nie mogę przebywać na stałe w Idrisie.- Clary westchnęła wstając.

-Czyli wciąż mi nie ufasz, a jestem takim aniołkiem.

-Może i jesteś jakąś istotą wyższą, ale też także nastolatką i samej z Jace'm bym cię nie zostawiła. Nie chcę jeszcze być babcią.- Clary uśmiechnęła się do matki i przytuliła się do niej jakby znów była mała dziewczynką siedząca razem z nią w ich starej kamienicy, mając za zmartwienie tylko zwyczajne sprawy Przyziemnych...

*  *  *

Jonathan jeszcze nie przywykł, nawet po upływie sporej ilości czasu, do używania pierścienia Valentina.
Wiedział jaką miał przeszłość i wcale nie uśmiechał się do sprawowania nad nim pieczy, ale to była przedśmiertna prośba ojca.

,,Dokończ co ja nie dokończyłem. Weź wszystko co było moje, by stało się użyteczne na działania twoje na tym i w innych światach".

Wtedy właśnie dowiedział się jak wielkie zasoby miał Valentine. Przede wszystkim był to srebrny pierścień wykonany na zamówienie u jednego z najpotężniejszych czarowników ze Spiralnego Labiryntu. W jego środku zawatrte są zaklęcia, które umożliwiają temu kto ma pierścień na palcu, po jego dwuktronym obróceniu, przenieść się do innego miejsca, nawet na drugim kontynencie.
Niestety gdy jeszcze był Sebastianem dowiedział się, że nie można się przenosić dzieki niemu nigdzie indziej niż na ziemi. Dlatego przy atakach z Mrocznymi nie mógł dołączyć później do szeregów, bo jego pierścień nie mógł go przenosić do Edomu. Musiał podróżować razem z wojskami co wtedy bardzo go denerwowało. 
Jeszcze pamiętał jak wybuchowy był jako Sebastian. Jak każde negatywne uczucie mamiło jego umysł i nie pozwalało nad nimi do końca panować. 
Czuł się jak dzikie zwierzę spuszczone ze smyczy, które nie powinno biegać same.
Teraz jednak siedział znów w jednej z jaskiń ojca i jego kryjówek, gdzie mieściła się także zbrojownia.
Gdy już zaopatrzył się w wszelaką broń do obrony, obrócił pieścień i znów znalazł się na obrzeżach Alicante, w lesie, gdzie odbył ostatnią rozmowę z Jace'm.
Może normalnie prośba blondyna wydałaby mu się dość śmieszna, ale nie w tej sytuacji. Clary możliwe, że jest tylko chwilowo na ziemi i tak jak inne anioły nie może tutaj pozostać. Jeśli jednak spróbuje może upaść i stać się jednym z Wielkich Demonów. 
Dlatego rozumiał Jace'a i wyraził swoje poparcie i pozwolenie w tej sprawie.

-Masz je?- nagle spośród drzew i cienia pojawił się ze srogą miną. Jego dłonie nerwowo stukały o ostrze miecza przy pasie, robiąc na skórze palców płytkie rany, ale z nich już sączyła się czerwona krew.
Uśmiechną się widząc go tak zdenerwowanego.
 Oto Wielki Jace Herondale, który ukazuje swoje emocje przed innymi.

-Owszem. Chociaż nie wiem czy ci je dać. Dla jednego musiałem sporo się naszukać. A o drugim wolę nawet nie wspominać. Jakaś baba godzinami mnie przekonywała, że mam okropny gust i wciąż nadeptywała mi na nogę.

-Często tak chyba działasz na kobiety, skoro one twierdzą, że masz tragiczny gust to zapewne tak jest. A twoje palce zapewne wyglądają o wiele lepiej.

-Może. Szkoda, że mnie nie będzie by widzieć twoje zakłopotanie i pokaz jaki odstawisz. Ale ktoś musi ratować świat, a niektórzy muszą się zbłaźnić.

-Ja nawet jak się ośmieszam wyglądam cudownie, że od razu ludzie mi to zapominają i proszą o więcej mnie. A w twoim przypadku, to raczej przy takim bohaterze będą uciekać i skakać z mostów na twój widok. Okropnie byś wyglądał w trykotach.

-Jak moja siostra z tobą wytrzymuje.- westchną na co blondyn uśmiechną się wyniośle. Lecz w jego oczach Jonathan dostrzegł iskierki i blask uczucia.

-Widocznie jest twardsza nawet od ciebie.- nagle spoważniał. -Dowiedziałeś się czegoś?

-W tej sprawie nie. Ale już jestem bliski dojścia do Wiliama. Jedna czarownica mi pomaga z kamuflażem, ale to trochę potrwa. A wy? Podobno wracacie, ale William na pewno kryję się tutaj w Idrisie i nie ma ucieczki.

-Musimy. Podziemni się buntują. A ja muszę pilnować Clary i hamować od głupich wyskoków.

-W tym się dobraliście. Wpadnę do was za tydzień i powiem co się dowiem, ale na razie nie będą już twoim kurierem.

-A już  chciałem ci dać napiwek.

-Wystarczy mi to, że może zobaczę twoją klęskę. Ja bym cię nie chciał.

-Jasne. Każdy tak mówi, a w duchu błaga o moje spojrzenia.- pokonany Jonathan podszedł do Jace'a i przekazał mu przedmioty.

Mam nadzieję, że zdążę aby to zobaczyć...

*  *  *

Isabelle szukała Simona po Alicante wiele godzin dziękując w duchu Razjelowi, że wzięła ze sobą gruby granatowy płaszcz. 
Wiatr wiał niemiłosiernie, a z drzew pospadały już ostatnie zbrązowiałe liście, które już dawno straciły swoje złote barwy jesieni.
Przy silniejszych podmuchach tańczyły w małych spiralach w powietrzu, szeleszcząc przy tym smutno.
Robiło się już ciemno, a niedługo musiała wrócić aby spakować swoje rzeczy na wyjazd. W duchu cieszyła się na powrót do Nowego Jorku.
W Instytucie dorastała i tam był jej dom, mimo iż się mówi, że Idris to dom wszystkich Nocnych łowców. Jednak ona nie miała przyjemności przebywania w tym miejscu. Z stąd zostali wygnani jej rodzice i to tutaj uciekł od nich jej ojciec.
Jednak to wszystko nie było tak istotne. W tym mieście czuła się jakby w  kryjówce, a tam poza obrębem Idrisu czuła się w prawdaziwym, wolnym świecie.
Walcząc z demonami i spełniajać swoje obowiązki czuła się potrzebna. A tutaj wciąż wytykano jej młody wiek, chociaż siedemnaście lat to już prawie dojrzałość.

-Przeziębisz się.- Izz nigdy nie spodziewała się, że ktoś zajdzie ją od tyłu, ale jenak Simon nie był zwykły. Jako wampir umiał chodzić bezszelestnie niczym Nocny łowca po użyciu runów.
Oparty o jeden z budynków, spodlądał na nią swoimi wielkimi ciemnymi oczami, które były często zasłaniane przez długie włosy.
Nie był już tak przeraźliwie blady, widocznie naprawdę poszedł na polowanie, lub zdobył w mieście krew.

-Przez ciebie. Jakbyś jak ostatni kretyn nie uciekł z Sali Anioła, to nie musiałabym teraz cię szukać.- zezłościła się na niego, grożąc mu pacem, na co on tylko się uśmiechną. W cieniu błysnęły jego białe, ostre kły.

-Tak jestem kretynem. Ale ja nigdy od ciebie nie ucieknę Izz. Musiałem pobyć przez chwilę sam. To wszystko mnie przytłacza. Przez jeden dzień stałem się szefem Nowojorskiego klanu wampirów i przedstawicielem w Radzie Clave. Przed tem byłem tylko Simonem, przyziemnym. Później poznałem świat Cieni i stałem się wampirem. Byłem przeklęty, Chodzącym za dnia, a teraz ważną szychą.
Nie przywykłem do tego, że jestem potrzebny.- Isabelle podeszła do niego pewnie i bez wahania położyła dłonie na jego klatce piersiowej, tam gdzie powinno znajdować się bijące serce, a teraz serce wampira.

-Nie jesteś nie potrzebny, Simonie. To właśnie ciebie ja potrzebuję najbardziej. A dla innych też jesteś ważny. Dla Clary zawsze tak było,  a teraz także i dla mnie.- przyłożyła dłonie jeszcze mocniej.

-Mimo iż twoje serce nie biję czuję, że jeteś najbardziej wartościową osobą jaką poznałam.

-Tylko nie wspominaj tego przy Jace'e.- uśmiechnęła się.

-Masz waleczne i silne serce. Nie mów nigdy, że nie jesteś potrzebny, bo jesteś i to bardziej niż myślisz.- uśmiechnął się do niej wesoło.

-Zawsze się dziwiłem, dlaczego wybrałaś mnie. Mogłabyś mieć każdego, bo jesteś Isabelle Lighwood, łamaczką serc, a jednak przed mną się otworzyłaś.

-Widocznie twojego serca nie mogę lub nie umiem złamać. A teraz nawet nie chcę, chyba, że w czymś mi podpadniesz.- zaśmiał się głaszcząc przy tym delikatnie jej zaróżowiony policzek.

-Musimy wracać. Zwykle jesteś bardziej gorąca.

-To mnie rozgrzej.- chwyciła go i przyciągnęła do siebie. Gdy jej spierzchnięte od chłodnego wiatru wargi, zetknęły się z jego zimnymi poczuła jak ciepło od razu rozchodzi się po jej ciele.  Objęła jego szyję i włożyła dłonie w jego kasztanowe włosy, które od wiatru poskręcały się i lekko poplątały.
Poczuła, że Simon uśmiecha się pomiędzy pocałunkami i nagle sam obją ją w tali.
Gdy wzmógł się wiatr, odsuną się od niej czując jak drży. 

-Coś słabo całujesz.- zadrżała znowu, a on uśmiechną się chytrze.

-Może, ale jestem doskonałą taxówką.- zanim Isabelle zdołała zadać pytanie, porwał ją na ręce i ruszył biegiem uliami Alicante. Nie słyszała nic oprócz szumu pędu w uszach i śmiechów Simona, gdy pędzili w stronę domu.

*  *  *

Rano, gdy już zapakowali swoje rzeczy, których nie było dużo, wyłączając Isabelle, zgromadzili się wszyscy na dole na ostatni posiłek w tym domu.
Clary cieszyła się, że opuszcza już te straszne miejsce, pełen rzeczy poprzednich właścicieli, które przypominały jej o ofiarach w bitwie i śmierci.
Nie miała zamiaru skupiać się na złych rzeczach jakie mogą się wydarzyć, ale nie najlepiej jej to wychodziło.
W nocy nie spała dobrze. Jako Nefilim z większą ilością krwi anioła, miewała dziwne i niepokojące sny, ale gdy zostałą Aniołem, stały się jeszcze bardziej przerażające i rzeczywistrze.
Chciała z kimś o nich porozmwiać, ale Jace wciąż był dla niej dziwnie oschły i trzymał się wciąż zdala. Nawet gdy wrócił wczoraj, nie przyszedł do niej wieczorem. Poczuła ukłucie w sercu i zrodziła się w niej obawa, że Jace już jej nie chcę.
Miała wrażenie, że naprawdę się zmieniła dla innych i dlatego nawet Jace nie może tego znieść. Miała obawy, że to za co ją pokochał odeszło i nic go już przy niej nie trzymało.
Gdy zeszła na dół wszyscy już byli. Jak zwykle Jocelyn przygotowywała kanapki, a Isabelle i Simon siedzieli koło siebie i cicho do siebie szeptali z tajemniczymi uśmieszkami na twarzach.
Simon wrócił z Isabelle bardzo zadowolony i nie sprawiał już wrażenia przejętego zmianami zachodzącymi w jego życiu. Widocznie Izz miała na niego lepszy wpły niż ona.
Kiedy weszła miała wrażenie, że tu nie pasuje. Wszyscy, już nawet Jace, który siedział w kącie i bawił się szyletem, zajmowali się sobą i swoimi sprawami.
Poczuła się odmienna i zapragnęła aby był tu ktoś z kim mogła by pogadać i by ją zrozumiał. W pierwszej  chwili pomyślała o Jonathanie. 
Zapragnęła mieć teraz koło siebie brata. Wcześniej uważała za niego Simona, ale wszystko stało się inne i trudniejsze po jej powrocie.
Usiadała i Jocelyn już skończyła podawać jedzenie. Uśmiechnęła się do córki i pogłaskała ją po głowie. 
Clary starała się nie patrzeć w stronę Jace'a, ale czasem rzucała mu ukradkowe spojrzenia, myśląc, że może uśmiechnie się do niej, czy coś powie.
Ale niestety, znów poczuła ukłucie w sercu i zawód, gdy nie zaszyczycił jej ani jednym spojrzeniem, tylko patrzył intensywnie na trzymaną w dłoniach kanapkę.
Po jedzeniu, wyruszyli do serca Gard i czekali na panią Konsul, która oficialnie zezwoli Clary na stworzenie bramy. 
Nomalnie zajmowali się tym czarownicy, ale jej talenty pozostły i nawet się rozwinęły, więc stworzenie portalu nie sprawiłoby jej dużo problemów.

-Co jest Clary?- Simon podszedł do niej z uniesioną jedną brwią, świdrując ją wzrokiem.

-Nic. Dlaczego niby coś miało by być?

-Znam cię nie od dziś, Clary i wiem kiedy coś cię martwi. Zawsze gdy jesteś sfrustrowana lub zmartwiona, marszczysz lekko brwi.- Clary powiedziała pod nosem słówko, które nie przystoi aniołom, na co Simon tylko uśmiechną się zwycięsko. Westchnęła i oparła głowę o ramię przyjaciela.

-Po prostu, wszystko się zmienia, a ja jakoś nie mogę nad tym wszystkim zapanować.

-A kto panuję? Ja sam mam teraz na głowię całą hordę wampirów, króre mnie nienawidzą, ale próbuję o tym nie myśleć.

-Tak. Przecież to taka błahostka. Lepiej by było jakby to była horda twoich fanek.

-Marzeniami można żyć, ale nie zapominając o rzeczywistości. A w tym przypadku moją rzeczywistością, jest Izz. Jakby się dowiedziała, że marzy mi się cała banda oszalałych panienek, to bym raczej nie chciał spotkać tego realu.- Clary uśmiechnęła się.

-Coraz lepiej wam idze w związku?

-Tak.- sapnął.- Izz wczoraj wytłumaczyła mi zasady randkowania i bycia w związku. Myślisz, że zrobi mi z tego test? Muszę zrobić sobię ściągę?

-Te zasady są ogólne. Ale sam musisz wiedzieć co należy, a co nie należy robić w związku. Musisz mieć poczucie, że Izz jest tą jedyną i nie będziesz chciał jej skrzywdzić.

-Gdybym to zrobił, to ona by mnie pocięła, a Alec spalił. Napewno nie będę ryzykował, nie jestem masohistą.

Rozmawiając tak spoglądali na oświetlone wierze Alicante, blaskiem słońca, które wisiał już wysoko na niebie. Niedługo potem, przyszła wreszcie Jia.

-Możecie ruszać. Czary obronne Idrisu pozwolą wam na opuszczenie miasta. Powodzenia życzę i zwiadamiajcie mnie na bierząco o postępach.- Konsul spojrzała przez chwilę na Clary porozumiemawczym wzrokiem i odeszła.
Simon uśmiechną się do niej pokrzepiająco i podeszli oboje do muru. 
Gdy stali już bliżej, Clary zauważyła znaki po wcześniejszych zaklęciach i runach oraz wypalone miejsca świadczące o wielokrotnie tworzonych bramach.
Westchnęła skupiając się na swoim zadaniu i już miała sięgać po stele, gdy odezwał się w jej głowie znajomy glos.

Nie potrzebujesz tego Clarisso
To narzędzie niebios, ale ty także nim jesteś

-Wszystko dobrze?- zapytał Simon, a w jego głosie słychać było troskę.

-Tak.- wyszeptała i uniosła dłoń. 
Pomyślała o runach jakich używała do otwarcia bram. Wyobraziła sobie ich kształty i czarne linie rysowane stelą.
Przyłożyła dłoń do kamienia, który po chwili zaczą jaśnieć złotym blaskiem, formując się w małe strumyki płynnego złota.
Strumienie wiły się na powierzchni muru tworząc jeden z prostrzych znaków, jakich używali Nocni Łowcy. Zwykła runa ,,Otwórz się'' stworzyła jaśniejące przejście.
Było inne od normalnych bram, bo jej barwa nawet nie przychodziła na myśl niebieski, tylko czyste złoto. Ale także użyła do jej otwarcia znaku, który może tylko normalnie otwierać drzwi.

-Normalnie ręka Midasa. Możesz tak z kamieniami?- zapytał Simon patrząc z podziwem na dzięło Clary.

-Co tak długo?- Jace ciągną już swoje rzeczy i marynarskie worki, pełne serafickich ostrzy w ich stronę.
Clary spiorunowała go wzrokiem i chwyciła szybko swoją małą torbę i pochwę z Hesperosem.

-Nie martw się. Ty pójdziesz jako ostatni.- zanim zdążył jej coś powiedzieć, Clary chwyciła dłoń Simona i rzuciła się w jaśniejące przejscie.

sobota, 14 marca 2015

Rozdział 17 Wysłanie

 ...nie wszystko jeszcze stracone;
wola nieskruszona, wieczna nienawiść,
myśl o zemście, także
Śmiałość, co każe by się nie poddawać nigdy
i nigdy nie korzyć, na koniec
nie dać się deptać.

W Nowym Jorku normalnie dzień zbliżał się do końca. Słońce powoli zniżało się oświetlając wodę otaczającą zatokę Long island.
Alec siedział na skórzanej kanapie w lofcie Magnusa, który od ponad godziny nie wychodził ze swojego pokoju.
Słychać chociaż było, że wciąż żyję, bo jego soczyste przekleństwa w różnych ludzkich i demonicznych językach, było słychać u sąsiadów.
Zawsze się dziwił tym jak Przyziemni nie zauważają dziwnych klientów przychodzących do tego mieszkania, albo niespotykanych zdarzeń.
Ostatnim razem był tutaj gdy wezwali Azazela i możliwe, że według Przyziemnych ,ohydny smród i dym unoszący się z okien nie był niczym niesamowitym.
Ale teraz to miejsce niczym go nie zaskoczyło. Uwielbiał tu przebywać, ponieważ za każdym razem wystrój się zmieniał zadziwiając pomysłami.
Teraz jednak Magnus miał co innego na głowie niż wystrój wnętrz. Było to normalne mieszkanie, z nowoczesną kuchnią i salonem połączonym ladą oraz kilkoma pokojami dla gości i ten należący do Czarownika.
Nic niesłychanego, ale jednak to był dom Magnusa. Wypełniony jego osobą i dowodami, że nie jest fikcją.
Wciąż pamiętał te dni gdy nie było przy nim Magnusa. Czuł się potwornie myśląc, że pierwsza kochana przez niego osoba, przed którą się otworzył znikła nagle pozostawiając po sobie jedynie wspomnienia wymieszane z bólem.
Gdy był w Edomie czuł obecność Magnusa i malejący między nimi dystans, gdy zbliżał się do mrocznego Gard. Wtedy był gotowy zniszczyć i usunąć wszystko na swojej drodze.
Ale gdy zobaczył go ledwo żywego, leżącego nieruchomo z bladą twarzą, jego serce na chwilę stanęło w piersi.

-Rozmyślasz?- Magnus opierał się niedbale o framugę drzwi z mokrymi włosami, ale już całkowicie normalnymi. Nie było co prawda na nich żelu i brokatu, ale chociaż  nie dymiły niebiańskim ogniem.

-Dlaczego tak uważasz?- uśmiechną się przeczesując kosmyki włosów palcami.
Zaczęły się wysuszać tracąc połysk, ale zyskując ponownie swoją nieprzeniknioną czerń.

-Zawsze gdy się zamartwiasz lub wspominasz marszczysz lekko brwi. To uroczę, ale wolę jak jesteś ze mną. Ciałem i duchem.- uśmiechnął się podchodząc bliżej i siadając koło niego.

-Czyli jakbym się totalnie upił nie chciałbyś mnie wykorzystać?- Uśmiechnął się szerzej, a jego zielone oczy w blasku przyciemnionych lamp iskrzyły się. Nachylił się momentalnie przysuwając się do niego całym ciałem i obejmując jego szyję.
Alec nie pozostawał mu dłużny. Tak bardzo za nim tęsknił, tak bardzo go dręczyła myśl, że nigdy więcej go nie pocałuję, nie dotknie, ani nie zobaczy.
A teraz pół leżał na jego kanapie całując się z ponownym żarem spowodowanym rozstaniem, jakby tamtych tygodni rozstania nie było.
Ich pocałunki były namiętne i dzikie, ale po chwili tracąc płomień i zmieniając się w bardziej delikatne, subtelne, mówiły nie tylko o pożądaniu, ale o miłości.
Alec uśmiechną się błogo wyciągając się bardziej na skórzanej tapicerce.

-Tak bardzo się bałem o ciebie w Edomie.- potrząsną głową próbując nie myśleć o jego zachowaniu w tym czasie.
Buntował się i złościł, ale co najgorsze zabił jednego z Fearie z zimną krwią bez najmniejszego zawahania czy okazania litości. Czuł w sobie tylko nie pohamowaną złość zdrady, gdy przebijał się przez jego zbroję, by po chwili ostrze dotknęło morderczo jego serca.

-Znów to robisz.- westchnął wstając.- Nie możesz wciąż o tym myśleć Alexandrze. Ludzie przepełnieni nienawiścią i walczący z żalem popełniają zawsze wielkie błędy. Nie oznacza, że zrobili to z jakiejś konkretnej przyczyny. Ty jesteś najbardziej czułą i kochającą osobą jaką kiedykolwiek spotkałem w swoim długim życiu. Dlatego wciąż się tym zadręczasz. To nie byłeś ty i dlatego się obwiniasz. Lecz poczucie winy nic nie rozwiąże, uwierz. Ludzie tak jak Podziemni i Nefilim często zapominają, że obwinianie się nie pomoże pokonać swoich demonów.

-Zawsze można użyć serafickiego sztyletu.- szepnął.
Magnus śmiejąc się przeszedł przez salon i udał się znów do swojego pokoju. Zatrzymał się na chwilę, a jego uśmiech momentalnie znikną zastępując powagą.

-Chodź, spać. Jutro czeka nas ciężki dzień i nie wiadomo czy będzie czas aby wypocząć.

-Widziałeś coś?

-Pomyliłem się ze swoimi osądami już dwa razy. Nie będę rzucał kolejnych, póki nie będę miał pewności. A teraz choć, bo nie będę znów spał koło Prezesa Miau, on nie jest aż tak milutki.

*  *  *

Simon kolejny raz widział Salę Anioła tak wypełnioną Nocnymi Łowcami, że pękała w szwach. Niestety czasy stały się ostatnio tak napięte, że bał się, że wreszcie od tych ciągłych narad ziszczą się jego obawy.
Nefilim tłoczyli się po sali w małych grupkach głośno dyskutując i przekrzykując się nawzajem. Lorze zostały usunięte przez ciągle zjeżdżających się Nocnych Łowców z całego świata, dla których nie byłoby normalnie miejsca. Jedynym wolnym miejscem w sali było podium i pozostawione tam miejsca dla Rady i dwa, dla Konsula i Inkwizytora.
Simon rozglądał się po nowo przybyłych i stwierdził, że jeszcze nigdy nie widział ich tak zróżnicowanych. Byli tu chyba wszyscy przedstawiciele Instytutów na świecie.
Większość z nich miała wiąż założone białe stroje żałobne, ale niektórzy już przyodziali się w normalną czerń. Wojna nie dawała Nefilim widocznie czasu na opłakiwanie swoich zmarłych.
Sam czuł się trochę obco przy wszechobecnych czerniach i bielach, bo sam miał na sobie tylko dżinsy i granatowy t-shirt z napisem ,,Normalni ludzie są nudni''. Powinien zmienić słowo ludzie na wampiry, bo on jedyny jest inny ze swojego rodzaju.
Rozmowy ucichły momentalnie, gdy do sali weszła Clary.
 Założyła także ponownie strój bojowy, a włosy niedbale zaplotła w ognisty warkocz.
Simon wciąż nie mógł się przyzwyczaić do tego, jak zmieniła się Clary od czasu swojego powrotu. Gdyby nie jaśniejący lekki od niej majestat i jakby blask, widoczny przez niego oczami wampira, mógłby uznać ją za jedną z Podziemnych.
Jedyną widoczną cechą, że jednak się trochę wyróżniała, była jej zmieniona cera, która teraz przypominała odcień złota, jak u Jace'a.
Pomimo tego jej rysy stały się bardziej szlachetne, a oczy rozbłysły jeszcze jaśniejszą zielenią. Jej włosy zdawały się być żywymi płomieniami ognia spływającymi jej falami po plecach. Jednak przez ich nasycone barwy wyróżniała się jeszcze bardziej w tłumie przeciętnych osób. Jakby miała na czole napis ,,Jestem Aniołem, chcielibyście tak dobrze wyglądać.''
Szła płynnymi krokami przez salę koło Jace'a nie skrywając rosnącej w niej niepewności i obaw. Sam Jace wyglądał na spiętego i raz po raz spoglądał podejrzliwie na tłum. Miał taką minę jakby chciał rzucić się na każdego, kto wyda mu się groźny.
Ale Cary widocznie też nie była oazą spokoju.
 Zawsze gdy tak się działo marszczyła lekko nos, ale możliwe, że to tylko dla najbliższych jest to wiadome.
Szepty za nimi się nasilały, a spojrzenia nie opuszczały ją na krok. Gdy stanęła koło niego uśmiechnęła się blado.

-Jak się czujesz?- Simonowi wciąż dudniło po wczorajszej wizycie Roberta Ligthwooda w ich lokum.
Nie mógł uwierzyć, że Lily po prostu opuściła Idris pozostawiając przywództwo i członkostwo w Radzie właśnie jemu.
Jednak czuł ogień w gardle, gdy myślał, że teraz on zajmuje także pozycję Raphaela Santiago na miejscu przywódcy Nowojorskiego Klanu Wampirów.
Podobno Lily uciekła wczoraj i już jej nie widziano. Oczywiście opuszczenie obrębów Alicante było zabronione,  przez co narobiła sobie kłopotów.
Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że miał przeczucie, że ona tak łatwo by nie uciekła, pozostawiając tak przez nią upragnioną władzę, Simonowi.

-Dobrze. Chociaż bycie głową największego klanu wampirów, które cię nienawidzi jest całkiem pocieszające. Dobrze że nie żyję, bo pewnie bym długo nie pociągną.

-Wampiry normalnie nie likwidują swoich w ludzki sposób. Mają swoje zasady uśmiercania. Zapewne oskarżono by cię i wypito twoją krew po procesie.- odezwał się Jace beznamiętnym tonem.
Był dzisiaj trochę mniej sarkastyczny niż zwykle. Simon podejrzewał, że jednak nie tylko jego martwiła ,,niby'' ucieczka Lily.
Ale jednak wyczuwał lekkie napięcie pomiędzy nim, a Clary.
W tym czasie odnalazła ich Izz. Simon nie udawał, że jej obecność nie poprawiła mu humoru i nie sprawiła, że ma ochotę uśmiechać się śmierci w twarz.
Zwrócił się do pozostałej dwójki z większą odwagą by zadać nurtujące go pytanie.

-Czy wy się pokłóciliście?- Clary zaczęła bawić się warkoczem, który i tak ledwo się trzymał. Rozplotła go i zaczęła znów zaplatać.

-Och daj mi to.- Izz ze sprawnością układała jej włosy, ale jednak także dostrzegła reakcję Clary i Jace.

-Nie.- zaprzeczył Jace, bez wyrazu.

-Tak? A jakoś na to nie wygląda?- powiedziała Izz oglądając swoje dzieło.

-Normalka. Clary i jej szalone pomysły czasami wyprowadzają z równowagi rozsądnych ludzi.- powiedział Jace mierząc się z nią wzrokiem.

-Dziwne więc, że ciebie wyprowadziła z równowagi, bo o tobie nie można powiedzieć, że jesteś odpowiedzialny. A także twoje plany są zazwyczaj szalone.- powiedziała Isabelle łapiąc dłoń Simona. Nie krył uśmiechu, że pomaga mu wyjaśnić tą sprawę.

-Ja i nieodpowiedzialność? No dobra coś w tym jest. Ale nie zarzucisz mi Izz, że moje plany są szalone. Jestem przecież urodzonym strategiem. Panuję nad wszystkim na misjach.

-Oprócz własnego języka i ciętego dowcipu.- powiedziała oburzona Clary.

-To także część mojej genialnej strategii. Już przecież tracisz cierpliwość z tego powodu.

-Tracę cierpliwość przez twój upór, ale ja także tak łatwo nie daję za wygraną.- powiedziała z mocą. Jace uśmiechną się ckliwie.

-Na Anioła. Jak mam się z tobą kłócić.- potrząsną głowę i objął ją ramieniem.

-Widzicie. Teraz jest dobrze.- Izz widocznie była rozbawiona sytuacją.

-Opłata za terapie Nefilimskie, będą wliczane w rachunek. Dam wam rabat ze względu na starą znajomość.- kalkulował Simon.
Clary uśmiechnęła się trącając go łokciem. Jej spojrzenie spoczęło na jego dłoni, złączonej z Isabelle.
Przez jej uniesioną brew i zmarszczone czoło, przez chwilę nie wiedział, o co jej chodzi, ale po kilku sekundach zrozumiał.

-Wciąż go nosisz.- stwierdziła wskazując teraz otwarcie na pierścień, fearie, który kiedyś służył do komunikowania się ze sobą myślami.
Nie mógł go wyrzucić po tym jak ten Clary został zniszczony. Miał takie wrażenie, że to pamiątka związana z ich więzią, jaka się wtedy między nimi utworzyła.
Clary uśmiechnęła się rozpromieniona. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale w tym momencie w Sali rozgrzmiały dzwony sygnalizujące rozpoczęcie narady. Simon przez chwilę nie wiedział, gdzie stanąć, czy na podium, czy lepiej normalnie z całą resztą.

-To nie jest zebranie z przedstawicielami rady. Przykro mi nie zobaczą twojej niezwykłej osoby na podium.- szepnął Jace.

Z krańca sali od drugiego wejścia wyszła Jia i obok niej Robert. Widocznie byli czymś bardzo zaniepokojeni, bo ich twarze nawet nie ukrywały emocji.
Jia zajęła swoje miejsce na mównicy i uciszyła rozmowy gestem ręki.

-Rozpoczynamy naradę. Wiem, że zaistniała sytuacja, jaką jest żałoba po zmarłych i straty związane z wojną z...- zawahała się- ...z Sebastianem uniemożliwiają nam lepsze działania, ale musimy się zmobilizować.- Jia skinęła lekko głową w stronę Roberta i zamienili się miejscami. Simon zawsze dziwił się podobieństwem między rodziną Lightwoodów.
Wszyscy byli silni i waleczni, ale to oznaka każdego dobrego Nefilim. Ale jednak ich cechą charakterystyczną są przede wszystkich ich kruczoczarne włosy oraz nieprzeniknione niebieski oczy. Tylko Maryse i Isabelle miały zawsze ciemne, które Simona od razu pokonały.
Sam Robert był bardzo dobrze zbudowanym mężczyzną, przed którym nie tylko Simon czuł respekt i uważał się przy nim jak pluskwa.
Zajął miejsce Jii, a jego mina nie była wesoła.

-Tak jak wspomniała Pani Konsul. Jesteśmy po ciężkich próbach, wyzwaniach i bitwach, ale to nieodłączna cecha życia Nefilim. Niestety nawet teraz po wielu stratach związanych z wojną nie możemy być nieczujni. Gdy Sebastian przestał być zagrożeniem pojawiło się nowe. I teraz z całą mocą i przekonaniem możemy powiedzieć, że jest nim William Hansborn.- w sali znów zawrzało.

-Na jakich podstawach?!- wykrzyknął jeden z Nocnych Łowców. Miał czarne włosy i ciemne oczy, które kontrastowały idealnie z brązową skórą.

-William zostaje ogłoszony jako wróg Clave. -Robert rozglądał się po tłumie, jakby kogoś szukał.- Jest także pierwszorzędną sprawą do rozwiązania.

-Ale dlaczego? On tylko chcę aby Morgenstern zapłacił za swoje zbrodnie!-Simon poczuł jak Clary się napina. Cała sala jakby na komendę spojrzała na nią dziwnym nie wrogim, ale jednak nie przyjaznym wzrokiem.
Jia znów wstała ze swojego miejsca.

-Dość! Jak już sama Clarissa nam powiedziała Jonathan Morgenstern ma anielskie prawo do obrony życia i drugiej szansy. Nie możemy rozpamiętywać tego co zrobił Sebastian. Musimy wszyscy skupić się na nowym niebezpieczeństwie.
William może i chcę zemsty na Jonathanie, ale jego gniew sięga także Clave. Już wypowiedział nam wojnę.- popatrzyła porozumiewawczo na Lightwooda.

-Dziś rano strażnicy Gard znaleźli ślady krwi. Doprowadziło to ich do opuszczonej Rezydencji Hansbornów. Zastali budynek całkiem zniszczony, a przed nim wypalony stos. Teraz jesteśmy pewni i możemy stwierdzić, że były to szczątki Lily Clwery. Jedna z przedstawicieli Rady i Przywódczyni Nowojorskiego Klanu.- Simonowi dudniło w uszach. Wiedział od początku, że zniknięcie Lily nie jest normalne, ale nie spodziewał się, że ktoś spalił ją na stosie. Zawsze to była forma rozprawiania się z czarownicami, a na wampiry zawsze były inne środki, do pozbycia się ich z drogi.
Usłyszał jak Izz i Jace razem łapią głęboki wdech.

-O co chodzi?- zapytał. Oboje byli jeszcze bardziej zdenerwowani niż Simon.
Jace niechętnie spojrzał na niego, przez co jego lekko zezłoszczona mina przyprawiła go o dreszcze.

-Palenie wampirów na stosie było w dawnych czasach jak wypowiadanie wojny całemu klanowi. A jeżeli Lily była przedstawicielem w Radzie, może to oznaczać według Williama koniec Porozumień z Podziemnymi.- w sali poniosły się okrzyki zdziwienia, zaszokowania, sprzeciwu i wielu innych.

-Czy to oznacza, że William Hansborn wypowiedział wojnę z Przyziemnymi?- zapytał jeden postawny blondyn z Instytutu Paryskiego.

-Niestety tak. Musimy zawiadomić Nowojorski Klan o zdradzie jednego z naszych. Uważamy z Panią Konsul, że następca Lily powinien powrócić do swoich i zapewnić o lojalność reszty Clave.- Granatowe oczy, niczym chmura burzowa, Lighwooda i reszty sali zwrócił się w stronę Simona.
Jia patrzyła w napięciu na jego reakcje, a Isabelle mocniej uścisnęła jego dłoń.

-Dobrze. Wyruszę jak najszybciej do Nowego Jorku i zapewnię Klan o waszych dobrych zamiarach. -powiedział to z przekonaniem samemu się dziwiąc.
Spojrzał jeszcze po zdumionych twarzach przyjaciół, kierując się ku wyjściu i świeżemu powietrzu. Jako wampir nie musiał oddychać, ale po raz pierwszy od swojej przemiany zapragnął odetchnąć.

*  *  *

Patrząc jak Simon powoli opuszcza Salę Anioła, Isabelle zapragnęła przebiec przez tłum i pójść za nim. Nie miała ochoty słuchać o kolejnych problemach, nie kiedy Simon potrzebuję wsparcia.
Niestety po zrobieniu paru kroków napotkała sprzeciw Jace. Zatarasował jej drogę patrząc nieugięcie prosto w jej oczy. Skrzyżował ręce na piersi, unosząc jedną brew.

-Wybierasz się gdzieś?- popatrzyła na niego gniewnie.

-Dobrze wiesz, że tak. A teraz zejdź mi z drogi.- chciała się przepchnąć koło niego, ale on już się cofną, znów odcinając jej wyjście.

-Jeśli nie usuniesz się sam zaraz przy wszystkich możliwych na świecie Nocnych Łowcach wylądujesz w fontannie.- wskazała palcem na marmurową budowlę, z Aniołem po środku. Złote wykończenia jarzyły się przez szklany sufit, a woda szumiała przy spadaniu w dół.

-Lubię się kąpać, bo wtedy wyglądam naprawdę sexy, ale to nie pora na uwodzenia jak to powiedziałaś wszystkich możliwych Nocnych Łowców w tej sali. Wiesz dobrze, że Jia poprosiła nas o spotkanie w ważnej sprawie.

-Od kiedy to przejmujesz się innymi. Ja teraz muszę pójść do Simona.

-Jest wampirem, zapewne już gdzieś pobiegł. Może zapoluje na wilka w lesie, a ty jako czerwony kapturek zostaniesz tutaj.

-Naprawdę? Jakoś wątpię.- Nim się spostrzegła po jego prawej stronie stanęła Clary. Tak jak Izz była widocznie zaniepokojona.

-Nie uda ci się go przekonać. Sama próbowałam do chwili gdy zagroził mi, że będzie mnie błagał na kolanach. Mogło to być ciekawe przedstawienie, ale się powstrzymałam.- Zadowolony Jace uśmiechną się zwycięsko w jej stronę.

-Ty już rzuciłaś mnie na kolana, aniele.- Zawsze gdy na nią patrzył jego oczy jaśniały, a uśmiech nie był arogancki, ale ten prawdziwy, wyrażający uczucie.
Zastanawiała się kiedyś czy Simon tak reaguje na jej widok.

-Dobrze, ale mówię ci już od razu, że pożałujesz tego Herondale.- zagroziła mu palcem przed twarzą, na co odpowiedział jej jeszcze szerszym i denerwującym uśmieszkiem.

-Nie mogę się doczekać.

*  *  *

Gabinet Konsula bardzo przypominał ten w Nowojorskim Instytucie. Przeważały tu ciemne meble składające się na szafki na dokumenty, biurko, oraz obszerną biblioteczkę. 
Za misternie zdobionym biurkiem, które było zarazem połączeniem mahoniowego drewna, jasnego marmuru i złoconych szczegółów, widać było wejście na balkon, który także w dawnych czasach służył za mównicę.
U dołu był dołączony anioł z rozpostartymi skrzydłami ,które obejmowały  całą szerokość. Sama postać była z kamienia, ale skrzydła włosy, oczy i miecz który trzymał były złote.
Koło niego stał globus z widocznie zaznaczonym liniami granicznymi Idrisu. 
Wszystko w tym pomieszczeniu przypominało Isabelle to, że jej ojciec opuścił rodzinę, dla jakiegoś gabinetu i stanowiska.
Isabelle jeszcze nie zapomniała ojcu wszystkich niesprawiedliwości jakie uczynił jej matce i zarazem ich rodzinie. Nie mogła przeboleć tego jak spojrzał na nią w tamtym domu. Jakby bał się o nią i gdy ją zobaczył kamień spadł mu z serca.
Ale przez te lata, gdy nie spędzał ich z nią i rodzeństwem nauczyła się tego, że on nie ma serca. Zdradził jej matkę, a w późniejszych czasach tylko udawał do niej miłość. Mimo tego dalej jest jak jest. Nie ma go przy nich, jest tylko jako Inkwizytor przesiadujący wciąż w Idrisie.
Gdy po naradzie podszedł do nich chcąc zaprowadzić do gabinetu konsula na rozmowę, nie mogła na niego spojrzeć.
Szli korytarzami słysząc jedynie odgłosy swoich oddechów i rytmiczne stukanie butów o posadzkę oraz odgłos mieczy przy pasach stroju.
Po dotarciu na miejsce, uśmiechnął się tylko niepewnie do Isabelle i pozostawił ich samych.
Prychnęła i zaczęła się przechadzać po pomieszczeniu. Przejechała delikatnie palcami po czystych półkach, spoglądając niechętnie na księgi. Nigdy nie lubiła czytać. Nie czuła jakiejś przemożnej potrzeby by otworzyć książkę, która i tak nie odciągnie jej od swoich problemów. Nauczyła się innych sposobów na radzenie sobie.

-No dobra Izz. Gadaj o co ci chodzi.- sapną Jace stając po jej lewej. 

-Nie chcę tu być. Już ci chyba to wspominałam Jace.-fuknęła na niego i usiadła na jednym z dwóch krzeseł koło biurka. 
Uznała to za dziwne, że Pani Konsul zaprasza ich na spotkanie, a zapomina, że mogło ich być więcej niż dwójka.

-Chyba Jace będziesz musiał siedzieć na dywaniku. To chyba żadna nowość, co?- Popatrzyła na niego ze złośliwą satysfakcją.
On wzruszył tylko ramionami i zajął miejsce koło niej.

-A ja gdzie?- zapytała Clary podchodząc bliżej. Gdy się zdenerwowała jej oczy zaczęły groźniej błyszczeć.

-No jak to gdzie? U mnie na kolanach. Uznaj to za wspaniałą okazję by sprawdzić jaki jestem delikatny i zarazem wspaniałomyślny.

-Do tego upierdliwie zarozumiały.- westchnęła i z rozbiegu wskoczyła na jego kolana. Syknął, ale uśmiechną się po chwili.

-A ty miej tą chwilę jako oznakę mojej wytrwałości.- szepnęła mu cicho, zasłaniając się kurtyną rudych loków. Jace delikatnie założył jej jeden z kosmyków za ucho i jednocześnie nawijając sobie kolejny na palec.
Dopiero po kilku minutach przyszła Jia. Cała trójka powstała niechętnie, ale tego wymagały zasady dobrego wychowania.

-Wybaczcie, że musieliście czekać. Sytuacja jest naprawdę napięta. Najpierw sprawa z Jonathanem, a teraz William i jego zwolennicy.- zasiadła za biurkiem, przesuwając pootwierane listy i składając z nich kolejny stos papierów.

-Możecie usiąść...- jej wzrok powędrował najpierw do ich trójki, a dopiero później do dwóch krzeseł.- No tak. Znów muszę was przeprosić, ale jak wspominałam jest ciężko. Nasza rozmowa musi pozostać na początek tajemnicą, żeby na razie nie denerwować innych Nefilim.

-Jeżeli sytuacja jest aż tak napięta, to dlaczego ma pozostać w sekrecie?- zapytał Jace.

-W normalnych czasach bym tak tego nie rozegrała, ale niestety. Z Alicante znikają Nocni łowcy, a Instytuty nie odpowiadają. Już teraz wysyłam przedstawicieli na cały świat, sprawdzając sytuację. William zyskuję coraz więcej osób w swoich szeregach. Już teraz gdy nie są aż tak liczni atakują Podziemnych nie licząc się z Porozumieniami.

-Ale dlaczego? Co mu zrobili Podziemni? Miał przecież tylko powody do nienawiści do Morgensternów.- zdenerwowała się Clary.

-William przysłał, tu jednego ze swoich Odnowicieli.

-Odnowicieli?- powtórzyła Isabelle.

-Tak siebie nazywają. Mają zamiar przywrócić porządek w Clave, na początek przekonując innych, oraz zrywając Porozumienia.

-Clave będzie słabe bez poparcia Podziemia! Już teraz jest nas zbyt mało do walki. Nie mówiąc już o bitwie ze sobą. Jeśli zerwiemy Porozumienia nie będziemy mieli szans. To będzie koniec Nocnych Łowców i...- Clary ugryzła się w język. 
Jia spojrzała na nią twardo.

-...I co?

-Clary dobrze mówi. To będzie koniec Nefilim i jednocześnie świata. Nie będzie obrońców Przyziemnych, a demony będą miały dużo do zniszczenia i jednocześnie wolną drogę na ziemię.- odpowiedział szybko Jace. Nie dał do poznania, że jego też zdenerwowały te nowiny. Cały czas patrzył niewzruszony na Jię i jednocześnie zerkając na Clary.

-Tak. Ale na razie musimy działać po cichu. Oczywiście Odnowiciele są jak nowy Krąg i nie działają na chwałę Clave. Wielu Nefilim jest z nami. Będziemy zaciskać więzi między Podziemnymi i będziemy szukać zdrajców w Instytutach i w Idrisie.

-Dobrze. Znamy już sytuację, ale to nie wyjaśnia dlaczego nas pani tu zaprosiła.-zaczął pośpiesznie Jace.

-Jak wiecie wasz przyjaciel Simon ma za zadanie opanować Nowojorski Klan i już jutro musi wyruszyć. Ale także was zamierzam z nim wysłać.

-Nie ma problemu!- ucieszyła się Isabelle.

-A jednak jest. Twoja matka będzie was tam oczekiwać z nową osobą.

-Z nową osobą?- zapytała Clary.

-Tak. Jest tam przydzielona nowa osoba. Stracił rodzinę w wojnie, a pozostali dołączyli do Williama. Przeszedł wiele uciekając przed nimi i trafił do Instytutu. A poza tym Clary.- zwróciła się do niej z błagalną miną.

-Mam nadzieję, że zjednoczysz Podziemnych, inaczej Nocni łowcy nie będą mieli szans, a świat upadnie... 

niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 16 Nie pozwolę ci.

Gdy dotarli już pod sam dom, w którym obecnie mieszkali, Clary czuła się jak sopel lodu. Nawet kurtka Jace'a nie pomagała rozgrzać jej ciała. Podróż powrotna z Jace'em zajął jej o wiele dłużej niż przy towarzystwie Jonathana.
Cały czas opowiadał jej historie o dumnych i słynnych rodach mijanych domostw Nocnych Łowców i oczwiście chwaląc się przy tym, że on w tamtych czasach miałby gigantyczny pałac.
Clary nie spodobały się opowieści o wyprawach na Podziemnych i co najgorsze o Łupach.
Nie mogła pojąć, jak Nefilim mogli być tak bezduszni i nieczuli dla istot podziemnych. Mimo ich pochodzenia raczej powinny obowiązywać jakieś zasady.
Nie mogą sobie także wyobrazić co by zrobiła jakby zobaczyła takie Łupy w domu jakiegoś Nocnego Łowcy. Świadomość, że może nawet niektórzy z nich, którzy nie popierali porozumień, trzymali je nadal w schowkach w domostwach, ją przerażała i napędzała niewnaiścią.
Jak można było odcinać wilkołakom łapy, wyrywać kły i wsadzać do słojów z formaliną na pamiątkę. To tak, jakby Clary swoją znienawidzoną nauczycielkę od angielskiego torturowała szamponem na jej hodowany łupież i odcinała jej głowę na pamiątkę.
Wzdrygała się na same wyobrażenie strachu panującego wśród Podziemnych.
Kolejnym powodem ich przedłużonego spaceru, był żarty Jace'a.
Kilka razy zatrzymali się, bo Jace chciał ją dla zabawy wrzucić do jednego z kanałów Alicante.
Za każdym razem było tak samo.
Clary drżała z zimna, a on w mgnieniu oka łapał ją na ręce i zatrzymywał się przy krawędzi drogi, wychylając się niebezpiecznie w stronę kanału wypełnionego dużą ilością brunatną wodą.

-Jace!!! Ty chyba żartujesz!?- odpowiadał szatańskim śmiechem i udawał, że puszcza ją w odmęty ciemnej wody, która kłębiła się w szczelinach tworząc białą pianę.

-No aniele! Rozwiń skrzydła!- znów próbował ją upuścić, ale w porę przeskoczyła nad nim, robiąc przewrót i popychając go dalej w stronę dziury.
Łapała go wtedy za tył koszuli i sama śmiała się diabelnie.

-Po co mi skrzydła. Raczej tobie są teraz potrzebne.

-TO może mi pożyczysz?- wtedy zazwyczaj łapał równowagę i przewracał ich na kamienny bruk jednej z dróg. Śmiali się oboje mimo, iż porozrywali sobie ubrania i nabawili się kilku nieprzyjemnie fioletowych siniaków.

Ale teraz jak znów stali przed drzwiami, Clary nie miała ochoty tam wchodzić. Mimo przerażliwego chłodu, który już odmrażał jej części ciała, które już przestaje czuć, miała ochotę uciec znów na wzgórza. Zawsze tak robiła gdy była sfrustrowana lub zdenerwowana. :Lubiła znajdować się na wysokości przyglądając się wszystkiemu z pewnej odległości, by zobaczyć pełen obraz.
Jednak powody jej niechęci wcale nie znikną nawet jakby uciekła ryzykując odmrożeniami.
Po pierwsze z obawy na odwet Magnusa, który jednak żył dłużej na świecie od niej i znał się na figlach lepiej od niej.
Wciąż nie mogła sobie wyobrazić go jako Czarownika, który cieszył się każdą chwilą i żartował sobie ze wszystkich, gdy jeszcze miał poniżej stu lat.
Teraz biła od niego powaga i doświadczenie życiowe które czyniły go jeszcze trudniejszym przeciwnikiem.
Drugim powodem była sprawa wyjaśnienia zniknięcia, a raczej odejścia Jonathana na niebezpieczną misję, która polegała na odnalezienie Wiliama i sprawdzenie ilu Nocnych Łowców przeciągną na swoją stronę. Nie mogła sobie wyobrazić Jonathana w ich szeregach, który może tam pozostać niezauważony.
Przecież to głównie na niego szykuję się cały ten bunt i chęć ponownego zabicia go.
Dlatego nie wiedziała, dlaczego jej brat zachowuje się jeszcze mniej odpowiedzialnie od niej.
Westchnęła smętnie i weszła do środka przez stare hebanowe drzwi z wyrytym znakiem rodu rodziny, która tu kiedyś mieszkała.
Znów poczuła przesiąknięty wilgocią i pleśnią zapach wypełniający pomieszczenia domu.
Światła, które Magnus  zamontował magicznie na ścianach i tak nie mogły rozproszyć dziwnego mroku, który krył się w kątach.
Przejście prowadzące do holu w stronę schodów i kolejnych korytarzy było całkowicie puste i według mniemania Clary dziwnie zimne. Jakby sam dom przypominał, że nikt prawowity nie pozostał, aby mieszkać dalej w tym miejscu.
Przeszła korytarzem nie zdejmując kurtki, bo w środku wcale nie było aż tak ciepło, aby samo rozgrzało zmarznięte ciało Clary.
Gdy szła przodem już czuła zapachy rozchodzące się z kuchni, ale także pierwsze odgłosy rozmów.
Popchnęła uchylone drzwi i zobaczyła ich siedzących przy stole.
Jocelyn krzątała się przy blatach kończąc przygotowania.
Luka nigdzie nie było, ale może jeszcze nie zszedł na dół. Clary także nie widziała Magnusa i Aleca, może tak jak Luke jeszcze nie dotarła do niech informacja o posiłku. Za to przy stole siedział już Simon z Isabelle u boku, rozmawiając do siebie z wesołymi uśmiechami.
Simon widocznie dostał już kolejną porcję krwi od przedstawiciela w Radzie, bo jego skóra była mniej blada, a sińce pod oczami zniknęła. Jego oczy błyszczały gdy spoglądał na roześmianą Izz.
Jocelyn pierwsza dostrzegła Claty i Jace' a stojących w przejściu.
Postawiła talerz z kanapkami na stole i podbiegła do córki.
Uściskała ją mocno, gładząc jej rozczochrane przez wiatr włosy.

-No nareszcie. Już miałam sama was szukać. A ty młoda panno nie zapominaj, że twoje ostatnie harce skończyły się niezbyt przyjemnie.- miłe gesty zastąpiło zdenerwowanie na Clary.
Mimo iż Jocelyn zawsze wyglądała na bardzo młodą niż wskazywał wiek, gdy jednak coś ją martwiło jej twarz postarzała się o dziesięć lat.

-Siadajcie, zaraz podam kanapki. A gdzie Jonathan?- zapytała po chwili.
Clary poczuła się niezręcznie, ale musiała wreszcie przekazać tą dla, niektórych ,,wesołą'' nowinę.

-Jonathan wyruszył na swoją własną misję. Chce samodzielnie odnaleźć miejsce pobytu Wiliama i jego świty.- przez chwilę Jocelyn nic nie mówiła, a także jej twarz nic nie pokazywała.
Rozmowy przy stole umilkły i teraz wszystkie oczy były skierowane w stronę Clary.
Jocelyn dopiero po chwili oprzytomniała i zmarszczyła brwi.

-Co? Dlaczego? Dlaczego go nie powstrzymałaś? Przecież on się zabiję!- wybuchła patrząc ze strachem w stronę Clary. Teraz dopiero zobaczyła, jak jej matka jednak martwi się losem jej syna.
Podeszłą do niej i objęła ją.

-Nie mogłam nic zrobić. Jonathan wybrał już swoją drogę, a my musimy zrobić swoją robotę. - odsunęła się od matki i popatrzyła na Isabelle.
Myślała, że ona jednak będzie zadowolona z tej nowin, ale jednak jej twarz nie zdradzała żadnych emocji,. Spuściła  wzrok na splecione dłonie swoje i Simona.
Clary zbyt dobrze znała Isabelle, żeby nie zauważyć, że coś jest nie tak. Ale także zdawała sobie sprawę, że wyciągnięcie z niej nic nie da. Sama musi powiedzieć co jej leży na sercu.
Westchnęła znów patrząc na smutne zielone oczy matki.

-Muszę porozmawiać z Lukiem. Niedługo musimy się udać do Nowego Jorku i rozmówić się z jego stadem. Jonathan uważa, że trzeba zjednoczyć bardziej Podziemnych z Nocnymi Łowcami niż przy ostatniej bitwie z Valentinem.- Jocelyn posmutniała jeszcze bardziej.

-Luke  już wyruszył kochanie. Miał wezwanie do swojego stada. Sytuacja jest kiepska. Doszły go słuchy o kolejnych buntach w szeregach. Podobno Wiliam, także wysyła swoich ludzi, aby dręczyła Podziemnych mimo porozumień. Kiedy was nie było udał się do Konsula i poprosił o przeniesienie go przez bramę. Właśnie niedawno wyruszył. Przykro mi.- Clary poczuła jak jej głowa niebezpiecznie pulsuje od nadmiernych i niezbyt przyjemnych informacji.
Czyli Wiliam jednak uderzył. Chce skłócić ze sobą Podziemnych i Nefilim zrzucając na Nocnych Łowców całą winę.
Przeraziła ją myśl o tym co by się stało, gdyby porozumienia zostały by zerwane.

-Dobrze. Więc pozostaje mi Magnus. Wciąż się boczy za tamto?- Jocelyn jeszcze bardziej się zmieszała. Zanim zdążyła coś powiedzieć, odezwał się Simon. Wstał razem z Isabelle podchodząc z niepewnym uśmieszkiem do Clary.

-Także się spóźniłaś z przeprosinami. Wyruszył razem z Lukiem i Alecem do Nowego Jorku. Chce poszukać przyjaciół w czarownikach, bo także zaniepokoiły go te informacje. Ma zamiar odnowić kontakty i także poszukać zaklęcia na twój niebiański ogień.- na ostatnią wzmiankę uśmiechnął się.
Clary także odpowiedziała mu tym samym z lekkim rumieńcem, chociaż nie wiedziała czy przy jej nowym, zmienionym wyglądzie będzie to aż tak widoczne. Może jednak są jakieś korzyści z bycia Aniołem.
Westchnęła sfrustrowana. Chciała właśnie rozmówić się z przedstawicielami w Radzie, a oni wyruszyli do Nowego Jorku.
Widocznie minęła się z nimi. Odwróciła się do Jace'a, piorunując go wzrokiem, na co on tylko uśmiechną się robiąc niewinną minkę.
Fuknęła na niego na co jeszcze bardziej się wyszczerzył. Odwróciła się do matki.

-Ja też będę musiała przenieść się do Nowego Jorku. Wiliam atakuje nasze miasto nie bez przyczyny., Mamy tam sojuszników i przyjaciół. Jeśli jednak chce wywołać wojnę w Porozumieniach, musimy się rozmówić z przedstawicielami klanów wampirów i udać się do Królowej Jasnego Dworu.- Isabelle zrobiła wściekłą minę.

-Jeśli uważasz, że pójdziesz do tej zgniłej ziemistej buźki sama, to się mylisz. Ona nas nienawidzi. Ostatnio gdy tam u niej byliśmy przecież prawie ją nie zabiliśmy. Jak chcesz ją skłonić do współpracy z tobą.- Clary znów poczuła się oblegana przez wszystkich wzrokowo.
 Poczuła także, że Jace przysuną się do niej bliżej, stając bardziej po jej lewej. Złapał ją mocno za rękę, która jeszcze nie zdążyła mu się ogrzać. Przeszedł ją lekki dreszcz, ale cieszyła się, że ją wspiera, choćby takim małym gestem.

-Mam pewnie pomysł, ale najpierw muszę pogadać z Lily. Poproszę ją o wsparcie w naszej sprawie. Może da się przekonać, aby skontaktowała się z sąsiednimi wielkimi klanami.

-Ale to może już jutro. Dzisiaj wystarczająco dużo czasu kusiłaś los. Jesteś teraz pod obserwacją. Nie wiemy ilu z Nocnych Łowców przeszło już na stronę Wiliama. Pamiętaj, że bitwa z Mrocznymi była zaledwie prawie trzy tygodnie temu. Ludzie tak łatwo nie zapomnieli ile ponieśliśmy ofiar.- powiedziała Jocelyn. Clary niechętnie przyznała jej racje.
Gdy szli nie miała całkowitej pewności, że nie jest śledzona. Ale jednak nie podobała jej się sytuacja, która z każdą chwilą się pogarszała.
Jeśli jednak dojdzie do bitwy między Podziemnymi, a Nocnymi Łowcami, może się uwolnić zbyt wiele mrocznej energii. Demony to wykorzystają i spróbują rozpętać woję.
Clary lekko zadrżała, a Jace błędnie to odczytał.

-Pójdziemy na górę. Trochę przemarzliśmy. Pogadamy później przy kolacji o naszych dlaszych poczynaniach.- nim Clary zdążyła coś powiedzieć, Jace pociągną ją w stronę schodów, zamykajac za sobą drzwi do kuchni.
Przysunął ją do ściany patrząc trochę zbyt zaniepokojonym wzrokiem.

-Jace? Co jest?

-Jaki jest ten twój szalony plan, aby przekonać Królową?- zapytał. Był naprawdę zmartwiony. Clary założyła ręce na piersi, mierząc go wzrokiem.

-Dlaczego uważasz moje plany za szalone?- zaśmiał się nerwowo.

-Clary. Znam cię zbyt dobrze i każdy twój plan był szalony. Chociaż nie powiem. Czasem coś ci się udawało. Na przykład ratunek mnie.- uśmiechnął się łobuzersko.
Zaśmiała się, ale wciąż niepewnie się czuła.
Nieśmiało spojrzała w jego złote oczy, które wpatrywały się w nią ze zwykłą troską.

-Królowa jest od nas zależna tylko przez jej przyrzeczenie lojalności, ale jednak sama z siebie nam nie pomoże. Miałam taki pomysł, aby ją zmusić w trochę nietypowy sposób...

-A tym nietypowym sposobem jest, co? Raczej nie uwiedziesz Królowej jak twój braciszek. Prędzej ja bym mógł. -Clary walnęła go lekko w ramie, na co on uśmiechną się arogancko.

-Nie. Chodziło mi o coś innego. Gdy byłam jeszcze w Instytucie znalazłam jedną książkę o Fearie.
Była tam mowa o nienawiści między władcami Jasnego i Ciemnego Dworu. Miałam taki pomysł, żeby...

-NIE!!!- krzykną na nią z furią. Złapał ją mocno za ramiona przyciskając mocniej i boleśniej do ściany.

-Nie pozwolę ci! Chcesz pertraktować z Ciemnym Dworem ,ale nie wiesz nic o jego naturze. Nic nie wskórasz. Poznałaś Fearie z Jasnego Dworu. Oni już są niegodziwi i podstępni, a ludzie z Ciemnego Dworu są jeszcze gorsi. Nie wypuszczą cię od siebie wcale lub o zdrowych zmysłach.
Nie pójdziesz do nich. Wybij to sobie z głowy!- Clary mierzyła się z nim wzrokiem.
Nie chciała mu odpuścić, ale także wiedziała, że Jace ma trochę racji.
Czytał o Ciemnym Dworze i widziała ryciny z ich historii, która nie była zbytnio zachęcająca do ich bliższego poznania. Ale nie miała wyboru.
Nie mogła polegać na ich przyrzeczeniu lub na flirtach Jace'a.
Została Aniołem po to aby właśnie dokonywać rzeczy, których nie mogą inni.
Jeśli ona nie może się dogadać z Ciemnym Dworem i tym samym  zmusić do pomocy Jasny Dwór, to nikt tego nie dokona.

-Dobrze. Na razie wygrałeś. Nie rozmawiajmy już na ten temat. Musimy skupić się na Liliy i na innych Podziemnych. Na koniec pozostawimy Fearie.- Jace widocznie nie kupił jej ustępstwa, ale westchną ciężko i puścił jej ramiona.

-Nie odpuścisz.- popatrzył na nią już łagodnie, z lekkim uśmieszkiem.

- Dobrze, na razie zostawmy to. Później jeszcze się o to pokłócimy.

-Lubię się z tobą kłócić.-uśmiechnęła się.- Chociaż lubię cię także w bardziej potulnej wersji.- Jace uśmiechną się już normalnie, bez złej miny. Westchnął i pociągną ją w stronę schodów.

Noc nadeszła szybciej niż Clary się spodziewała. Cały ten czas poświęciła na przeglądaniu starych ksiąg w bibliotece obok pokoju Jonathana. Jace także jej dotrzymywał towarzystwa, ale częściej ją rozpraszał i celowo wnerwiał.
Szukała jakiś dodatkowych informacji na temat dawnych Wielkich Klanów Wampirów, które utrzymały się do dzisiejszych czasów. Znalazła sporo materiałów na temat dzisiejszych przywódców, ale także szukała czegoś nowego na temat Ciemnego Dworu.
Niestety jego historia była bardzo stara i żadne księgo się nie utrzymały.
Westchnęła z rezygnacją i razem z Jace'em zeszła na dół.
Gdy weszła do kuchni kolacja byłą już gotowa. Niestety zaopatrzenie ich lodówki ograniczała się tylko do żółtego sera i szynki. Na szczęście mieli także chleb. Więc musieli się ograniczyć do kanapek.
Jocelyn postawiła jeszcze czajnik i zalała gorącą wodą herbatę znalezioną w starych szafkach.
Simon z Isabelle znów rozmawiali, ale tym razem mniej wesoło.
Izz znów była przygaszona i nie spoglądała na Simona, a nawet nie zwróciła uwagi na Clary i Jace'a.
Simon bezskutecznie próbował widocznie wymusić z niej prawdę.
Jocelyn usiadła i uśmiechnęła się cierpko do nich.

-Niech zgadnę co na kolacje.- zaczął zdegustowany Jace.- Tak jak wczoraj, kanapki. I jak przed wczoraj, kanapki i jak...

-No już dobrze. Może chcesz sam iść po zakupy i coś ugotować, Jace?- zapytała Izz.

-Na pewno będzie smaczniejsze i bardziej jadalne od twoich ceglanych kanapek. Na nich można tępić serfickie noże.

-Bo może one są na demony, a nie na niewinne kanapki?- powiedziała ze złością.

-No one niewinne nie są. Są raczej mordercze. Śnią mi się po nich koszmary.- udał przerażonego. Isabelle nie wytrzymała i cisnęła w niego jedną z kanapek na swoim talerzu.
Uderzyła go niespodziewanie w twarz, zachwiał się i wylądował na brudnym szarawym dywaniku.

-Patrzcie. Lepsze niż serfickie miecze na demony. Na ciebie jace działa dobra kanapka.- powiedziała uśmiechnięta Izz strzepując okruszki z dłoni.
Simon jak i Clary nie pohamowali śmiechów, nawet Jocelyn uśmiechnęła się pod nosem.
Jace wstał chwiejnie, z serem na głowie, który wieszał mu się z włosami.

-I ty mówisz, że twoje kanapki są niewinne?- usiadł naprzeciw Izz, mierząc ja wzrokiem.

-Ale weź, jakby cię zabiła na twoim nagrobku byłby wyryty fajny napis.

Jace Herondale.
Najbardziej arogancki Nocny Łowca.
Poległy przez zabójczą Kanapkę 

-Chociaż na ja będę miał nagrobek. Ty już jesteś martwy, wampirze.- wycelował w niego pacem.

-No jasne. A pomyślałeś, że może umarłem od twojego ciętego dowcipu?

-I osobistego wdzięku i nieprzeciętnego intelektu i...

-I skromności.- mruknęła znudzona Isabelle.
Ich rozmowy przy kanapkach zawsze tak wyglądały, a Clary mogła zawsze oderwać się przy tym od złych myśli.
Nagle drzwi do kuchni się otworzyły i wszedł przez nie Robert Lightwood.

-Tato? Czy coś się stało?- zaskoczona i zaniepokojona Isabelle.
Robert uśmiechną się smutno do córki.

-Niestety nie mam dobrych wiadomości. Przepraszam za porę, ale powinniście wiedzieć co się dzieję w Idrisie. A sytuacja nie jest dobra...


piątek, 20 lutego 2015

Rozdział 15 Zadarł z niewłaściwym Aniołkiem

Clary siedziała na wilgotnym pagórku, a jedyną jej ochroną przed mokrą i zimną trawą był jej już poniszczony zielony płaszcz.
Dobrze pamiętała dzień, w którym Luke dał jej go na pierwszy wyjazd do Idrisu.
Akurat gdy po raz pierwszy go założyła został zmoczony w jeziorze Lin.
Kolejne jego przygody zakończyły się tym że do tej pory można doszukiwać się niechodzących plam od demonicznej posoki i widocznych miejsc szycia.
Może ludzie na widok takiego wyblakłego i zaniedbanego płaszcza uważali ją za niechlujną lub przydrożną żebraczkę, ale jej to nie obchodziło.
Nigdy nie uważała się za osobę, która przywiązuje wagę do przedmiotów z jej przeszłości. Jedynym wyjątkiem jest jej pierścień rodowy Morgensternów.
Nosiła go na srebrnym drobnym łańcuszku.
Robiła to ze względu na Jace, ale jednak z biegiem czasu się jednak przywiązała.
Przez ostatnie lata nauczyła się, że przeszłość jest niezmienna. Można tylko wywierać wpływ na przyszłość i kształtować przebieg wydarzeń.
A teraz staję kolejny raz w oko w oko z niebezpieczną misją i zagrożeniem dla całego świata.
Jonathan powiedział jej, że musi zjednoczyć Podziemnych z Mocnymi Łowcami jeszcze bardziej niż za sprawą znaku wiążącego, użytego w ostatniej bitwie z Valentinem.
Miała już pewien szalony plan, ale czy jej czyny nie zawsze takie były?
Jace raz jej powiedział coś podobnego.
Mimo iż mówił, to żeby ją chronić i zmusić do powrotu do Nowego Jorku przyjęła to do serca.
Miała już wcześniej poczucie, że jednak nie patrzy na innych. Że działa nierozważnie, nie patrząc na konsekwencje swych wyborów.
Ale teraz gdy jest na rozstaju jeszcze bardziej to widzi.
Zadrżała , gdy silny podmuch wiatru owiał ją, ale także poczuła chłód w środku nie związany z pogodą.
Im dłużej pozostawała na ziemi, ale jako Anioł nie czuła się jak człowiek. Gdy miała tyko nadmiar anielskiej krwi potrafiła znieść, że umie coś, co inni uważają za nienormalne. Ale teraz gdy w jej żyłach krąży tylko i wyłącznie krew Anioła, wyraźnie czuła się odmienna.
Zaczynała także pojmować zainteresowana Magnusa co do Aniołów.
Magnus jest w połowie demonem, ale całe swoje długie życie próbował dostrzec różnicę między sobą a swoim ojcem. Zawsze zastanawiał się czy demony i anioły różnią się w dużym stopniu, czy też nie.
Im dłużej ona była istotą wyższą tym bardziej miała wrażenie że się zmienia.
Gdy była w Paryżu z Sebastianem, który jeszcze przekonywał ją do swoich poglądów i przyszłych poczynań, powiedział jej coś o czym do teraz rozmyśla.
,, Masz w sobie bezwzględność i lód w sercu...''
Wtedy był w połowie demonem, a ona w połowie aniołem...
Twierdził wówczas, że są tacy sami...
,,Anioły są zimne jak lód...''
Im dłużej była Aniołem tym bardziej się bała, że jednak coś ją zmieni.
Że będzie ,,zimna'' i patrząca na wszystko z wyższością.
Nagle poczuła chłodną rękę na ramieniu.
Momentalnie przypomniała sobie treningi z Jace'em w Instytucie.
Wykorzystała doskonałą dźwignię lekko się podnosząc i przewalając napastnika do przodu. Sama zerwała się na równe nogi przygotowania do obrony.
Wszystko działo się w ułamku sekundy, a po chwili usłyszała znajomy jęk z specyficznym śmiechem.
-Całkiem ładnie. Ale następnym razem proszę o lepsze przywitanie.- Jace strzepną źdźbła trawy z czarnego stroju, ale nawet w lekkim pół mroku Clary dostrzegła, że ma cały przód mokry od wilgotnego podłoża.
Uśmiechnęła się na jego widok i była mu wdzięczna za wyrwania ją z otchłani ponurych myśli.
-Lepsze powitanie... Co powiesz na kopniaka z pół obrotu?- uśmiechną się łobuzersko i wziął ją błyskawicznie na ręce.
Przycisną swoje zimne i lekko spękane od zimna wargi, do jej składając namiętny, ale wyrazisty pocałunek.
-A ja będę za każdym twoim pół obrotem zniewalać cię pocałunkami.
Clary uśmiechnęła się zapominając o mokrej koszulce Jace'a.
Wtuliła się w niego chroniąc przed wiatrem i czując bijący od niego żar.
-To może być kłopotliwe w czasie bitwy.
-Niby dlaczego? Przecież nigdy nie puszczę cię na bitwę, beze mnie.
Najlepszego chłopaka i twoją zabójczą bronią.
-Chodzi ci, że dziewczyny mdleją na twój widok, w szale bitwy i porozrywanych ciuchach?- Clary poczuła jak się lekko śmieje.
-Kurdę dziewczyno. Jak tym nie znasz.- wtulił twarz w jej  włosy delikatne całując.
-Chcesz także wykręcić się pocałunkami za każdym razem gdy będziesz mnie śledził?- poczuła jak lekko się spina i popatrzyła na niego ukradkiem.
Miał zaciśnięte mocno szczęki i nieobecny wzrok.
Ale po chwili uśmiechnął się, bacznie się jej przypatrując.
-O nie. Nie śledziłem ciebie tylko Jonathana. Gdybym próbował się wymagać z śledzenia ciebie inaczej bym to zrobił.
-Hym... Klękanie i błaganie o wybaczenie?- parskną śmiechem.
-No weź. To jest zbyt proste. Wolę tradycyjne metody.
-Jakie?
-No wiesz. Znalezienie jakiegoś ustronnego miejsca i doprowadzenie cię do szaleństwa przez moją urzekająca osobę.- Clary przewróciła oczami i zsunęła się z jego objęć.
Wzrok Jace'a zrobił się już inny. Do jego oczu napłynęło ciepłe i płynne złoto, a spojrzenie wyrażało zainteresowanie.
Nim się spostrzegła na co spogląda on już szybko porwał jej rysunek z płaszcza.
Przyglądał mu się z zmieszaną miną, później przeniósł ten sam wzrok na nią.
- Czemu ty mnie nigdy nie narysowałaś? Ja jestem przystojniejszym modelem.- Jonathan poprosił ją o swój lepszy portret niż ten, który namalowała w tamtym mieszkaniu.
Wprawdzie poprosił ją przed tym aby narysowała demoniczne wieże Alicante, ale jakoś jej to nie wychodziło. Koło jej porzuconego płaszcza leżały zwinięte w kulki nieudane rysunki.
Gdy próbowała nadać mu trochę czegoś niezwykłego po prostu jej się nie udawało.
Ale gdy się już poddała zaczęła nie na umyślnie szkicować brata.
Narysowała go gdy niedbale opierał się o futrynę okna , a jego zielony świetlisty błysk w oczach był lekko przygaszony. Przez otwarte okno wdzierały się delikatne powiewy wiatru mierzwiące jego jasne i białe w świetle słońca, włosy.
Westchnęła i wyrwała rysunek Jace'owo, uśmiechając się zwycięsko.
-No nie wiem. Jak możesz być moim modelem gdy nie mogę się skupić na pracy. Twój zbyt cięty arogancki dowcip nie chcę się także przenieść na kartkę. Więc nie wiem jak mam cię narysować.- przez jego twarz przeszedł cień, ale po chwili złudzenie prysło.
Uśmiechnął się I zmierzył ją spojrzeniem.
-Pamiętasz, gdy mówiłem, że nie wierzę w Boga, a anioła nigdy nie spotkałem?-  przytaknęła skinieniem głowy.
-Od kiedy pojawiłaś się w moim życiu wszystko się zmieniło. Przede wszystkim ja. Ale także mój sposób patrzenia na świat i słuszność czynów. Jak one wpływają na tych których kochasz.- zrobił lekki postój przypatrując się jej z jakąś nieodgadnioną miną.
-Teraz jestem z tobą i nie wyobrażam sobie cię ponownie stracić. Przyrzekliśmy sobie, że będziemy w tym razem. Dlatego muszę wiedzieć, że mi ufasz.
Clary przeniosła z niego wzrok czując, że zaczyna się łamać. Patrzyła w miejsce gdzie w zielonej gęstwinie znikną Jonathan.
Poczuła, że naprawdę pokrywa się lodem, a Jace był zbyt daleko od niej by jej teraz pomóc.
-Jestem z tobą i ufam ci Jace, ale nie o to chodzi. Ja już sobie nie ufam i póki co, muszę działać samodzielnie.- ujął delikatnie jej brodę i nakierował z powrotem jej wzrok na siebie.
W jego płynnym złocie, Clary dostrzegła niepokój i troskę.
Poczuła wyrzuty sumienia zżerające ją od środka.
-Obiecuję ci, że wszystko ci wyjaśnię. Całą sprawę, ale nie teraz. Musisz mi dać trochę czasu.- westchnął i objął ją ramieniem.
-Dobrze.
-Zapewne jeśli śledziłeś Jonathana to go wiedziałeś.- westchnął i sięgną po jej płaszcz. Widocznie wyczuł, że jest mokry, bo zdjął swoją czarną kurtkę narzucając jej na ramiona.
-A co to za wymiana? Wkładaj.-uśmiechnął się.
- Może później będę ubierał się w dziewczyńskie fatałaszki. Ale wiedz, że mi trudno odmówić. Cholernie seksownie wyglądam w zielonym.
Najpierw wróćmy do domu.
-Poczekaj. Musimy zaczekać na Jonathana.- Jace wzmocnił swoje objęcie.
-Clary. On już wyruszył.- Clary zamarła wpatrując się w przerażeniu w gęstwinie.
Chciała już ruszyć, ale Jace ją powstrzymał.
-Zostaw! Muszę pójść za nim! Muszę go znaleźć i kopnąć za kłamstwo. -Jace zaśmiał się nerwowo.
- Cała ty. Jak myślisz, czy Jonathan nie wiedział, że jeśli będziesz wiedziała kiedy odchodzi to go puścisz.
- No i co. Przecież i tak go nienawidzisz. Co ci szkodzi, że zginie.- przewróciła się gdy Jace podciął jej nogi, ale tuż przy ziemi złapał ją za materiał kurtki.
Pochylił się nad nią, a jego oddech jako jedyny i ciepły głaskał jej twarz.
-Myślisz, że Jonathan jest mi obojętny?- zapytał marszcząc brwi.
-A nie. Przecież odejdzie cię jeśli ktoś go zabiję. Może nawet byś się cieszył...
-Clary.- w tym jednym słowie i zarazem jej imieniu było tyle powagi, pewności i miłości, że zamilkła wpatrując się oczekująco.
-On może nie jest dla mnie kimś ważnym. Nawet przydrożny kundel bardziej mnie obchodzi od Jonathana, ale ciebie tak.
Kochasz go i oddałaś największą cenę za jego powrót i drugą szansę. Widzę teraz w tobie tą dziewczynę, którą pokochałem. Odważną i pewną swoich czynów.
Nie obchodzi mnie czy się zmieniłaś z wyglądu, chociaż teraz wyglądasz równie pociągająco co dawniej, widzę wciąż tą prawdziwą i nie zastąpioną Clary.
Tobie zależy na losie Jonathana i wiedz, że mnie też, że względu na ciebie. Jak powiedziałaś mnie obejdzie jego śmierć, ale ciebie nie.
Rozumiem to i będę starał się go bronić, dla ciebie.
Ale teraz on ma swoje zadanie, a my nasze.-przyciągnął ją z powrotem do siebie, stając na nogach.
-Muszę porozmawiać z Radą.- powiedziała wpatrując się nieobecnym wzrokiem w miejsce odejścia Jonathana. Miała poczucie, że powinna pójść tam i go odnaleźć, ale Jace miał rację. Teraz mają odmienne zadania i coraz mniej czasu.
- Wiem. Ale wiesz, że twój brat wymagał się tym samym przed zemstą Magnusa.- Clary momentalnie otrzeźwiała.
- Nie no. Teraz to naprawdę go kopnę.
-Ale pamiętaj, że z pół obrotu.- uśmiechnęła się.
- Coś zapomniałeś o tym, że jesteśmy w kłopotach razem.
-No ej. Nie będę ci pomagał golić pozostałych owłosionych miejsc Magnusa. Z tym idź do Aleca. On przynajmniej się w tym orientuję.- Clary zaśmiała się.
- Nie nie mam zamiaru dbać aż tak i Magnusa. Muszę wiedzieć, że jakby co uratujesz mnie przed latającymi golarkami i brzytwami.
- Mam zabrać piankę do golenia?
-Nie. Jonathan załatwił coś lepszego na poskromienie rozwścieczonych czarodziej.
-Chodzi ci o ten przydrożny sklep do którego wszedł?- przytaknęła.
-Chodźmy zobaczyć czy Magnus jest takim potężnym Czarodziejem Brooklynu za jakiego się uważa. Bo przyznam się szczerze, że anielski ogień troszkę utrudnia w czarowaniu.
-Czekaj. Chcesz powiedzieć, że teraz Magnus cały czas będzie wyglądał jak po trafieniu pioruna.
-On cały czas tak wyglądał, ale teraz jest to bardziej realistyczne niż przy pomocy żelu.- zaśmiał się obejmując i całując ją w zmarznięty policzek.
Ruszyli kierując się w dół wzgórza widząc już pierwsze kamienne dróżki i początki kanałów.
-Chciałbym wiedzieć czym biedny Magnus zasłużył sobie na swoją karę.- spojrzał na nią unosząc jedną brew. W świetle południowego słońca jego oczy i długie włosy zadawały się błyszczeć szczerym złotem.
Uśmiechnęła się i miała poczucie, że nie jest to uśmieszek godny grzecznego aniołka.
- W skrócie, zadarł z niewłaściwym Aniołkiem...

Weny mi brakowało, ale jutro będzie się coś działo. Mam już pewien plan na fajny rozdział.
Pozdrawiał was!