...nie wszystko jeszcze stracone;
wola nieskruszona, wieczna nienawiść,
myśl o zemście, także
Śmiałość, co każe by się nie poddawać nigdy
i nigdy nie korzyć, na koniec
nie dać się deptać.
wola nieskruszona, wieczna nienawiść,
myśl o zemście, także
Śmiałość, co każe by się nie poddawać nigdy
i nigdy nie korzyć, na koniec
nie dać się deptać.
W Nowym Jorku normalnie dzień zbliżał się do końca. Słońce powoli zniżało się oświetlając wodę otaczającą zatokę Long island.
Alec siedział na skórzanej kanapie w lofcie Magnusa, który od ponad godziny nie wychodził ze swojego pokoju.
Słychać chociaż było, że wciąż żyję, bo jego soczyste przekleństwa w różnych ludzkich i demonicznych językach, było słychać u sąsiadów.
Zawsze się dziwił tym jak Przyziemni nie zauważają dziwnych klientów przychodzących do tego mieszkania, albo niespotykanych zdarzeń.
Ostatnim razem był tutaj gdy wezwali Azazela i możliwe, że według Przyziemnych ,ohydny smród i dym unoszący się z okien nie był niczym niesamowitym.
Ale teraz to miejsce niczym go nie zaskoczyło. Uwielbiał tu przebywać, ponieważ za każdym razem wystrój się zmieniał zadziwiając pomysłami.
Teraz jednak Magnus miał co innego na głowie niż wystrój wnętrz. Było to normalne mieszkanie, z nowoczesną kuchnią i salonem połączonym ladą oraz kilkoma pokojami dla gości i ten należący do Czarownika.
Nic niesłychanego, ale jednak to był dom Magnusa. Wypełniony jego osobą i dowodami, że nie jest fikcją.
Wciąż pamiętał te dni gdy nie było przy nim Magnusa. Czuł się potwornie myśląc, że pierwsza kochana przez niego osoba, przed którą się otworzył znikła nagle pozostawiając po sobie jedynie wspomnienia wymieszane z bólem.
Gdy był w Edomie czuł obecność Magnusa i malejący między nimi dystans, gdy zbliżał się do mrocznego Gard. Wtedy był gotowy zniszczyć i usunąć wszystko na swojej drodze.
Ale gdy zobaczył go ledwo żywego, leżącego nieruchomo z bladą twarzą, jego serce na chwilę stanęło w piersi.
-Rozmyślasz?- Magnus opierał się niedbale o framugę drzwi z mokrymi włosami, ale już całkowicie normalnymi. Nie było co prawda na nich żelu i brokatu, ale chociaż nie dymiły niebiańskim ogniem.
-Dlaczego tak uważasz?- uśmiechną się przeczesując kosmyki włosów palcami.
Zaczęły się wysuszać tracąc połysk, ale zyskując ponownie swoją nieprzeniknioną czerń.
-Zawsze gdy się zamartwiasz lub wspominasz marszczysz lekko brwi. To uroczę, ale wolę jak jesteś ze mną. Ciałem i duchem.- uśmiechnął się podchodząc bliżej i siadając koło niego.
-Czyli jakbym się totalnie upił nie chciałbyś mnie wykorzystać?- Uśmiechnął się szerzej, a jego zielone oczy w blasku przyciemnionych lamp iskrzyły się. Nachylił się momentalnie przysuwając się do niego całym ciałem i obejmując jego szyję.
Alec nie pozostawał mu dłużny. Tak bardzo za nim tęsknił, tak bardzo go dręczyła myśl, że nigdy więcej go nie pocałuję, nie dotknie, ani nie zobaczy.
A teraz pół leżał na jego kanapie całując się z ponownym żarem spowodowanym rozstaniem, jakby tamtych tygodni rozstania nie było.
Ich pocałunki były namiętne i dzikie, ale po chwili tracąc płomień i zmieniając się w bardziej delikatne, subtelne, mówiły nie tylko o pożądaniu, ale o miłości.
Alec uśmiechną się błogo wyciągając się bardziej na skórzanej tapicerce.
-Tak bardzo się bałem o ciebie w Edomie.- potrząsną głową próbując nie myśleć o jego zachowaniu w tym czasie.
Buntował się i złościł, ale co najgorsze zabił jednego z Fearie z zimną krwią bez najmniejszego zawahania czy okazania litości. Czuł w sobie tylko nie pohamowaną złość zdrady, gdy przebijał się przez jego zbroję, by po chwili ostrze dotknęło morderczo jego serca.
-Znów to robisz.- westchnął wstając.- Nie możesz wciąż o tym myśleć Alexandrze. Ludzie przepełnieni nienawiścią i walczący z żalem popełniają zawsze wielkie błędy. Nie oznacza, że zrobili to z jakiejś konkretnej przyczyny. Ty jesteś najbardziej czułą i kochającą osobą jaką kiedykolwiek spotkałem w swoim długim życiu. Dlatego wciąż się tym zadręczasz. To nie byłeś ty i dlatego się obwiniasz. Lecz poczucie winy nic nie rozwiąże, uwierz. Ludzie tak jak Podziemni i Nefilim często zapominają, że obwinianie się nie pomoże pokonać swoich demonów.
-Zawsze można użyć serafickiego sztyletu.- szepnął.
Magnus śmiejąc się przeszedł przez salon i udał się znów do swojego pokoju. Zatrzymał się na chwilę, a jego uśmiech momentalnie znikną zastępując powagą.
-Chodź, spać. Jutro czeka nas ciężki dzień i nie wiadomo czy będzie czas aby wypocząć.
-Widziałeś coś?
-Pomyliłem się ze swoimi osądami już dwa razy. Nie będę rzucał kolejnych, póki nie będę miał pewności. A teraz choć, bo nie będę znów spał koło Prezesa Miau, on nie jest aż tak milutki.
* * *
Simon kolejny raz widział Salę Anioła tak wypełnioną Nocnymi Łowcami, że pękała w szwach. Niestety czasy stały się ostatnio tak napięte, że bał się, że wreszcie od tych ciągłych narad ziszczą się jego obawy.
Nefilim tłoczyli się po sali w małych grupkach głośno dyskutując i przekrzykując się nawzajem. Lorze zostały usunięte przez ciągle zjeżdżających się Nocnych Łowców z całego świata, dla których nie byłoby normalnie miejsca. Jedynym wolnym miejscem w sali było podium i pozostawione tam miejsca dla Rady i dwa, dla Konsula i Inkwizytora.
Simon rozglądał się po nowo przybyłych i stwierdził, że jeszcze nigdy nie widział ich tak zróżnicowanych. Byli tu chyba wszyscy przedstawiciele Instytutów na świecie.
Większość z nich miała wiąż założone białe stroje żałobne, ale niektórzy już przyodziali się w normalną czerń. Wojna nie dawała Nefilim widocznie czasu na opłakiwanie swoich zmarłych.
Sam czuł się trochę obco przy wszechobecnych czerniach i bielach, bo sam miał na sobie tylko dżinsy i granatowy t-shirt z napisem ,,Normalni ludzie są nudni''. Powinien zmienić słowo ludzie na wampiry, bo on jedyny jest inny ze swojego rodzaju.
Rozmowy ucichły momentalnie, gdy do sali weszła Clary.
Założyła także ponownie strój bojowy, a włosy niedbale zaplotła w ognisty warkocz.
Simon wciąż nie mógł się przyzwyczaić do tego, jak zmieniła się Clary od czasu swojego powrotu. Gdyby nie jaśniejący lekki od niej majestat i jakby blask, widoczny przez niego oczami wampira, mógłby uznać ją za jedną z Podziemnych.
Jedyną widoczną cechą, że jednak się trochę wyróżniała, była jej zmieniona cera, która teraz przypominała odcień złota, jak u Jace'a.
Pomimo tego jej rysy stały się bardziej szlachetne, a oczy rozbłysły jeszcze jaśniejszą zielenią. Jej włosy zdawały się być żywymi płomieniami ognia spływającymi jej falami po plecach. Jednak przez ich nasycone barwy wyróżniała się jeszcze bardziej w tłumie przeciętnych osób. Jakby miała na czole napis ,,Jestem Aniołem, chcielibyście tak dobrze wyglądać.''
Szła płynnymi krokami przez salę koło Jace'a nie skrywając rosnącej w niej niepewności i obaw. Sam Jace wyglądał na spiętego i raz po raz spoglądał podejrzliwie na tłum. Miał taką minę jakby chciał rzucić się na każdego, kto wyda mu się groźny.
Ale Cary widocznie też nie była oazą spokoju.
Zawsze gdy tak się działo marszczyła lekko nos, ale możliwe, że to tylko dla najbliższych jest to wiadome.
Szepty za nimi się nasilały, a spojrzenia nie opuszczały ją na krok. Gdy stanęła koło niego uśmiechnęła się blado.
-Jak się czujesz?- Simonowi wciąż dudniło po wczorajszej wizycie Roberta Ligthwooda w ich lokum.
Nie mógł uwierzyć, że Lily po prostu opuściła Idris pozostawiając przywództwo i członkostwo w Radzie właśnie jemu.
Jednak czuł ogień w gardle, gdy myślał, że teraz on zajmuje także pozycję Raphaela Santiago na miejscu przywódcy Nowojorskiego Klanu Wampirów.
Podobno Lily uciekła wczoraj i już jej nie widziano. Oczywiście opuszczenie obrębów Alicante było zabronione, przez co narobiła sobie kłopotów.
Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że miał przeczucie, że ona tak łatwo by nie uciekła, pozostawiając tak przez nią upragnioną władzę, Simonowi.
-Dobrze. Chociaż bycie głową największego klanu wampirów, które cię nienawidzi jest całkiem pocieszające. Dobrze że nie żyję, bo pewnie bym długo nie pociągną.
-Wampiry normalnie nie likwidują swoich w ludzki sposób. Mają swoje zasady uśmiercania. Zapewne oskarżono by cię i wypito twoją krew po procesie.- odezwał się Jace beznamiętnym tonem.
Był dzisiaj trochę mniej sarkastyczny niż zwykle. Simon podejrzewał, że jednak nie tylko jego martwiła ,,niby'' ucieczka Lily.
Ale jednak wyczuwał lekkie napięcie pomiędzy nim, a Clary.
W tym czasie odnalazła ich Izz. Simon nie udawał, że jej obecność nie poprawiła mu humoru i nie sprawiła, że ma ochotę uśmiechać się śmierci w twarz.
Zwrócił się do pozostałej dwójki z większą odwagą by zadać nurtujące go pytanie.
-Czy wy się pokłóciliście?- Clary zaczęła bawić się warkoczem, który i tak ledwo się trzymał. Rozplotła go i zaczęła znów zaplatać.
-Och daj mi to.- Izz ze sprawnością układała jej włosy, ale jednak także dostrzegła reakcję Clary i Jace.
-Nie.- zaprzeczył Jace, bez wyrazu.
-Tak? A jakoś na to nie wygląda?- powiedziała Izz oglądając swoje dzieło.
-Normalka. Clary i jej szalone pomysły czasami wyprowadzają z równowagi rozsądnych ludzi.- powiedział Jace mierząc się z nią wzrokiem.
-Dziwne więc, że ciebie wyprowadziła z równowagi, bo o tobie nie można powiedzieć, że jesteś odpowiedzialny. A także twoje plany są zazwyczaj szalone.- powiedziała Isabelle łapiąc dłoń Simona. Nie krył uśmiechu, że pomaga mu wyjaśnić tą sprawę.
-Ja i nieodpowiedzialność? No dobra coś w tym jest. Ale nie zarzucisz mi Izz, że moje plany są szalone. Jestem przecież urodzonym strategiem. Panuję nad wszystkim na misjach.
-Oprócz własnego języka i ciętego dowcipu.- powiedziała oburzona Clary.
-To także część mojej genialnej strategii. Już przecież tracisz cierpliwość z tego powodu.
-Tracę cierpliwość przez twój upór, ale ja także tak łatwo nie daję za wygraną.- powiedziała z mocą. Jace uśmiechną się ckliwie.
-Na Anioła. Jak mam się z tobą kłócić.- potrząsną głowę i objął ją ramieniem.
-Widzicie. Teraz jest dobrze.- Izz widocznie była rozbawiona sytuacją.
-Opłata za terapie Nefilimskie, będą wliczane w rachunek. Dam wam rabat ze względu na starą znajomość.- kalkulował Simon.
Clary uśmiechnęła się trącając go łokciem. Jej spojrzenie spoczęło na jego dłoni, złączonej z Isabelle.
Przez jej uniesioną brew i zmarszczone czoło, przez chwilę nie wiedział, o co jej chodzi, ale po kilku sekundach zrozumiał.
-Wciąż go nosisz.- stwierdziła wskazując teraz otwarcie na pierścień, fearie, który kiedyś służył do komunikowania się ze sobą myślami.
Nie mógł go wyrzucić po tym jak ten Clary został zniszczony. Miał takie wrażenie, że to pamiątka związana z ich więzią, jaka się wtedy między nimi utworzyła.
Clary uśmiechnęła się rozpromieniona. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale w tym momencie w Sali rozgrzmiały dzwony sygnalizujące rozpoczęcie narady. Simon przez chwilę nie wiedział, gdzie stanąć, czy na podium, czy lepiej normalnie z całą resztą.
-To nie jest zebranie z przedstawicielami rady. Przykro mi nie zobaczą twojej niezwykłej osoby na podium.- szepnął Jace.
Z krańca sali od drugiego wejścia wyszła Jia i obok niej Robert. Widocznie byli czymś bardzo zaniepokojeni, bo ich twarze nawet nie ukrywały emocji.
Jia zajęła swoje miejsce na mównicy i uciszyła rozmowy gestem ręki.
-Rozpoczynamy naradę. Wiem, że zaistniała sytuacja, jaką jest żałoba po zmarłych i straty związane z wojną z...- zawahała się- ...z Sebastianem uniemożliwiają nam lepsze działania, ale musimy się zmobilizować.- Jia skinęła lekko głową w stronę Roberta i zamienili się miejscami. Simon zawsze dziwił się podobieństwem między rodziną Lightwoodów.
Wszyscy byli silni i waleczni, ale to oznaka każdego dobrego Nefilim. Ale jednak ich cechą charakterystyczną są przede wszystkich ich kruczoczarne włosy oraz nieprzeniknione niebieski oczy. Tylko Maryse i Isabelle miały zawsze ciemne, które Simona od razu pokonały.
Sam Robert był bardzo dobrze zbudowanym mężczyzną, przed którym nie tylko Simon czuł respekt i uważał się przy nim jak pluskwa.
Zajął miejsce Jii, a jego mina nie była wesoła.
-Tak jak wspomniała Pani Konsul. Jesteśmy po ciężkich próbach, wyzwaniach i bitwach, ale to nieodłączna cecha życia Nefilim. Niestety nawet teraz po wielu stratach związanych z wojną nie możemy być nieczujni. Gdy Sebastian przestał być zagrożeniem pojawiło się nowe. I teraz z całą mocą i przekonaniem możemy powiedzieć, że jest nim William Hansborn.- w sali znów zawrzało.
-Na jakich podstawach?!- wykrzyknął jeden z Nocnych Łowców. Miał czarne włosy i ciemne oczy, które kontrastowały idealnie z brązową skórą.
-William zostaje ogłoszony jako wróg Clave. -Robert rozglądał się po tłumie, jakby kogoś szukał.- Jest także pierwszorzędną sprawą do rozwiązania.
-Ale dlaczego? On tylko chcę aby Morgenstern zapłacił za swoje zbrodnie!-Simon poczuł jak Clary się napina. Cała sala jakby na komendę spojrzała na nią dziwnym nie wrogim, ale jednak nie przyjaznym wzrokiem.
Jia znów wstała ze swojego miejsca.
-Dość! Jak już sama Clarissa nam powiedziała Jonathan Morgenstern ma anielskie prawo do obrony życia i drugiej szansy. Nie możemy rozpamiętywać tego co zrobił Sebastian. Musimy wszyscy skupić się na nowym niebezpieczeństwie.
William może i chcę zemsty na Jonathanie, ale jego gniew sięga także Clave. Już wypowiedział nam wojnę.- popatrzyła porozumiewawczo na Lightwooda.
-Dziś rano strażnicy Gard znaleźli ślady krwi. Doprowadziło to ich do opuszczonej Rezydencji Hansbornów. Zastali budynek całkiem zniszczony, a przed nim wypalony stos. Teraz jesteśmy pewni i możemy stwierdzić, że były to szczątki Lily Clwery. Jedna z przedstawicieli Rady i Przywódczyni Nowojorskiego Klanu.- Simonowi dudniło w uszach. Wiedział od początku, że zniknięcie Lily nie jest normalne, ale nie spodziewał się, że ktoś spalił ją na stosie. Zawsze to była forma rozprawiania się z czarownicami, a na wampiry zawsze były inne środki, do pozbycia się ich z drogi.
Usłyszał jak Izz i Jace razem łapią głęboki wdech.
-O co chodzi?- zapytał. Oboje byli jeszcze bardziej zdenerwowani niż Simon.
Jace niechętnie spojrzał na niego, przez co jego lekko zezłoszczona mina przyprawiła go o dreszcze.
-Palenie wampirów na stosie było w dawnych czasach jak wypowiadanie wojny całemu klanowi. A jeżeli Lily była przedstawicielem w Radzie, może to oznaczać według Williama koniec Porozumień z Podziemnymi.- w sali poniosły się okrzyki zdziwienia, zaszokowania, sprzeciwu i wielu innych.
-Czy to oznacza, że William Hansborn wypowiedział wojnę z Przyziemnymi?- zapytał jeden postawny blondyn z Instytutu Paryskiego.
-Niestety tak. Musimy zawiadomić Nowojorski Klan o zdradzie jednego z naszych. Uważamy z Panią Konsul, że następca Lily powinien powrócić do swoich i zapewnić o lojalność reszty Clave.- Granatowe oczy, niczym chmura burzowa, Lighwooda i reszty sali zwrócił się w stronę Simona.
Jia patrzyła w napięciu na jego reakcje, a Isabelle mocniej uścisnęła jego dłoń.
-Dobrze. Wyruszę jak najszybciej do Nowego Jorku i zapewnię Klan o waszych dobrych zamiarach. -powiedział to z przekonaniem samemu się dziwiąc.
Spojrzał jeszcze po zdumionych twarzach przyjaciół, kierując się ku wyjściu i świeżemu powietrzu. Jako wampir nie musiał oddychać, ale po raz pierwszy od swojej przemiany zapragnął odetchnąć.
* * *
Patrząc jak Simon powoli opuszcza Salę Anioła, Isabelle zapragnęła przebiec przez tłum i pójść za nim. Nie miała ochoty słuchać o kolejnych problemach, nie kiedy Simon potrzebuję wsparcia.
Niestety po zrobieniu paru kroków napotkała sprzeciw Jace. Zatarasował jej drogę patrząc nieugięcie prosto w jej oczy. Skrzyżował ręce na piersi, unosząc jedną brew.
-Wybierasz się gdzieś?- popatrzyła na niego gniewnie.
-Dobrze wiesz, że tak. A teraz zejdź mi z drogi.- chciała się przepchnąć koło niego, ale on już się cofną, znów odcinając jej wyjście.
-Jeśli nie usuniesz się sam zaraz przy wszystkich możliwych na świecie Nocnych Łowcach wylądujesz w fontannie.- wskazała palcem na marmurową budowlę, z Aniołem po środku. Złote wykończenia jarzyły się przez szklany sufit, a woda szumiała przy spadaniu w dół.
-Lubię się kąpać, bo wtedy wyglądam naprawdę sexy, ale to nie pora na uwodzenia jak to powiedziałaś wszystkich możliwych Nocnych Łowców w tej sali. Wiesz dobrze, że Jia poprosiła nas o spotkanie w ważnej sprawie.
-Od kiedy to przejmujesz się innymi. Ja teraz muszę pójść do Simona.
-Jest wampirem, zapewne już gdzieś pobiegł. Może zapoluje na wilka w lesie, a ty jako czerwony kapturek zostaniesz tutaj.
-Naprawdę? Jakoś wątpię.- Nim się spostrzegła po jego prawej stronie stanęła Clary. Tak jak Izz była widocznie zaniepokojona.
-Nie uda ci się go przekonać. Sama próbowałam do chwili gdy zagroził mi, że będzie mnie błagał na kolanach. Mogło to być ciekawe przedstawienie, ale się powstrzymałam.- Zadowolony Jace uśmiechną się zwycięsko w jej stronę.
-Ty już rzuciłaś mnie na kolana, aniele.- Zawsze gdy na nią patrzył jego oczy jaśniały, a uśmiech nie był arogancki, ale ten prawdziwy, wyrażający uczucie.
Zastanawiała się kiedyś czy Simon tak reaguje na jej widok.
-Dobrze, ale mówię ci już od razu, że pożałujesz tego Herondale.- zagroziła mu palcem przed twarzą, na co odpowiedział jej jeszcze szerszym i denerwującym uśmieszkiem.
-Nie mogę się doczekać.
* * *
Gabinet Konsula bardzo przypominał ten w Nowojorskim Instytucie. Przeważały tu ciemne meble składające się na szafki na dokumenty, biurko, oraz obszerną biblioteczkę.
Za misternie zdobionym biurkiem, które było zarazem połączeniem mahoniowego drewna, jasnego marmuru i złoconych szczegółów, widać było wejście na balkon, który także w dawnych czasach służył za mównicę.
U dołu był dołączony anioł z rozpostartymi skrzydłami ,które obejmowały całą szerokość. Sama postać była z kamienia, ale skrzydła włosy, oczy i miecz który trzymał były złote.
Koło niego stał globus z widocznie zaznaczonym liniami granicznymi Idrisu.
Wszystko w tym pomieszczeniu przypominało Isabelle to, że jej ojciec opuścił rodzinę, dla jakiegoś gabinetu i stanowiska.
Isabelle jeszcze nie zapomniała ojcu wszystkich niesprawiedliwości jakie uczynił jej matce i zarazem ich rodzinie. Nie mogła przeboleć tego jak spojrzał na nią w tamtym domu. Jakby bał się o nią i gdy ją zobaczył kamień spadł mu z serca.
Ale przez te lata, gdy nie spędzał ich z nią i rodzeństwem nauczyła się tego, że on nie ma serca. Zdradził jej matkę, a w późniejszych czasach tylko udawał do niej miłość. Mimo tego dalej jest jak jest. Nie ma go przy nich, jest tylko jako Inkwizytor przesiadujący wciąż w Idrisie.
Gdy po naradzie podszedł do nich chcąc zaprowadzić do gabinetu konsula na rozmowę, nie mogła na niego spojrzeć.
Szli korytarzami słysząc jedynie odgłosy swoich oddechów i rytmiczne stukanie butów o posadzkę oraz odgłos mieczy przy pasach stroju.
Po dotarciu na miejsce, uśmiechnął się tylko niepewnie do Isabelle i pozostawił ich samych.
Prychnęła i zaczęła się przechadzać po pomieszczeniu. Przejechała delikatnie palcami po czystych półkach, spoglądając niechętnie na księgi. Nigdy nie lubiła czytać. Nie czuła jakiejś przemożnej potrzeby by otworzyć książkę, która i tak nie odciągnie jej od swoich problemów. Nauczyła się innych sposobów na radzenie sobie.
-No dobra Izz. Gadaj o co ci chodzi.- sapną Jace stając po jej lewej.
-Nie chcę tu być. Już ci chyba to wspominałam Jace.-fuknęła na niego i usiadła na jednym z dwóch krzeseł koło biurka.
Uznała to za dziwne, że Pani Konsul zaprasza ich na spotkanie, a zapomina, że mogło ich być więcej niż dwójka.
-Chyba Jace będziesz musiał siedzieć na dywaniku. To chyba żadna nowość, co?- Popatrzyła na niego ze złośliwą satysfakcją.
On wzruszył tylko ramionami i zajął miejsce koło niej.
-A ja gdzie?- zapytała Clary podchodząc bliżej. Gdy się zdenerwowała jej oczy zaczęły groźniej błyszczeć.
-No jak to gdzie? U mnie na kolanach. Uznaj to za wspaniałą okazję by sprawdzić jaki jestem delikatny i zarazem wspaniałomyślny.
-Do tego upierdliwie zarozumiały.- westchnęła i z rozbiegu wskoczyła na jego kolana. Syknął, ale uśmiechną się po chwili.
-A ty miej tą chwilę jako oznakę mojej wytrwałości.- szepnęła mu cicho, zasłaniając się kurtyną rudych loków. Jace delikatnie założył jej jeden z kosmyków za ucho i jednocześnie nawijając sobie kolejny na palec.
Dopiero po kilku minutach przyszła Jia. Cała trójka powstała niechętnie, ale tego wymagały zasady dobrego wychowania.
-Wybaczcie, że musieliście czekać. Sytuacja jest naprawdę napięta. Najpierw sprawa z Jonathanem, a teraz William i jego zwolennicy.- zasiadła za biurkiem, przesuwając pootwierane listy i składając z nich kolejny stos papierów.
-Możecie usiąść...- jej wzrok powędrował najpierw do ich trójki, a dopiero później do dwóch krzeseł.- No tak. Znów muszę was przeprosić, ale jak wspominałam jest ciężko. Nasza rozmowa musi pozostać na początek tajemnicą, żeby na razie nie denerwować innych Nefilim.
-Jeżeli sytuacja jest aż tak napięta, to dlaczego ma pozostać w sekrecie?- zapytał Jace.
-W normalnych czasach bym tak tego nie rozegrała, ale niestety. Z Alicante znikają Nocni łowcy, a Instytuty nie odpowiadają. Już teraz wysyłam przedstawicieli na cały świat, sprawdzając sytuację. William zyskuję coraz więcej osób w swoich szeregach. Już teraz gdy nie są aż tak liczni atakują Podziemnych nie licząc się z Porozumieniami.
-Ale dlaczego? Co mu zrobili Podziemni? Miał przecież tylko powody do nienawiści do Morgensternów.- zdenerwowała się Clary.
-William przysłał, tu jednego ze swoich Odnowicieli.
-Odnowicieli?- powtórzyła Isabelle.
-Tak siebie nazywają. Mają zamiar przywrócić porządek w Clave, na początek przekonując innych, oraz zrywając Porozumienia.
-Clave będzie słabe bez poparcia Podziemia! Już teraz jest nas zbyt mało do walki. Nie mówiąc już o bitwie ze sobą. Jeśli zerwiemy Porozumienia nie będziemy mieli szans. To będzie koniec Nocnych Łowców i...- Clary ugryzła się w język.
Jia spojrzała na nią twardo.
-...I co?
-Clary dobrze mówi. To będzie koniec Nefilim i jednocześnie świata. Nie będzie obrońców Przyziemnych, a demony będą miały dużo do zniszczenia i jednocześnie wolną drogę na ziemię.- odpowiedział szybko Jace. Nie dał do poznania, że jego też zdenerwowały te nowiny. Cały czas patrzył niewzruszony na Jię i jednocześnie zerkając na Clary.
-Tak. Ale na razie musimy działać po cichu. Oczywiście Odnowiciele są jak nowy Krąg i nie działają na chwałę Clave. Wielu Nefilim jest z nami. Będziemy zaciskać więzi między Podziemnymi i będziemy szukać zdrajców w Instytutach i w Idrisie.
-Dobrze. Znamy już sytuację, ale to nie wyjaśnia dlaczego nas pani tu zaprosiła.-zaczął pośpiesznie Jace.
-Jak wiecie wasz przyjaciel Simon ma za zadanie opanować Nowojorski Klan i już jutro musi wyruszyć. Ale także was zamierzam z nim wysłać.
-Nie ma problemu!- ucieszyła się Isabelle.
-A jednak jest. Twoja matka będzie was tam oczekiwać z nową osobą.
-Z nową osobą?- zapytała Clary.
-Tak. Jest tam przydzielona nowa osoba. Stracił rodzinę w wojnie, a pozostali dołączyli do Williama. Przeszedł wiele uciekając przed nimi i trafił do Instytutu. A poza tym Clary.- zwróciła się do niej z błagalną miną.
-Mam nadzieję, że zjednoczysz Podziemnych, inaczej Nocni łowcy nie będą mieli szans, a świat upadnie...
Super rozdział :))
OdpowiedzUsuńRozdział CUDOWNY <3 Masz ogromny talent <3
OdpowiedzUsuńPS. Nominuję cię do LBA ! Więcej: http://daryaniolanefilim.blogspot.fi/2015/03/liebster-blog-award.html
UsuńPPS: Nominuję cię do kolejnego LBA ! Więcej: http://daryaniola-milosc-czyni-nas-klamcami.blogspot.fi/2015/03/liebster-blog-award-x9.html
UsuńCUDO!!!
OdpowiedzUsuńŚwietny i długi! Czyli najlepszy możliwy!
OdpowiedzUsuńPS Zostałaś nominowana przeze mnie do LBA =] Więcej na: http://jestem-morgenstern.blogspot.com/2015/03/lba-i-to-potrojne.html?
Tysja
Praszam że późno i krótko, ale nie mam czasu:
OdpowiedzUsuńRozdział był świetny, nmg się doczekać nexta.
Wera ;*
Cudowny rozdział
OdpowiedzUsuń